Żegnaj Wyrypo !!!

V Ekstremalny Rajd na Orientację "Izerska Wielka Wyrypa"
Lubań, 16.08.2014 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

fot. organizator


Przygotowania do wyjazdu. Sprawdzanie odpowiedniego połączenia pociągiem. Dzień przed wyjazdem telefon od Piotrka i zmiana planów. Zabierzemy się razem z Radkiem i Krzyśkiem jadącymi samochodem ze Skierniewic. Lubię jazdę pociągiem ale propozycja jest nie do odrzucenia. Prosto, szybko i wygodnie dotrę bezpośrednio do bazy. W Lubaniu jesteśmy dostatecznie wcześnie by spokojnie rozejrzeć się po dość rozległej miejscowości. Początkowo idziemy pieszo, później pozostawiam moich znajomych i wracam by rekonesans powtórzyć dużo wygodniej i szybciej czyli rowerem. Bez mapy okolic mogę tylko zdać się na własną pamięć i przećwiczyć bezpośredni dojazd do bazy z każdej możliwej strony. W luźnych przedstartowych rozmowach, organizatorzy zapowiadają wyjątkowo łatwą i szybką w większości szutrową trasę. Wg nich "Najlepsi muszą ją zrobić w czasie poniżej 10 godzin".

Wczesna pobudka. Pogoda nieco studzi przedstartowy entuzjazm. Jest gorzej niż zapowiadały optymistycznie interpretowane prognozy. W nocy obficie padał deszcz. Kiedy wstajemy pogoda nieco się poprawia, z nieba leci jedynie coraz mniej obfita mżawka. Czyżbyśmy mieli wystartować na sucho? Nic bardziej mylnego. Kiedy zbliża się godzina zero ponownie rozpoczyna się ulewa. Z pewnością nie będzie szybko, nie będzie łatwo i nie będzie przyjemnie.

Tradycyjnie już, na początek musimy "postarać się" o mapy. W tym celu dostajemy niewielki skrawek mapki z punktem, do którego musimy dotrzeć by odebrać właściwą mapę. Specjalnie nie przejmuję się dojazdem. Jadąc za miejscowymi lub lepszymi ode mnie orientalistami, bez problemu dotrę do celu.

Na zewnątrz strumienie wody. Wyczuwam moment zawahania. Wielu z zawodników, podobnie jak ja, zastanawia się czy nie przeczekać ulewy. Stan niepewności nie trwa długo. Kiedy pierwszy z zawodników "wyskakuje" w mokrą otchłań, działa klasyczny instynkt stadny. Kolejne potulne owieczki opuszczają bezpieczne, suche, bo zadaszone miejsce. Po kilku minutach pierwszy szok minie, przemoknięte ubrania przylgną do ciała, a my przestaniemy zwracać na to uwagę, zajmując się trasą jaką będziemy mieli do pokonania.

Przede mną jedzie kilkunastu zawodników. Powoli przesuwam się do przodu starając się nie wyprzedzać prowadzącego Bartka. Wąskie koleiny polnej drogi, wkrótce zamienią się w asfalt, a do przodu ruszy Paweł. Po pokonaniu kolejnych 2 km, z daleka będzie można zobaczyć sylwetkę jednego z organizatorów całego zamieszania - stojącego obok samochodu Konrada.





Odbieramy dwie części mapy, każda formatu A3. Z powlekanych folią map można bezpiecznie korzystać, bez obaw, że rozpuszczą się na deszczu, co niejednokrotnie zdarzało się na innych imprezach. Próbuję szybko opracować koncepcję zaliczania rozrzuconych bezładnie na dużym obszarze mapy 31 punktów kontrolnych. Wiem, że zbyt długie rozmyślanie i tak nic mi nie da. Decyduję się na rozpoczęcie zaliczania trasy od położonego w północno-zachodnim narożniku mapy PK05 i zaliczanie kolejnych punktów w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Ponaglam zawodników pochylonych jeszcze nad mapami i jako jeden z pierwszych ruszam na trasę.

Na początek rozgrzewka – równy, chociaż, tak jak wszystko dzisiaj, mokry asfalt. Skręcam w nierówną, poprzecinaną większymi i mniejszymi kałużami polną drogę. Las, do którego za chwilę wjadę, dosłownie ocieka wodą. Wjeżdżam na wzniesienie i zatrzymuję się obok ogrodzenia. Bez skutku rozglądam się za lampionem punktu kontrolnego. Z tyłu nadciągają kolejni zawodnicy, Jarek Wieczorek i Krzysiek Szawdzin. Realizując ten sam wariant, jeszcze nie raz będziemy mijali się na trasie. Jedziemy dalej. Być może w tym lesie jest jeszcze inne ogrodzenie? Po kilkuset metrach odnajdujemy widoczny z daleka lampion PK05 – ogrodzenie.

Szybko i bez problemu zaliczamy pobliski PK09 – przepust. By przedziurkować kartę startową muszę zsunąć się na dno niewielkiego strumyka. Chwila wytchnienia na asfaltowej drodze. Zaliczam PK13 – skraj polany. Nieco dalej odnajduję PK15 – skraj lasu. Punkty są na tyle proste, a mapa tak jednoznaczna, że nie muszę nawet sięgać po opis.

Kolejny punkt już tak oczywisty nie jest. Kiedy kończą się szutry i zaczynają mokre leśne drogi, zaczynam starannie odmierzać odległości. Bez pewności zjeżdżam w kierunku płynącego/płynących niżej strumyków. Ulgę poczuję dopiero wtedy, gdy znajdę się na tyle blisko by zobaczyć czerwień zawieszonego nad struga wody lampionu PK22 – strumień.

Zdobycie punktu to dopiero połowa problemu. Teraz powinienem się jak najszybciej przedostać na południe w kierunku umieszczonego tam punktu kontrolnego. Alternatywą byłby kilkukilometrowy objazd. Wszelkimi sposobami staram się posuwać w wybranym kierunku, cel czyli najbliższa widoczna na mapie leśna droga znajduje się kilkaset metrów dalej. Przeskakuję na drugą stronę strumyka, próbuję jechać napotkaną dróżką, przedzieram przez las, wykorzystuję napotkane ścieżki. Spotykam Asię podobnie jak ja zmagającą się z dzikim terenem. Wreszcie jest jedna, później druga leśna droga. Wkrótce jadę przez pola do widocznego z daleka lasu. Zaliczam bez problemu PK29 – ambona.

Chociaż na trasie przeważają szutrowe drogi, to po nocnych opadach niewiele z nich można wykorzystać do rozwinięcia chociażby przyzwoitej prędkości. Na wielu drogach pojawiają się koleiny, błoto, glina, czy wielkie rozlewiska. Te ostatnie najbezpieczniej pokonywać przejeżdżając przez ich środek. Próba ominięcia, często błotnistym i śliskim brzegiem, może zakończyć się upadkiem i lądowaniem w miejscu, które właśnie chciało się ominąć. Mokra trawa z tym co kryje się pod nią też nie zachęca do szybkiej jazdy. Jakże pięknie wyglądałaby ta trasa w suchy, słoneczny dzień.

Wspinam się polną drogą na łagodne zbocze aż do widocznej z daleka ściany lasu. O tym, że dotarłem właśnie do polsko-czeskiej granicy dowiaduję się dopiero w momencie, gdy kilka metrów od drogi zobaczę lampion punktu kontrolnego PK31 – słupek graniczny 89/1.

Zjeżdżam w kierunku znajdującej się w dolince miejscowości. Kilka minut jazdy asfaltową drogą i ponownie mam skręcić na pola. Gubię się w zakrętach asfaltowej drogi ale raczej dość przypadkowo, wybieram prawidłową polną drogę, którą dotrę do PK30 – skrzyżowanie dróg.

Przede mną 7 punktów położonych na skraju lub wewnątrz większego kompleksu leśnego. Na początek wybieram jeden z punktów żywieniowych. Chwilowo mam brzyda do niewiadomej jakości dróg, pomijam skrót w postaci polnej drogi na wprost i skręcam do odległej o kilkaset metrów asfaltowej drogi. Kilka kilometrów asfaltu, to moment odpoczynku zarówno fizycznego jak i psychicznego. Tu nie muszę uważać na każdą nierówność, każdą koleinę, każde rozlewisko. Nie zauważam momentu, kiedy deszcz na dobre przestaje padać. PK26 – wiata turystyczna (bufet).



Szybko łapę jakieś ciastko, zjadam banana i jadę dalej. Zaraz, zaraz a czy na pewno podbiłem punkt. Sprawdzam kartę startową i wracam (na szczęście tylko kilkadziesiąt metrów) by dopełnić formalności, bez której moja obecność na punkcie nie zostałaby odnotowana. Perforuję kartę i spokojnie mogę ruszać dalej. Prościutka orientacyjnie droga doprowadza mnie do PK19 – przepust. Zsuwam się kilka metrów w dół i zaliczam kolejny punkt.

Dalej prowadzą mnie przyzwoite leśne drogi. Bezpośredni dojazd do PK18 to masakra. Rozmiękła leśna droga. Błotko rozdeptane i rozjeżdżone przez dziesiątki piechurów i rowerzystów, którzy byli tu przede mną (i których nieustannie mijam). Przez większość kilkusetmetrowego odcinka drogi nie da się jechać, dreptanie w błocie też nie jest ani łatwe ani przyjemne. Tu spotykam startującego na trasie pieszej Piotrka. PK18 – róg polany (20 m od ścieżki).

Zawracam rezygnując z dalszej jazdy na wprost i kilkusetmetrowego (być może również błotnistego) skrótu do asfaltu. Porządnymi bo zaznaczonymi grubą linią drogami objadę podmokły teren. Na kolejnym zakręcie leśnej drogi spoglądam na licznik, by chociaż prowizorycznie odmierzyć się do poprzecznej drogi. Powinna wyróżnić się od podrzędnych leśnych dróżek, więc nie powinienem jej przegapić. Mijam drogi, które nie odpowiadają mojemu wyobrażeniu o tym czego szukam. Chociaż licznik już od dawna wskazuję zbyt dużą odległość, brnę dalej , pogłębiając swój błąd. Kiedy napotykam leśne jezioro, zawracam i zaczynam się chaotycznie kręcić.

Spoglądam jeszcze raz na mapę - jadąc na wschód powinienem dotrzeć do asfaltowej drogi. Tylko trudno tu znaleźć jakąkolwiek drogę w wybranym przeze mnie kierunku. Kiedy wreszcie spotykam drogę, okazuje się, że nie da się nią jechać. Podmokłe, głębokie koleiny rozjeżdżone kiedyś przez ciężki sprzęt, teraz pozarastały wysoką trawą, i zasłane są gałęziami utrudniającymi nawet prowadzenie roweru. Z uporem brnę na wschód (tam musi być cywilizacja). Pokonuję jakiś jar. Spotykam piechurów, którzy gdzieś tu mają swój PK. Dalej kiepska ale dająca się pokonać rowerem droga, wreszcie asfalt. Jestem daleko - za daleko na południe - od punktu, który planowałem zaliczyć. Mam wrażenie, że moja wpadka "kosztuje" mnie całą wieczność, w rzeczywistości pewnie straciłem nie więcej niż pół godziny. Trzeba zapomnieć o stratach i jechać dalej (inni przecież też się mylą, inni też tracą czas błądząc lub mając problemy z odnalezieniem PK.) Np. na asfalcie spotykam Krzyśka Siemieniuka, który wraca na pobliski punkt żywieniowy zrobić to o czym zapomniał wcześniej, czyli by podbić punkt kontrolny. Nie zazdroszczę podjazdu na najwyższe wzniesienie na trasie.

Na tę chwilę jedynym pocieszeniem jest łatwy powrót asfaltową drogą do punktu który już dawno powinienem zaliczyć. Na chwilę zjeżdżam w las. W najwyższym punkcie leśnego wzniesienia odnajduję PK17 – na szczycie. Tu po raz kolejny spotykam Jarka, Krzyśka i nieznanego mi zawodnika. Zmasakrowany orientacyjnie, przynajmniej w drodze do kolejnego punktu dołączam się tej trójki. Układ leśnych dróg jest czytelny. Na punkt zmierzają inni bikerzy oraz uczestnicy trasy pieszej. Pozostawione przez poprzedników ślady są doskonale widoczne, więc bez problemu docieramy do PK23 – strumień (50 m od ścieżki). Czy to na pewno było 50 metrów?



Samotnie zmagam się z długim i dość stromym podjazdem. Na szczycie najwyższego wzniesienia nagroda w postaci punktu żywieniowego. "Wypijam" kawałek arbuza, zjadam ciastka, wrzucam banana do kieszeni w koszulce. Nie zapominam też o najważniejszym czyli perforowaniu karty startowej. Moment, który spędzam pod wiatą wystarczy by załapać się na pamiątkowe zdjęcie. PK25 – wiata turystyczna (bufet). Jest godzina 11:30, termometr wskazuje komfortową do jazdy w ciężkim terenie temperaturę 13 st. C.

Mam wrażenie, że coś mnie tutaj ominęło, nie pada ale wody na trasie znowu jakby więcej. Z drzew obficie skapują krople. Zjeżdżam ścieżką po przeciwnej stronie wzgórza. Miła niespodzianka to niezaznaczona na mapie nowa szutrówka (w budowie). Niestety na końcu zjazdu, szuter się kończy, wjeżdżam na nasycony wodą piaszczysty podkład – coś co ma konsystencję masła. Rower zaczyna tańczyć na niestabilnym podłożu. Utrzymanie się w pionie wymaga sporych umiejętności ekwilibrystycznych. Uff, udało się. Kilkaset metrów leśnych dróg i znajduję PK27 – paśnik.

Czas na opuszczenie zachodniej części mapy i przedostanie się na drugą stronę przepływającej przez Lubań i okolicę rzeki. Zaznaczone na zaktualizowanej dla potrzeb rajdu drogi i ścieżki pewnie doprowadzają mnie do PK28 – strumień, oraz PK24 – przepust. Gdzieś w drodze przez pola niebo ciemnieje i dopada mnie rzęsisty deszcz. Kurtka p-deszcz, która przezornie zakładam przed deszczem mnie nie ochroni, zapewni jednak wystarczający komfort termiczny. Ulewa tak jak nagle nadeszła, równie gwałtownie kończy się. Wkrótce przez nieliczne chmurki zacznie prześwitywać słońce, a temperatura wzrośnie do niebotycznej dzisiaj wartości 16 st.

Od dłuższego czasu zastanawiam się, kiedy powinienem zaliczyć leżący bardzo nie po drodze (przy realizowanej koncepcji pokonania całej trasy) PK14. Właściwie każda z wersji jest niewygodna i wymaga nabijania dodatkowych kilometrów. No cóż jak najszybciej trzeba go mieć z głowy. Główna asfaltowa droga, polna droga i wjeżdżam krętą drogą w las. Na skraju lasu porzucam rower i rzucam się na poszukiwania. W gęstych krzakach widzę postać innego bikera. To Darek przeszukuje teren. Nauczeni orientacji na "śmiejowych" punktach kontrolnych szukamy niewielkiego zagłębienia terenu. Nieco dalej zaskakuje, przerastające nasze wyobrażenia o "dołku" znacznie większe wyrobisko. PK14 – dołek (10 m od drogi).

Długa i kręta droga przez las. Opuszczam dolinkę płynącego wzdłuż drogi strumyka. Wspinam się po łagodnym zboczu, by dotrzeć do PK20 – skraj lasu. Opuszczając punkt, po raz pierwszy dzisiaj spotykam Grzesia. Niebawem dowiem się, że spóźnił się pół godziny na start i teraz odrabia straty, realizując tą samą wersję co ja. Na razie to jestem z przodu.

Starannie wybierane polne drogi prowadzą mnie do kolejnego punktu. Na tym etapie dołącza do mnie trójka zawodników, z którymi mijam się niemal od początku imprezy. Jako pierwszy docieram do widocznego na wzniesieniu lasu. Porzucam rower i czeszę teren posuwając się środkiem wąskiego zadrzewionego obszaru. Kilkadziesiąt metrów dalej dostrzegam czerwień lampionu PK21 – dołek (10m od ścieżki). Ten dołek jest rzeczywiście niewielkim dołkiem.

Zawracam do wcześniej mijanej dróżki. Ignoruję nieciekawie wyglądający skrót przez las. Jadę jego skrajem, do opadającej w kierunku dolinki polnej drogi. Aż chciałoby się puścić hamulce i z dużą prędkością pomknąć w dół. Nic z tego - droga to masakra, koleiny, glina, woda. Pomimo, że lubię szybki zjazdy, jadę wolno i ostrożnie, w każdej chwili obawiając o utratę kontaktu opon z podłożem. Kawałek asfaltu, las i jestem na PK16 – strumień. Któż by spamiętał jak to miejsce wyglądało.

Gdzieś w okolicy kolejnego PK12 – skraj polany /budowa spotykam Wojtka Hołdakowskiego, z którym zaliczę kilka punktów kontrolnych i dotrę do ostatniego już na trasie punktu żywieniowego. Po drodze odwiedzamy leżące nieopodal asfaltowej drogi ruiny PK11 – ruiny /wewnątrz od północy. Wbrew opisowi przeszukujemy niewielki porośnięty drzewami i trawą pagórek. Dopiero kilkadziesiąt metrów dalej jest widoczna z daleka skała PK04 – skała / u podnóża.

Czas na powrót do cywilizacji. Przed nami miejscowość Nowogrodziec. Na uliczkach prowadzących do punktu żywieniowego dołącza do nas Grześ. Przedziwny musiał być wybrany prze niego wariant jeżeli na dogonienie mnie potrzebował dystansu 5 punktów kontrolnych. PK03 - centrum kultury i sportu (bufet).

Jedynie niezbędny moment spędzamy na punkcie i z Grzesiem ruszamy dalej. Wojtek zatrzyma się tu nieco dłużej. W tym momencie widzę, że siła jest pojęciem względnym. Poczucie mocy jakie odczuwałem jadąc z Wojtkiem szybko weryfikuje Grześ. Narzuca nieosiągalną dla mnie szybkość. Przez chwilę staram się dotrzymać mu kroku. Wreszcie odpuszczam. Najlepsze co mogę zrobić, to jechać dalej własnym tempem.

Na mojej trasie kolejny "dół". Skręcam we właściwą dróżkę. Jakiej wielkości będzie to zagłębienie terenu? Bezskutecznie rozglądam się po lesie. Zamiast tracić czas na poszukiwania zawracam do początku drogi. Dokładnie odmierzam odległość, koryguję kierunek, mijam niewielkie załamanie drogi i docieram nad "dół" czyli pozostałość po leśnej żwirowni. PK07 – dół /północna strona. Przedziwne jest wyczucie odległości budowniczego trasy. Kolejny PK10 – rów (2m od drogi) odległy jest od skraju drogi co najmniej o kilkanaście metrów.

Do zaliczenia całej trasy pozostały ostatnie 4 punkty. Z punktu widzenia wygodnego fotela, logiczniejszą kolejnością byłoby zaliczenie tych punktów: PK08, PK06, PK02, PK01 (w takiej właśnie kolejności) na samym początku rywalizacji. Wówczas nie byłoby również problemu z zaliczeniem przed zjazdem do bazy PK14. No cóż, "mój" nieoptymalny wariant wybrało wielu startujących bikerów.

Przede mną stosunkowo długi przebieg do PK06. Dobre szutry, asfaltowa droga. Znak drogi bez wylotu nie zniechęca mnie. Na końcu drogi czeka na mnie porządna kładka dla pieszych (i rowerzystów) przez rzekę. Rzekę, którą pokonywałem w przeciwnym kierunku kilka godzin temu. Do wyboru mam dwa warianty. Dojazd do torów kolejowych i pokonanie ok. kilometra wzdłuż torów. To loteria, albo będzie tam wygodna ścieżka albo czeka mnie prowadzenie roweru. Początkowo skłonny jestem wybrać ten wariant. Później wypatruję drogę przez las. Czeka mnie krótki ale treściwy odcinek leśnej drogi. Woda, błoto, rozlewiska. Zamiast jechać, pcham rower. Na punkt docieram zmasakrowany fizycznie i psychicznie. PK06 – pod wiaduktem.

W tej sytuacji jedyne o czym marzę to najszybsze dotarcie do widocznej na mapie asfaltowej drogi. Wkrótce minę się z nadjeżdżający z przeciwnej strony Grzesia. Jemu pozostał do zaliczenia ostatni punkt, ja muszę tych punktów zaliczyć o 2 więcej. Jak udało mu się w tak krótkim czasie zaliczyć dodatkowe 2 punkty, dowiem się dopiero po powrocie do mety. Kluczem do sukcesu był dojazd dobrą ścieżką wzdłuż torów do PK06, a później skrótem przez lasy, o którym wyczerpany nawet nie pomyślałem.

Zaliczam położony w pagórkowatym ale mokrym terenie PK01 - przy ścieżce oraz położony nieco dalej PK02 – róg ogrodzenia. Przyjemna asfaltowa droga, na której mijam jadących w kierunku zaliczonych przez mnie punktów Jarka z Krzyśkiem. Z przykrością myślę o opuszczeniu równej asfaltowej drogi. Zjeżdżam w podmokłą leśną drogę. Próbując pokonać niewielką, wydawałoby się bezpieczną kałużę, zatrzymuję się w błotnistym jej środku. Zmęczenie sprawia, że nie udaje mi się wypiąć nogi z bloków. Przewracam się na bok, lądując w miękkim błotku. Utytłany w błocie czuję charakterystyczny bagienny smrodek. Kilkadziesiąt metrów dalej odnajduję PK08 – strumień.

Powrót do asfaltu. Po kilku kilometrach, bez problemów nawigacyjnych pokonuję uliczki Lubania i melduję się w bazie. Na krzesełku przy wejściu "dyżuruje" zwycięzca tegorocznej Wyrypy – Bartek. Nie od razu docierają do mnie jego słowa "Jeżeli masz wszystkie punkty to jesteś 4". Przede mną jedynie wielka trójca: Bartek, Paweł i Grześ w takiej właśnie kolejności.

Na tym starcie kończę swoją przygodę z jedną z najlepiej zorganizowanych imprez na orientację. Szkoda, że organizatorzy wypinają się na uczestników chcących pokonać trasę wspólnie, zamieniając imprezę sportowo-turystyczną na stricte sportową. Wprowadzenie zasady "braku możliwości zajęcia miejsc ex+aequo" i ściganie się aż do stolika sędziowskiego nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. Przy planowaniu przyszłorocznych startów przyjdzie mi wybrać inną imprezę. Jest przecież z czego wybierać. Żegnaj Wyrypo!!!

Statystyka:

Dystans 177,5 km
Czas trasy 12:37
Czas jazdy 11:12
Prędkość śr. 15,86 km/godz.
Prędkość max. 47,83 km/godz.
Miejsce 4


Łódź, 2014 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót