... a wystarczyło czytać mapę

II Ekstremalny Rajd na Orientację "Izerska Wielka Wyrypa"
Zaręba, 19-21.08.2011 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

Dystans 150 km, limit czasu 15 godzin, mapa turystyczna o nietypowej skali 1:65.0000, rozświetlenia trudniejszych punktów kontrolnych, odcinek specjalny (LOP-ka) na mapie satelitarnej i ogromna ilość (31) punktów kontrolnych. Wszystko to powoduje, że już przed startem natrętnie nasuwa się podobieństwo do innej znanej imprezy na orientację Dymno. Może to i dobre rozwiązanie by czerpać pomysły od najlepszych. Czy równie trudne będzie zaliczenie trasy w całości? Na pierwszy rzut oka można powiedzieć - łatwizna.

. .
fot. Krzysztof Drożdżyński


Wczesna pobudka. Zgodnie z oryginalną formułą rajdu na starcie dostajemy jedynie niewielką czarno-białą mapkę z zaznaczonymi dwoma miejscami wydawania właściwych map. Każdy musi już na starcie "w ciemno" zdecydować czy wybiera na początek wschodnią czy zachodnią część trasy. Jedni samodzielnie podejmują decyzje inni wyraźnie rozglądają się jak pojadą inni zawodnicy. Odbiór mapy i kolejna decyzja o kierunku zaliczania trasy: północ czy południe. Grupa ponad 50 uczestników dzieli się na 4 mniejsze grupy. Dalsza trasa to scorelauf z narzucającą się (ale nie do końca jednoznaczną) kolejnością zaliczania punktów kontrolnych. Pomimo terenu nasyconego asfaltowymi drogami, duża ilość punktów kontrolnych wymusi na uczestnikach omijanie asfaltów i jazdę bocznymi, polnymi i leśnymi drogami. Punkty wręcz trywialne mieszają się z tymi przy których trzeba wykazać się czujnością i całym kunsztem nawigacyjnym. No i do tego ta "turystyczna" mapa.

Decyduję się zacząć od zachodniej części dwuetapowej trasy. Po otrzymaniu mapy bez dłuższego namysłu ruszam w kierunku najbliższego punktu na północ. Lokalizację tego (wspólnego dla wszystkich tras punktu) poznałem dzień wcześniej obserwując start i pierwsze kilometry pokonywane przez piechurów. Zaliczam punkt W03 drzewo przy drodze, opisany jako "przydrożny jar". Tuż przede mną punkt zalicza Mickey, który pojechał krótszą polną drogą. Widok jadącego kilkadziesiąt metrów z przodu zawodnika sprawia, że postanowienie rekreacyjnego pokonania trasy przestaje być aktualne. Wraz z kilkoma innymi zawodnikami ruszam w pogoń za prowadzącym. Leśna mokra droga, wysoka trawa, polna droga. Obsadzony przez sędziego punkt W02 - piaskownia - zachodnia ściana, zaliczony bez problemu.

Asfaltowa droga, później skręt do lasu. Sylwetka prowadzącego i ślady rowerowych opon nieoczekiwanie znikają. Po chwili bezradnego kręcenia się po lesie wiem wszystko - nie mam pojęcia gdzie jestem. Nie pomaga kompas oraz fakt, że obszar na którym zagubiłem się jest niewielki. Jedynym ratunkiem jest opuszczenie lasu, dojazd do asfaltowej drogi (na zachód) i powtórne bardziej uważne zatakowanie punktu od innej strony. Zjeżdżam na polną. Mijam Grzesia, naprawiającego rower. Wspinam się na pierwsze napotkane w lesie wzgórze. Punktu nie ma - to nie to miejsce. Punktu nie ma ale jest problem, kręcąc się w poszukiwaniu punktu tracę orientację z której strony wzgórza zostawiłem rower. Na szczęście pagórek jest niewielki i słabo porośnięty drzewami. Kilkaset metrów dalej wjeżdżam już na właściwe wzniesienie. W01 - na szczycie.

Mało uważnie wypatruję drogi przez pola. Gdy ustalam swoją pozycję wiem, że musze pojechać dużo dalszym ale asfaltowym objazdem. Robię wielkie nieregularne "S" - punkt W03 zaatakuję od zachodu. Zjeżdżam na widoczną na mapie ścieżkę i po chwili ogarnia mnie przerażenie. Nie dość, że żaden z zawodników przede mną tędy nie jechał to droga zamienia się w podmokłą porośniętą mchami łąkę. Pomimo obaw dalej jest już lepiej, kierując się zawsze pod górę nieoczekiwanie docieram wprost pod strome zbocze. Bez roweru wdrapuję się na górę do punktu W03 - Grodzisko - na szczycie.

Z kompasem w ręku opuszczam las. Jadąc drogą przez pola, zanurzam się w kolejnym, poprzecinanym plątaniną ścieżek biegnących w przeróżnych kierunkach. Mam wrażenie, że panuję nad swoim położeniem. W oczekiwaniu kolejnego "oczywistego" punktu przeszukuję pobocze leśnej drogi. Bezskutecznie powtarzam tą czynność w innym miejscu. Po długich poszukiwaniach miejsce gdzie znajduje się punkt wskazuje mi piechur, którego mijałem kilkadziesiąt minut wcześniej. Dopiero później zauważam szczegółową mapkę, bez skorzystania z której "przypadkowe" odnalezienie punktu było niemożliwe

Konsekwentnie jadąc na południe opuszczam las w nadziei na znalezienie najkrótszego dojazdu do Rudzicy. Początkowo do jazdy przez pola zachęca ubita droga wzdłuż pola kukurydzy. Później wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Na zmianę jadę lub prowadzę rower z uporem brnąc w poprzek pola dzielącego mnie od cywilizacji. Twarda droga - błotnista droga - rozlewisko - utwardzone oponami zaorane pole - zaorane pole - rżysko - podsiąknięte wodą rżysko - zarośnięta trawą droga - ta sama ale podmokła droga - łąka - podmokła łąka - ASFALT. To z pewnością nie była najłatwiejsza i najszybsza metoda pokonywania trasy. Po chwili jestem już w Rudzicy - W07, świetlica/przystanek PKS. W nagrodę pochłaniam słodką bułkę i uzupełniam zapasy wody. Na punkcie spotykam Tomalosa który ma już zaliczony jeden punkt więcej.

Kolejne dwa punkty kontrolne zaliczę tylko na krótko opuszczając asfaltowe drogi. Przynajmniej taką mam nadzieję. Jadę okrężną drogą przez Gozdanin. Punkt W06, zachodni brzeg stawu nie stanowi nawigacyjnego problemu. Dość przypadkowymi drogami jadę na południe i docieram do kolejnej asfaltowej drogi. Zawodnik, którego spotkałem w tym czasie jedzie dla mnie zbyt szybko. Odpuszczam wspólną jazdę. Oddalający się rywal sprawia, że decyduję się na skrót polną drogą. Opłacało się, twarda droga i nieliczne tylko kałuże sprawiają, że nadrabiam straty.

Już z oddali widać kolejny cel - wznoszącą się nad okolicą Czubatkę. Niemal pod sam "czubek" pomiędzy łagodnie wznoszącymi się polami prowadzi droga. Mijają mnie szczęśliwcy Asia i Robert Stanek, którzy trudności zdobycia szczytu mają już za sobą. Porośnięta trawą chłopska droga niemal pod sam szczyt. Ostatni odcinek trzeba już pokonać pieszo. Twardnieją napięte na stromym podejściu łydki. Rozległy widok spod szczytu. Z oddali widać zawodników opuszczających i tych zmierzających dopiero na punkt. Gdzieś w oddali przez pola prowadzi rower niedawno napotkany rowerzysta. W09, skała na szczycie - zaliczony.

Dojazd na wydawałoby się prosty punkt W12, chwila nieuwagi i gubię się na polach i łąkach. Razem z wyprzedzonym uprzednio uczestnikiem rajdu zaliczamy punkt na skrzyżowaniu drogi ze strumieniem. Jadąc dyskutujemy o sposobie zaliczenia punktu znajdującego się na pasie granicznym. Dojazd od strony czeskiej chociaż dłuższy wydaje się łatwiejszy. Zjeżdżamy do miejscowości Trzy Lipki i prostą drogą w kierunku granicy. Kiedy zamierzamy minąć zagrodzoną drewnianym drągiem drogę zawracają nas nadjeżdżający z przeciwnej strony poznaniacy. Droga kończy się przy gospodarstwie a mieszkająca tu od dziecka gospodyni poirytowana nieustannymi wizytami "rajdowców" w żaden sposób nie daje się przekonać, że za jej domem prowadzi dalsza droga przez granicę. W szale pogoni za punktami wiele osób nie zauważa niuansów mapy i faktu, że prosta linia na mapie, wcale nie jest taka prosta.

Wracamy do najbliższego rozwidlenia dróg. Dla mnie szalony zjazd po wysypanej ostrym tłuczniem drodze kończy się awarią. Szybka wymiana przebitej gumy. Po raz pierwszy przejeżdżam "granicę" z Czechami, która od kilku lat przestała pełnić tę funkcję. Po czesku obszczekuje mnie jakiś pies. Chociaż jadę przez wioskę nie zauważam jakichkolwiek innych oznak życia. Równa asfaltowa droga doprowadza mnie pod sam grzbiet. Z lasu wyłania się Wojtek Wasilewski. To tu znajduje się W14, słupek graniczny 11/85 - w dołku.

Odnalezienie punktu proste ale już odnalezienie jakiejkolwiek dróżki przez las po polskiej stronie stanowi duże wyzwanie. Z tyłu nadjeżdżają Piotrek Dreslewski i Jarek Wieczorek. Wspólnie szukamy jakiegokolwiek śladu zaznaczonej na mapie dróżki. Rozdzielamy się. Nieco dalej szukam innej widocznej na mapie drogi/ścieżki z podobnym skutkiem. Wreszcie jadąc wzdłuż pasa granicznego dostrzegam na jakąś przerwę między drzewami. Szalony zjazd doprowadza mnie do wioski. Tu ponownie spotykam Piotrka i Jarka. Dalszą część trasy pokonamy razem.

Po szybkiej i szarpanej jeździe, powracam do rekreacyjnego pokonywania trasy. Wreszcie mam czas na czytanie mapy. Zamiast najpierw jechać a później czytać mapę, robię to w odwrotnej kolejności. Na efekty nie trzeba długo czekać. Zaliczamy dwa łatwe punkty na skrzyżowaniu drogi i strumienia W13 i W11.

Wreszcie poprawnie odczytuję to co widzę na mapie. Pewnie prowadzę do ukrytego w lesie W10 - skrzyżowanie ścieżek. Wracając do głównej drogi z największym trudem pokonujemy porośniętą trawą i strasznie nierówną przecinkę.

Dojazd do kolejnego punktu grząską, nasiąkniętą przecinką. Już na początku drogi rzucam rower i kilkaset metrów pokonujemy pieszo. W08, zakręt ścieżki zaliczony. Po raz kolejny tego dnia natrętnie nasuwa się podobieństwo do mokrego zwykle Dymna.

Punkty z pierwszej mapy zaliczone w całości. Pozostaje szybki zjazd do bazy. Na liczniku mam 110 km. Zaliczenie 14 punktów zajęło mi 8 godzin. Do upływu limitu trasy pozostaje tylko 7. Drobnym szczegółem, do wyjaśnienia już po powrocie na metę pozostaje fakt niedokładnego odbicia pierwszego punktu na mojej trasie (mam świadków, że tam byłem).


fot. Arek Jaskuła


Pochłaniam pyszny posiłek przygotowany przez organizatorów. Przeglądam kolejną, otrzymaną po zdaniu karty kontrolnej, mapę. Powoli zaczyna kształtować się kolejność zaliczania punktów z tej części trasy. W oczy rzucają się najodleglejsze i najbardziej na wschód wysunięte punkty kontrolne. Pokonując niewiele ponad 10 km można tu zaliczyć 7 punktów (4 samodzielne punkty kontrolne + 3 punkty odcinka specjalnego). Po krótkiej wymianie zdań ustalamy, że na "dojeździe" zaliczymy tylko 2 punkty, których "nie da się ominąć". W drodze powrotnej wszystkie możliwe w wyznaczonym limicie czasu. Oczywiście jedziemy w dotychczasowym składzie.

Jedziemy "ciężką" polną drogą do miejsca gdzie rano były wydawane mapy dla grupy, która zaczęła jazdę od wschodu. Odnajdujemy prosty W01 - koniec ścieżki w wąwozie. Asfalty przeplatają się z polnymi drogami. Wyraźnie poprawia się ich jakość. Wody jest jakby dużo mniej. Temperatura powoli rośnie do przyzwoitych 20 stopni. Zaczyna świecić słońce, Lekki wiaterek nie dopuszcza do przegrzania. W oddali rozpościerają się rozległe widoki ukoronowane grzbietami pobliskich gór. Jazda zaczyna sprawiać prawdziwą przyjemność.

Zjeżdżamy nad jezioro. Widok przyczółków zniszczonego mostu ułatwia ustalenie lokalizacji i odnalezienie pobliskiego PK07 ujście strumienia. Ruszamy w górę strumienia. Scieżka kilkakrotnie przekracza jego koryto uniemożliwiając jazdę. Rosnące wokół pokrzywy nie robią na mnie ubranego w długie spodnie większego wrażenia. Przedzieranie się między wyciętą pomiędzy krzakami ścieżką doprowadza nas do drogi.

Kilka kilometrów asfaltu i krótki ale treściwy przejazd przez mokrą, nieużywaną, zarastającą krzakami drogę. Dużo uschniętych badyli leży na poboczu. Czyżby to organizatorzy rajdu wycinali przejazd pomiędzy krzakami? Już z oddali widać skupisko drzew, gdzie znajduje się W05 - zagajnik - ściana zachodnia. Pomimo błędnego opisu widoczny z daleka punkt odnaleziony od strony południowej.

Z niepokojem czekam na odcinek specjalny. Jak zwykle najtrudniej jest dopasować ortofotomapę do właściwej mapy. Liczę na Jarka, który wspominał, że wie gdzie rozpoczyna się wyrysowana na mapie linia obowiązkowego przejazdu. Kręta asfaltowa droga przechodząca niemal przez gospodarstwo, Po chwili jedziemy już przez pola. Gdzieś z boku widać lampion. Chwila niepewności. Czyżbyśmy już na samym początku pomylili drogi? Uff!!! Jednak wszystko się zgadza, tu skręca nasz "szlak".

Jedziemy pomiędzy polami kiepskimi rzadko używanymi "chłopskimi" drogami. Podczas Wyrypy wyjątkowo często korzystam z małej tarczy i najlżejszych przełożeń, nie tylko podczas podjazdów ale również na błotnistych leśnych drogach i tych wydawałoby się płaskich nierównych odcinkach nieużywanych dróg porośniętych trawa. Jako alternatywę jazdy z szybkością 3-5 km godzinę odkrywam przyjemność prowadzenia roweru. Na leśnym odcinku OS-a spotykamy Marcina i Mickeya. Zgodnie z moimi przewidywaniami pojadą na "pudło". Podpowiadają położenie punktu ale i tak nie jest to potrzebne bo wszystkie punkty są doskonale widoczne (pod warunkiem, że jedzie się wyznaczoną trasą).

Zaliczamy 3 punkty odcinka specjalnego. Dokładnie spoglądamy na każdy dom przy asfaltowej drodze w poszukiwaniu E02 ruiny domu - bezskutecznie. Z beznadziejnej zdawałoby się sytuacji tym razem ratuje nas Jarek. Tak bardzo przywiązany jestem do swojej koncepcji, że nie docierają do mnie jego tłumaczenia. W końcu zrezygnowany macham ręką (pewny, że to nie ma sensu) i atakujemy punkt od głównej asfaltowej drogi. E02 - ruiny domu, są oczywiście tam gdzie powinniśmy je szukać od samego początku - nieopodal wielkiego masztu.

Bez trudności odnajdujemy nieopodal drogi kolejny punkt W04 zagłębienie terenu. Zielony szlak pomaga utrzymać prawidłowy kierunek jazdy do kolejnego punktu. Teraz będziemy poszukiwali krzyża w kępie drzew (E08). Wątpliwości budzi określenie "kępa drzew". Głośno zastanawiam się czy kępa to już 2 czy może 4 drzewa spodziewając się co najmniej małego lasku i wielkiego żelaznego czy drewnianego krzyża. Przeszukujemy mijane krzaczki, drzewa i laski. Poszukiwania przedłużają się. Wreszcie z uwagą pochylam się nad mapą. Obok grubych linii szlaków turystycznych (to zaleta i wada map turystycznych) z trudem można dopatrzeć się cienkiej przerywanej linii drogi po której jedziemy. Krzyż jest co najmniej o 100 metrów obok tej drogi. Dopiero teraz namierzenie punktu staje się możliwe. Dopiero z najbliższej odległości można zobaczyć wciśnięty pomiędzy grubymi drzewami krzyż na kamiennej podstawie (dokładnie tak właśnie zaznaczony ma mapie). Poszukiwaną "kępę" stanowią 3 (trzy) drzewa.

Czas stracony na poszukiwanie punktu sprawia, że musimy ograniczać ilość punktów jakie zdążymy jeszcze zaliczyć. Z jeszcze niedawno planowanych E11, E12 wybieramy E-12 do którego można dojechać asfaltową drogą. Obowizkowe jest też zaliczenie punktu technicznego E-09. Wkrótce te plany przestają już mnie dotyczyć.

Ponownie wyczuwam charakterystyczne bujanie i wiem, że złapałem kolejnego flaka. Odsyłam chętnych do pomocy bikerów - niech walczą dalej. W tej sytuacji raczej mi nie pomogą.

Chociaż zwykle wożę dwa zapasy, tym razem był tylko jeden. Najpierw więc muszę skleić jedną z dziurawych dętek. Okazuje się, że nie jest to takie proste. Pompowanie nie pomaga znaleźć w dętce dużej dziury. Poszukiwanie wody kończy się przy odległej o kilkaset metrów kałuży (a gdyby nie padało?). Przyklejam łatkę. Pompuję. Bez skutku. W dobitej na zjeździe dętce znajduję kolejną szparę. Ostatnia niewielka łatka na ląduje szerokim na 5 mm przecięciu. Wątpliwe miejsce wzmacniam taśmą klejącą. Na razie trzyma. Kłopoty z dętką sprawiają, że ilość czasu jaka pozostała na powrót do bazy radykalnie się zmniejszyła. Obok obaw o zmieszczenie się w limicie czasu dochodzi niepokój czy w ogóle samodzielnie wrócę na metę (dętka wytrzymuje dojazd do mety, dojazd na stację PKP i zwiedzanie Wrocławia, 5 km. ze stacji kolejowej do domu muszę już "dymać" pieszo).

Wracając zjeżdżam jeszcze na obowiązkowy punkt techniczny W09 OW Złoty Potok. Zupełnie niepotrzebnie, sędziowie już to miejsce dawno opuścili nie zostawiając perforatora. Zaczyna się wyścig z czasem. Tak naprawdę nie potrafię oszacować ile kilometrów dzieli mnie od mety. Kończący się czas jazdy i zapadające ciemności nie sprzyjają uważnemu czytaniu mapy. Wybieram najdłuższą z możliwych asfaltowych dróg przez Suchą, Leśną, Przylasek, Platerówkę Włosień. Nawet taką trasą mam szansę wrócić przez czasem. Niestety nie zauważam kolejnych nie oświetlonych krzyżówek. Tablica Siekierczyn wyjaśnia wszystko - do zaplanowanej trasy dokładam kolejne kilka nieplanowanych kilometrów. Na zmieszczenie się w limicie czasu nie mam już szans. A wystarczyło dokładniej czytać mapę.

W bazie jestem kilkanaście minut po czasie. Zamiast dyskwalifikacji za przekroczenie limitu czasu organizatorzy zaliczają mi jedynie 14 punktów z pierwszej mapy. Wystarczy to jedynie na zajęcie jednej z końcowych 42 pozycji. Moi koledzy z trasy zaliczają 25 punktów i zajmują ex quo 14 miejsce.

Niedosyt z powodu odległego miejsca odsuwa na bok satysfakcja ze zmagań się z trudnościami i z pokonania fascynujšcej trasy oraz pewność, że wrócę tu za rok.

Statystyka:

190,5 km
Czas trasy >15 h
czas jazdy 11:41 h
średnia 15,85 km/godz.
maksymalna 55,36 km/godz.

Łódź, 2011r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót