Tour de WOŚP



Kórnik-Warszawa 14.01.2018 r.

(relacja, fotki)

relacje z innych imprez


powrót


Tour de WOŒP. Impreza organizowana przez Kórnickie Bractwo Rowerowe oraz grupę Sanatorium to maraton na trasie Kórnik-Łódź-Warszawa. Cel to połączenie przyjemnego (maraton rowerowy) z pożytecznym (kasa przeznaczona na ratowanie dzieci - WOŚP). W trakcie maratonu mamy odwiedzić sztab WOŚP na scenie obok Manufaktury w Łodzi i pojawić się w studiu TWN w Warszawie.

Pierwsza wiadomość o maratonie WOŚP wywołuje mieszane uczucia. Może by tak dołączyć się dopiero w Łodzi? Na ostateczną decyzję nie trzeba długo czekać. Skoro ma być długo i ekstremalnie, nie ma się co zastanawiać ... Jadę. W końcu te marne 350 km nie będę pokonywać sam ale jadąc w dużej grupie.

Przedstartowe prognozy są złe ale nie tragiczne. Nie będzie padać deszcz, nie będzie sypać śnieg, podczas jazdy powinna nam towarzyszyć słoneczna pogoda (ta ostatnia przepowiednia nie sprawdza się). Głównym przeciwnikiem ma być silny, niesprzyjający (głównie boczny wiatr). Grupa powinna sobie z tym przeciwnikiem poradzić.

Do Kórnika, gdzie odbędzie się start maratonu wyjeżdżam odpowiednio wcześniej, by korzystając z okazji zaliczyć 5 brakujących gmin. Wysiadam w Jarocinie i ruszam po wgranym do GPS-a śladzie. Bokiem mijam siedzibę gminy Jaraczewo, a dalej odwiedzam gminy Borek Wlkp., Pogorzela, Piaski i Dolsk. Chociaż to nie jest regułą, na większości trasy wiatr sprzyja jeździe. W końcówce mam nawwet południowy wiatr prosto w plecy. Jak przystało na wyrysowany automatycznie ślad, obok kilku kilometrów bruku, w końcówce trafia mi się ruchliwa krajówka w kierunku Poznania.

Na miejscu miłe zaskoczenie. Sala gimnastyczna z przygotowanymi do snu grubymi materacami, pościel, poduszka (zabrany ze sobą śpiwór nie jest niezbędny). Do pierwszych maratończyków dołączają kolejni. Wczesna, nawet jak dla mnie, pobudka. Czas na spakowanie się, poranny posiłek i przygotowania do startu.

Ruszamy według ustalonego wcześniej podziału na grupy. W drugiej grupie, w której startuję obok Ryszarda Deneki znanego z wyników osiąganych podczas najsłynniejszych na świecie ultramaratonów, znajdują się liderzy polskich ultrasów Agata, Witek i Tomek z Sanatorium, Leszek - organizator "Maratonu Wisła" i wielu takich, których nie kojarzę nawet z nazwiska (w sumie 15 osób). To szczególny maraton. Dzisiaj celem nie jest ściganie z innymi grupami czy też uczestników między sobą, ale dojazd wszystkich do centrum Warszawy.

Na początek jedziemy jednym długim wężykiem. To dopiero początek trasy, więc niektórych z nas wyraźnie rozpiera energia. Tomek stara się panować nad sytuacją. Ogranicza długość zmiany do ok.1 minuty. Reaguje, gdy tempo niepotrzebnie wzrasta. Silny boczny wiatr i rwane tempo bardzo daje się we znaki. Najbardziej dzisiaj cierpią początkujący, którzy nie opanowali jeszcze jazdy na kole i nie są w stanie w pełni wykorzystać momentów jazdy z tyłu grupy. Z ulgą zjeżdżam na pierwszy postój obok stacji w Pyzdrach (40 km). Świeża drożdżówka, kawa/herbata i zgodnie z wcześniejszą rozpiską ruszamy dalej.

Ubieram się niemal tak jak przy kilkunastostopniowych mrozach panujących na niektórych edycjach Nocnej Masakry. Tu, przy kilku stopniach poniżej zera, nie będzie tak zimno chociaż silny wiatr robi swoje. Ubiór sprawdza się w 100%, nawet podczas dłuższych postow jest mi ciepło. Po kilkudziesięciu kilometrach zaczynam odczuwać pewien dyskomfort. Dwie pary grubych skarpet sprawiają, że siedzę minimalnie zbyt nisko. Korekta wysokości siodełka podczas kolejnego postoju usuwa tę niedogodność.

Wreszcie długo oczekiwany postój obok stacji na przedmieściach Konina (120 km). Tu jesteśmy kilkanaście minut przed czasem. W "nagrodę" miska ciepłej, pożywnej zupki, herbata, drożdżówka. Wysypuję z bidonu herbatę i wlewam czystą wodę. Powinna przetrwać w stanie płynnym pierwsze kilkadziesiąt kilometrów w drodze do Łodzi. Zamarznięty ustnik sprawia, że korzystanie z bidonu w jest mocno utrudnione. Kilkakrotnie podczas jazdy odkręcam bidon, odcedzam płynną zawartość między zębami. Czas nas goni. Postoje ograniczamy do minimum.

Pomimo, że jesteśmy gotowi do jazdy czekamy na silnie przetrzebioną 3 grupę. Od tego momentu pojedziemy już razem. 16 osobowy skład grupy niewiele przekroczy kodeksowe ograniczenia. Uniejów i most na Warcie oznacza, że opuszczamy Wielkopolskę i wjeżdżamy w bardziej mi znane tereny woj. łódzkiego. Kilkanaście kilometrów za Poddębicami dołącza do nas dwójka rowerzystów. Dopiero po fakcie dowiem się, że jednym z nich był forumowy Sedymen.

Wraz z pokonywanym dystansem coraz więcej sił kosztuje każde wyjście na zmianę. Ograniczam zmiany do minimum. Przed Aleksandrowem kryzys dopada niemal całą grupę. Kiedy schodzę ze zmiany, by skryć się na końcu grupy to prowadząca grupa liczy raptem 5 czy 6 osób. Reszta z trudem trzyma się z tyłu. Do kolejnego postoju przed Manufakturą pozostaje jeszcze kilkanaście kilometrów i już wiadomo, że nasze opóźnienie przekroczy godzinę.

Wjazd w zurbanizowane tereny między Aleksandrowem i Łodzią oznacza, że wiatr przestaje być tak bardzo dokuczliwy. Jeszcze krótka zbiórka wszystkich grup przed stacją benzynową i wszyscy razem ruszamy ulicami Łodzi. Prowadzi Gavek, który dołączył do nas chwilę wcześniej. Któż inny, jak nie kurier rowerowy, mógłby nam lepiej pokazać jak można skutecznie (niekoniecznie zgodnie z kodeksem) jeździć po zatłoczonych łódzkich ulicach.

Przeciskamy się przez zatłoczony plac przed Manufakturą. Tu miłe zaskoczenie. Czeka na nas ekipa Orientakcji: Ania, Renata i Michał. Mnóstwo zdjęć i czas na rozmowę. Ponieważ jesteśmy spóźnieni rezygnujemy z części oficjalnej i występu na głównej scenie WOŚP. Nasz szef udziela wywiadu.

Po dłuższej chwili ruszamy na obiad. Szerokim łukiem omijamy restaurację Magdy G. i docieramy do salki na piętrze. Wreszcie jest ciepło (tym co przemarzli), jest gorąca herbata/kawa. Po chwili pojawiają się pojemniki z obiadem. Makaron z mięsem uzupełnia utraconą energię. Kiedy kończymy mamy już 1,5 godziny opóźnienia.

Czas na zmianę planów. Dotarcie w założonym czasie rowerami na finał WOŚP do Warszawy przez całą grupę (cel maratonu) stało się nierealne. Szefostwo imprezy podejmuje jedyną słuszną decyzję. Jedna z możliwość to skorzystanie z podwózki pociągiem. Przed nami ostatni odcinek trasy. Od stacji w Łowiczu dzieli nas niewiele ponad 50 kilometrów. Przed 40 laty ta pofałdowana trasa przez Stryków, Głowno, Domaniewice stanowiła miejsce treningów i wielu wyścigów miejscowych kolarzy. Wtedy ruch na trasie był znikomy, a alternatywy dla tej trasy też raczej nie było.

Po raz pierwszy dzisiejszego dnia jedziemy na północ. Silny sprzyjający wiatr sprawia, że niepostrzeżenie mijamy kolejne niewielkie hopki na drodze do Strykowa (trochę się ich obawiałem). Na kolejnym najdłuższym podjeździe za Imielnikiem nie udaje mi się utrzymać razem z pierwszą grupą. Kiedy się wypłaszcza bezskutecznie próbuję dogonić uciekającą grupę.

Oczekiwanie, że wkrótce dogoni mnie grupa kolarzy jadących z tyłu okazuje się nieuzasadnione. Przez ponad 20 kilometrów będę jechał tak jak lubię najbardziej czyli samotnie. W Domaniewicach muszę na chwilę zatrzymać. Tu czekam na jadącą z tyłu grupę. Nie mam ochoty na samotny przejazd przez Łowicz i poszukiwanie znajdującego się na jego obrzeżach. Jeszcze kilkanaście kilometrów. Stacja Łowicz Główny - tu kończy się rowerowy etap naszej wyprawy.

Pociąg KM jest długi więc udaje nam się wepchnąć razem z ponad 30 rowerami. Zostawiamy rowery pod Pałacem Kultury i ruszamy do studia TVN, gdzie odbywa się finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Identyfikatory pozwalają nam pokonać pierwszą przeszkodę i dostać się pod namiot. Tu znajduje się szatnia, jakieś stoiska i bramka wykrywająca metale. Po chwili jesteśmy już w środku.

Z nieznanych powodów nie mieścimy się w rozpisce aktualnego wejścia na wizję. Na kolejną okazję musimy czekać ponad godzinę. Jest okazja, żeby pokręcić się po terenie, na którym odbywa się finał. Zobaczyć jak wygląda to od środka. Zrobić kilka fotek. Cały czas jest tu mnóstwo ludzi. Przez cały czas coś się dzieje, a na scenie występuje kolejny artysta.

Wreszcie kolejny czas antenowy, wreszcie czas na naszą grupę. Owsiak rozmawia z szefem KBR-u i mam go na wyciągnięcie dłoni. Kamerzysta stoi tuż obok mnie. W światło kamery niemal się nie łapę ale przecież nie to jest tutaj najważniejsze.

Jest już mocno po północy ale nie muszę się śpieszyć. Pierwszy pociąg do Łodzi odjeżdża po godzinie 4. Czas podróży wykorzystuję na krótką, przerywaną nieustannie drzemkę. Wpadam do domu by umyć się, przebrać i zjeść śniadanie i moge spokojnie jechać do pracy. Na odespanie zaległości przyjdzie czas nieco później.

STATYSTYKA:

dystans - 244 km
przewyższenie - 850 m
czas - 13 godz.
œrednia - 23,2 km/h
max. - 40,4 km/h

Trasa na RideWithGPS



nocleg de luxe


z tyłu najprzyjemniej


Konin - tu czeka na nas gorąca zupka


a tu można się trochę ogrzać



w grupie cieplej



czasami trzeba się na chwilę zatrzymać


ORIENTAKCJA w akcji - komitet powitalny


Łódź Manufaktura (fot. M.Rychlik)









pogoda nas pokonała - w paciągu z Łowicza do Warszawy


wreszcie Warszawa





Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót