Pokonany

III Zimowy Marsz Pieszy Dookoła Wyspy Wolin
Świnoujście, 6-8 stycznia 2006 r.

(relacja)
relacje z innych imprez
powrót

Na kolejny zimowy maraton pieszy wokół Wyspy Wolin wracam by wyrównać rachunki z roku ubiegłego, zwyciężyć własne słabości i pokonać dystans 125 km. Jestem całkowicie przekonany, że tym razem udział w tej imprezie zakończy się sukcesem. Pogoda wydaje się sprzyjająca. Po opadach śniegu, kilku dniach odwilży, która zamieniła podłoże w błoto i mokradła nadszedł lekki mróz. Ziemia jest twarda, chociaż miejscami nieco śliska. Na "przepak" pakuję cieplejsze ciuchy, by być gotowym na nocne i poranne ochłodzenie.

Po przyjeździe odbieram standardową mapę "Wyspa Wolin" 1:50000 i ksero z mapy 1:25.000 z fragmentami obejmującymi otoczenie punktów kontrolnych. Pomimo, że na pierwszy rzut oka nie wygląda to zachęcająco, dokładniejsza analiza dostarczonych map pozwala stwierdzić, że początkowy niepokój był nieuzasadniony.

Sprawny i kameralny (z braku oficjeli) start sprzed Mariny Karsibór i 41 osobowa grupa rusza w długą trasę. Stawka powoli lecz systematycznie rozciąga się. Po kolejnych kilku kilometrach "biegacze" kolejno znikają gdzieś z przodu. Ja, wbrew wcześniejszym założeniom, ruszam szybko do przodu, zostawiam z tyłu piechurów i zawisam jakby w próżni.

Nie mam ochoty na samodzielne poszukiwanie PK1 więc zaczynam podbiegać. Przede mną Jacek Kozłowski a dalej Franek Olszowy. Dołączam do Franka i szosę w kierunku Świnoujścia mijamy już razem. Podczas rozmowy czas i pokonywany dystans szybko mijają. Nikt nie myśli o mapie. Mamy szczęście, gdy mijamy rozstaje dróg, spotykamy nadjeżdżającego rowerem z przeciwnej strony fotoreportera imprezy Pawła Dodka. Nie wie (lub nie chce powiedzieć), gdzie znajduje się poszukiwany przez nas punkt, jednak to spotkanie zmusza nas do chwili zastanowienia i analizy mapy. Zawracamy i dołączamy do nadchodzącego z tyłu Jacka skracając drogę przez las. Jeszcze jedno wątpliwe skrzyżowanie dróg i nieoczekiwanie (jak dla mnie) wpadamy na ukryty w lesie bunkier i przymocowany do drzewa biało-czerwony lampion - oznaczenie punktu kontrolnego. Jest godzina 10:06, co oznacza że dotychczasowy odcinek pokonaliśmy z prędkością dochodzącą do 8 km/godz.


Jacek i Franek w drodze na PK1

Teraz najkrótszą drogą na plażę - kierunek Międzyzdroje. Pojedyncze osoby z przodu, grupa czarnych punkcików z tyłu. Widok faceta z mapą na wydmie wygląda dość zabawnie. To jeden z faworytów imprezy Hubert Puka. Co tam robi? - rozgląda się za punktem, który my zaliczyliśmy ponad 15 minut wcześniej.

Jedna z moich łydek robi się twarda. Nic to - myślę - rozchodzi się. Nic bardziej błędnego. Każdy kolejny krok będzie wiązał się z bólem (bywają chwile, że ból promieniuje w kierunku uda i stopy). Mimo wszystko nie jest tak źle, ból nie ogranicza szybkości i płynności poruszania się. Staram się o tym nie myśleć.


Plażą do Międzyzdrojów

Szybko mijają minuty i kilometry. Pomaga nam, lekko zmrożony piasek. Początkowo niewidoczne molo w Międzyzdrojach przybliża się z każdym krokiem. Wchodzimy schodkami na górę - PK2 w barze "Fantazja" zaliczony o godz. 11:17. Szybko opuszczamy wyludnione o tej porze roku miasteczko i szlakiem turystycznym osiągamy punkt widokowy na Kawczej Górze. Zero problemów nawigacyjnych. PK3 (godz. 11:38).

Dalsza droga w kierunku punktu 4 wydaje się oczywista. Początkowo idziemy czarnym szlakiem do leśnego parkingu. Dalej przez las równolegle do ogrodzenia zagrody żubrów. Leśna droga, szlak rowerowy i zielony szlak pieszy. Wszystko zgadza się z mapą. No niezupełnie wszystko. Drewniana tabliczka na drzewie wskazuje kierunek Miedzyzdroje. Nie wzbudza to jednak niepokoju żadnego z idących obok mnie orientalistów. Ot - zwykłe złe oznakowanie szlaku - jak stwierdza jeden z nich. Gdy droga i szlak skręcają nieoczekiwanie na północ zaczynam, w czasie marszu, nerwowo "wykopywać" z plecaka kompas. Jest, wreszcie mam go. Igła powoli stabilizuje się wskazując północ ale w kierunku przeciwnym. My idziemy na południe? Niemożliwe!?! Nim ta wiadomość dotrze do mojej świadomości przemieszczamy się o kolejne kilkadziesiąt metrów. Kompas nie może się mylić i nie myli się. Fakt ten potwierdza zasięgnięcie "języka". Świat staje do góry nogami. Owszem jesteśmy na interesującym nas szlaku, ale od kilkuset metrów idziemy w przeciwnym jego kierunku a właściwie wracamy z powrotem do Międzyzdrojów. Zawracamy i już bez dalszych problemów dochodzimy do szosy Wisełka-Warnowo i dalej prosto nad brzeg jeziora, gdzie znajduję się PK4 (godz. 13:10). Wkrótce na punkt dociera Bartek Niezgódka a z tyłu nadchodzi Andrzej Sochoń.


Odpoczynek przy PK4

Krótka przerwa, wyciągam kanapkę i ruszam by nie zgubić z oczu idącego z przodu Jacka. Problem z kolejnym punktem to namierzenie odpowiedniej przecinki a właściwie przecięcia dwóch przecinek. Skręcamy w jedną z nich - pudło. Na kolejnej poprzecznej drodze widać oznakowanie szlaku rowerowego. Wygląda na to, że jesteśmy już za daleko. Franek czeka na 2 gości nadbiegających z przeciwka, my z Jackiem cofamy się do jednej z wcześniejszych przecinek. Bingo! Wszystko w najdrobniejszych szczegółach zgodne z mapą. Jest też poszukiwany PK5 (godz. 14:04).

Na punkcie spotykamy Leszka Hermana-Iżyckiego. Jestem pełen podziwu dla stylu w jakim ten facet pokonuje trasy maratonów - stosunkowo wolno, ale najkrótszą drogą (niechętnie po asfalcie) i z szybkością niemal stałą od startu do mety. To w zupełności wystarcza by wyprzedzić wielu biegaczy.

Idę przecinką prosto na północ, krótko szosą, dalej najkrótszą drogą okrążającą rozległe pola golfowe i podmokłe łąki. PK6 na szczycie niewielkiej górki zaliczam o godz. 14.40. Widoczna na mapie rzeka nie pozostawia wiele możliwości dla improwizacji. By dotrzeć do kolejnego punktu możemy ją pokonać jedynym mostem na drodze do Warnowa. Razem z Frankiem idziemy asfaltem prosto do Warnowa. Widoczni gdzies z tyłu Jacek i Leszek wybierają wariant bocznymi drogami przez pola. Obok skrzyżowania polnych dróg odnajdujemy pochyłe drzewo i oznaczenia PK7 (godz.16:54)

Na długim, prostym nawigacyjnie, odcinku polnych dróg dołączamy do Andrzeja. Problemy zaczynają się dopiero w miejscowości Jarzębowo. Przechodząca przez wioskę droga prowadzi w coraz bardziej podmokłe łąki. Mróz nie zdołał dostatecznie zmrozić terenu. Z trudnością posuwam się do przodu usiłując jednocześnie omijać błoto i pokrytą cienką warstwą lodu wodę. Z uporem maniaka próbuję wykorzystać każdy suchy skrawek ziemi lub wystającą kępkę trawy. Wzgórze, na którym znajduje się upragniony PK8, jak na wyciągnięcie ręki. Wreszcie zrezygnowany daję za wygraną. W zimowych warunkach o wiele ważniejsze jest zachować suche nogi. Pomimo tego, że kilkakrotnie zaczynałem zapadać się w grząską maż, skończyło się na lekko wilgotnych adidasach - woda nie zdążyła dostać się do środka. Nielicznym tylko udaje się przejść skrótem omijając najbardziej podmokłe podłoże. Z kilkuosobową już grupką wycofuję się do wioski by zaatakować miejsce, gdzie dawno temu istniało średniowieczne grodzisko, od przeciwnej strony. PK8 zaliczam o 16:54.

Powoli zapada zmierzch. "Najtrudniejszy" odcinek maratonu przez poprzecinane kanałami, podmokłe i niezamarznięte Torfowiska Mokrzyckie pokonywać będziemy już nocą. Za Uninem skręcamy w polną drogę. Początkowo przez łąki prowadzi całkiem "porządna", wyłożona betonowymi płytami droga. Ponad kanałem równie solidny, betonowy most. Czyżby nasze obawy były przedwczesne? Drogę przegradzają zasieki z drutu kolczastego. Niemal zawisa na nich koleś studiujący w czasie marszu mapę. Za mostem droga nieco zwęża się. To już tylko niepozorna dróżka pomiędzy łąkami. Wreszcie niknie zarośnięta niewielkimi krzakami. Ślady naszych poprzedników prowadzą dalej klucząc pomiędzy nimi. Dalej przerzedzają się i w końcu nikną - pozostają pojedyncze wgłębienia w śniegu. Zawracam - to ślepa uliczka. Wracam do zauważonych wcześniej kątem oka śladów odchodzących w lewo. To musi być to, zgadza się z zapamiętanym z mapy zarysem ścieżki. Jeszcze kilka chwil i dochodzę do szerokiego kanału. Ponad wodą przerzucona jest tylko niepozorna drewniana drabinka. Nie jest to widok zachęcający. Jednak to jedyna droga by przedostać się na bardziej trwały ląd. Wręcz jedyna droga by kontynuować maraton. Dłuższą chwilę waham się. Niepewny sukcesu, ruszam do przodu. Uff!!! Jestem na drugim brzegu. Powoli pojawiają się pierwsze oznaki cywilizacji. Początkowo odległe jeszcze światełka, później coraz bliższe budynki, wreszcie widok jadącego szosą samochodu. Wyrywa mi się kolejne westchnienie ulgi. Czuję się jak bym wrócił z dalekiej podróży. Jeszcze kawałek asfaltu i skręcamy w drogę, która poprowadzi nas od przeciwnej strony na torfowiska i miejsce w którym umiejscowiony jest punkt kontrolny.



Przeprawa przez kanał

Zachęcony dotychczasowym powodzeniem pilnuje jedynie śladów na śniegu. Na rozległej polance skręcam w lewo i idę wzdłuż jej północnego skraju. Wreszcie jest myśliwska ambona - jednak bez oznaczenia PK. Na końcu polanki spotykam innych zawodników, którzy przeszli w poprzek polany. Na rozległym płaskim wzgórzu (2 m nad poziomem otaczających łąk) znajduje się już kilkanaście osób szukających bezradnie punktu.

Andrzej pokazuje mi mapę. Położenie punktu to nie - jak uprzednio sądziłem -myśliwska ambona ale siedzisko myśliwskie. Do tego znajduje się nie na końcu polany a na samym jej początku nieco z prawej (a nie z lewej) strony. Powrót w poprzek polany i bezproblemowe już odnalezienie i zaliczenie punktu (godz. 18:38).

Zbłądziłem nie korzystając z mapy, nie czytając opisu i idąc mylnie po śladach tych którzy zaliczyli już PK9 i szli na skróty przez łąki do kolejnego PK. Tylko dlaczego, nie kontrolował mapy nikt z grupy idących z tyłu. Wbrew wskazaniom mapy przeszli obok punktu, idąc jak "owieczki" zwiedzione czerwonym światełkiem migającym z mojego plecaka.

Nie mam szczególnej ochoty na skrót przez podmokłe łąki poprzecinane niezamarzniętymi kanałami. Wracam pewną drogą do asfaltu - to zaledwie jeden dodatkowy kilometr. Z ust mijanego piechura słyszę: "dopiero tu jesteś?" to idący na punkt Leszek. Zaczynam zamarzać. Od łąk napływa zimne wilgotne powietrze. Spoglądam w górę, widać księżyc - niebo właśnie się wypogodziło. Jak w takich warunkach mógł przebyć kolejne kilkanaście kilometrów młodzieniec, który skąpał się pokonując po lodzie jeden z kanałów?

W kierunku PK10 ruszam za idącym z przodu Andrzejem. Razem pokonamy dzielące nas od "przepaku" 20 km. Obok bolącej łydki dokuczać zaczyna kręgosłup. Olewam mapę i z zaciśniętymi zębami trzymam się mojego "przewodnika". Tak mijamy PK10 (20:15), PK11 (22:10) i zmierzamy w kierunku Wolina. Marzy mi się odpoczynek w pozycji horyzontalnej. Tylko to mogłoby uśmierzyć nieznośny ból kręgosłupa. Niestety przy tej temperaturze nie mogę nawet marzyć o takim odpoczynku. Jak najszybciej i za wszelką cenę muszę dojść do przepaku. Tam będzie czas na odpoczynek, rozprostowanie i regenerację sił na dalszą trasę.


"Przepak" - dalej już nie pójdę

Miasto Wolin. Wkrótce docieramy do domu w którym czeka na wszystkich uczestników serdeczna opieka. Herbata, zupka, upieczone przez gospodarzy "chrusty". Jest też kilkunastu zawodników, którzy przyszli przed nami. Próbuję się rozprostować leżąc na podłodze. Ból zmasakrowanego kręgosłupa nie mija. Pokonany przez ból podejmuję jedyną słuszną decyzję - swój udział w Marszu dookoła Wyspy Wolin kończę na 70 km. Przy tej powtarzającej się sytuacji celowe jest zastanowienie się nad sensem dalszego udziału w 100 km maratonach pieszych a w szczególności w maratonie zimowym. Wiem, że na Wolin już (chyba) nie wrócę. Ostatnia szansa dla mojego kręgosłupa to "Kierat". Żeby nie kończyć relacji aż tak smutno dodam tylko, że nawet bardzo długa kilkudziesięciogodzinna jazda rowerem nie sprawia mi takich kłopotów i na wszelkich maratonach rowerowych z pewnością jeszcze nie raz się pojawię.

Tak dla porządku na 70 km zameldowaliśmy się z Andrzejem na 19 pozycji po 14 godz. i 19 minutach. Na dalszych kilometrach wyprzedziło mnie jeszcze 10 zawodników.


Łódź (styczeń 2006r.)

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 7
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl

powrót

Statystyka:

Kolejno: Numer punktu - kilometry od startu, czas zegarowy na PK, średnia ostatniego odcinka, średnia trasy

Start - 0 km 9:00 0 0
PK1 - 8,5 km 10:06 7,73 7,73
PK2 - 16 km 11:17 6,34 7,00
PK3 - 18 km 11:38 5,71 6,83
PK4 - 26 km 13:10 5,21 6,24
PK5 - 29 km 14:04 3,33 5,72
PK6 - 32 km 14:40 5,00 5,65
PK7 - 36 km 15:24 5,45 5,63
PK8 - 42 km 16:54 4,00 5,32
PK9 - 48 km 18:38 3,46 4,98
PK10 - 55 km 20:15 4,31 4,89
PK11 - 65 km 22:10 5,22 4,93
PK12 - 70 km 23:19 4,35 4,89

powrót