Nietrudne "Trudy"

czyli maraton szosowy z elementami prostej nawigacji w terenie

Cieszyno Lobeskie, 23-25.09.2011 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

"Jesienne Trudy" pojawiły się w moim kalendarzu imprez późno i dość nieoczekiwanie. O starcie zadecydował fakt, że zawody miały odbyć się w woj. Zachodniopomorskim, poznawanym wcześniej podczas ulubionych rajdów: Grassora i Nocnej Masakry. Jak się okaże wkrótce po starcie, tym razem obszary te będę poznawał od zupełnie innej, nieoczekiwanej dla mnie strony.

Zamiast tradycyjnego dojazdu pociągiem zabieram się samochodem, z Tomalosem i Kasią. Podróż samochodem ma swoje plusy i niestety minusy. Wyjeżdżamy w godzinach popołudniowych, więc pomimo najlepszych chęci kierowcy (Kasi) w bazie meldujemy się kilkanaście minut po północy. Szybka rejestracja u czuwających jeszcze organizatorów i natychmiast kładę się spać. Do pobudki pozostało niewiele czasu. Jeszcze przed wyjazdem wszystko co potrzebne do startu mam spakowane w oddzielnej reklamówce. Krótki czas przed startem poświęcę zatem jedynie na posiłek i przygotowanie herbatki na trasę.

Odprawa przedstartowa, rozdanie map i 5 minut na "spokojne" ich przeglądanie. Bez wdawania się w szczegóły trasy, na początek wybieram zaliczanie zachodniej części mapy - czyli kolejno punkty 1-3-4-5 ..... Powrót asfaltem po zaliczeniu ostatniego punktu na wschodzie czyli pkt 6. Czy możliwe będzie zaliczenie całej 200 km trasy w limicie 15 godzin, w tej chwili jest nieistotne?

Niemal jednocześnie ze mną na trasę wyrusza znający doskonale tereny zawodów Wigor i jedzie w tym samym kierunku. Jedziemy asfaltem i po kilku kilometrach skręcamy w las. Zaczyna mnie niepokoić wydłużający się przejazd gruntowymi drogami - to nie ta wersja, którą sam planowałem pojechać. Na PK1 na pierwszych uczestników rajdu oczekuje Wojtek - organizator rajdu. Od startu minęło zaledwie 21 minut.

W trójkę, razem z początkującym orientalistą (nr 625), zaliczamy PK3 przy wiacie nieużywanej linii kolejowej, zjeżdżając zaledwie na kilkaset metrów z głównej asfaltowej drogi (jest godz. 7:43 - od startu minęły zaledwie 43 minuty, od poprzedniego punktu 22). Coraz bardziej staje się oczywiste, że asfaltowe drogi będą przeważać podczas tych zawodów.

W miejscowości Dobra "ginie" gdzieś nowicjusz. Doganiam Wigora i zdaję się na jego prowadzenie przez pola i lasy nad jezioro, nad brzegiem którego odnajdujemy kolejny PK4 (godz. 8:15/32 min. od poprzedniego punktu). Koszmarny przejazd polnymi i leśnymi drogami nad jezioro sprawia, że odrzucam myśl o powrocie do mijanego wcześniej miasteczka tą samą trasą. Wigor wybiera najkrótszy wariant, jadąc na zachód wzdłuż brzegu jeziora. Ja przeciwnie wyjeżdżam z lasu utwardzoną drogą na wschód by tam zawrócić i dokładając kilka kilometrów osiągnąć ten sam cel - czyli kolejny punkt.

Kilkukilometrowe asfaltowe odcinki przeplatają się z o wiele krótszymi dojazdami (na) i wyjazdami (z) łatwych punków kontrolnych. Srednia jazdy przekracza 25 km/godz. Samotnie zaliczam kolejne punkty. Wszystkie w dość nietypowym miejscu "skrzyżowanie drogi ze strumieniem". Kilkakrotnie mijam "maruderów" ze Skierniewic którzy są na punktach o kilka minut wcześniej. PK5 (godz.8:55/40), PK13 (godz.9:27/32).

Chwila dekoncentracji sprawia, że kolejnego punktu szukam zbyt wcześnie (obok rowu z wodą przecinającego drogę. Zanim się zorientuję, że prawdziwy strumyk jest dalej, stracę cenne minuty. PK16 (godz. 9:55/28). Zaskakuje mnie widok nadjeżdżającego Wigora. Wydawało się, że wybrał najkrótszą trasę z nad jeziora i powinien być już daleko z przodu. Droga rzeczywiście była najkrótsza ale wkrótce po tym jak się rozstaliśmy napotkał szerokie nadrzeczne bagna i stracił kilkanaście minut.

Dzięki długiej jeździe po równych asfaltach mam czas na regularne odżywianie się. Mam też czas na spokojną analizę mapy. Po wielu wahaniach decyduję się zaliczyć kolejno PK14 i PK15. Na pierwszy z tych punktów wjeżdżamy już niemal jednocześnie (chociaż z przeciwnych stron) z moim dzisiejszym rywalem. Odcinek dzielący nas od drugiego punktu znowu pokonujemy razem. PK14 (godz.10:35/40), PK15 (godz.11:07/32).

Tu rozstajemy się rozjeżdżając w przeciwnych kierunkach. Nie chcąc wracać kiepską polną drogą, ponownie wybieram objazd asfaltami. Później na widok krótszej drogi przez pola zmieniam plany. Po kilkuset metrach, równa, ubita droga zmienia się. Wreszcie kończy, a od upragnionego asfaltu dzieli mnie ok. 150 m. zaoranego i splantowanego pola. Wbrew obawom, po tym nawet da się jechać chociaż szybkość nie jest zachwycająca.

Przede mną najdłuższy blisko 20 kilometrowy przejazd w kierunku punktów zaznaczonych na wschodniej połówce mapy. Na półmetku - tzn. kiedy przekraczam umowną granicę na pół złożonej mapy, na liczniku mam ok. 215 km, średnią 24,5 km/godz. a od startu mija 5 godzin. Mam też zaliczone 8 czyli połowę z wszystkich punktów kontrolnych. Gdzieś w tym miejscu mijam - jak się później okaże - najszybszego i najskuteczniejszego - Adama Wojciechowskiego.

Chociaż zwykle wybieram wygodniejsze objazdy tym razem skrót wzdłuż lasu do PK10 wydaje się jak najbardziej oczywisty. Droga, którą zjechałem z asfaltu szybko kończy się ale kilkadziesiąt metrów twardej łąki nie stanowi problemu. Na brzegu kępy drzew zarastających ruiny dawnego gospodarstwa odnajduję lampion oznaczający punkt i dziurkuję kartę startową. PK10 (12:15/68).

Odwracam mapę i szybko próbuję ustalić dalszy plan jazdy. Jak się okazuje nie jest to takie oczywiste jak przy zaliczaniu dotychczasowych punktów. W każdym rozpatrywanym wariancie jeden z 4 punktów leży wyraźnie "nie po drodze". Kiedy nie udaje się ustalić najkrótszej wersji, o moim wyborze decyduje długość asfaltowych dróg i możliwość uniknięcia jazdy pod wiatr. Mijam Tomalosa zaliczającego punkty w odwrotnej kolejności.

Asfaltowy dojazd do punktu na skrzyżowaniu dróg. Poszukuję "pieńka" na pierwszym napotkanym skrzyżowaniu. Zawracam, ponownie szukam, jadę dalej - wreszcie jest - czy oby poprawnie zaznaczony na mapie? PK8 (godz.12:52/37).

Zaznaczona na mapie podwójną kreską droga okazuje się leśną dróżką, na której miejscami położono - dziurawy teraz - asfalt. Dla odmiany zaznaczona cienką kreską dróżka jest szeroką asfaltową drogą. To uroki nie do końca zaktualizowanych map. Przede mną kilka niemal w 100% "asfaltowych" punktów.

Bez najmniejszego problemu zaliczam PK2 przy końcu asfaltowej drogi na skraju lasu (godz.13:31/39). Zawracam i mijam nadjeżdżającego z przeciwnej strony Wigora. Zjeżdżam nad jeziorko. PK12 obok cmentarza (godz. 14:10/29). Po kilkuset metrach "terenu" wracam na asfaltową drogę biegnącą obok poligonu. Zaliczam kolejny punkt odległy zaledwie o kilkadziesiąt metrów od drogi. PK11 (godz. 14:38/28).

Chwilę przede mną ten sam punkt zalicza Wigor, dzisiaj mój nieustanny towarzysz i rywal. Spotykam go studiującego mapę na kolejnym rozwidleniu dróg. Tak jak dotychczas każdy z nas wybiera jeden z dwóch na oko równoważnych wariantów. Jadę twardą ścieżką przez las, ubitymi przez ciężki sprzęt drogami obok rozległych kopalni piasku, wreszcie ponownie asfaltem. Sił do jazdy dodaje fakt, że nieustannie zbliżam się do mety, a liczba punktów które pozostały mi do zaliczenia w szybkim tempie maleje.

Po drobnych kłopotach z odnalezieniem drogi, którą mam dojechać do skrzyżowania przecinek zaliczam PK7 (godz.15:15/37). Nowa, nie zaznaczona na mapie, leśna droga p-poż. doprowadza mnie do asfaltu. Tu po zastanowieniu skręcam w lewo by po na pewno asfaltowej drodze pojechać w kierunku ukrytego w lesie punktu. PK9 na skrzyżowaniu kolejnych leśnych przecinek nie stanowi żadnego problemu. (godz. 15:49/34).

Wkrótce na asfaltowej drodze mijam Pawła Brudło. Najlepszy orientalista ma do zaliczenie (tak przypuszczam) jeszcze 2 punkty. Mnie, przy porównywalnej odległości od mety pozostał jedynie jeden. Szybka jazda w kierunku Dobieszewa. Tu napotkani tubylcy wskazują mi polną drogę pomiędzy budynkami gospodarczymi - samodzielne jej odkrycie byłoby nieco kłopotliwe. Jadę w szpalerze wysokiej kukurydzy. Zjeżdżam w dół i ze zdziwieniem znajduję się nad brzegiem jeziora. Gdzie jest przesmyk? Tym razem poratują mnie napotkani grzybiarze. Wracam do skrętu drogi obok ambony i zjeżdżam w dół. PK6 (godz.16:32/43).

Ostatni punkt zaliczony. Pozostaje powrót do bazy. Do szybkiej jazdy motywuje fakt, że rywalizuję z najlepszymi. Nie wiem gdzie aktualnie jest Wigor, nie wiem jak szybko zaliczy pozostałe 2 punkty Paweł. W połowie drogi do mety szybkość znacznie spada. Nie pomaga stawanie w pedałach. Czyżby dopadł mnie kryzys? Wszystko się wyjaśnia gdy mijam Chwarstno i zaczynam szybko zjeżdżać w dół. Jadę wzdłuż jeziora. Gdzieś tu powinien być drogowskaz w kierunku ośrodka Woświn (nocne dojazd do bazy sprawia, że nie miałem czasu zaznajomić się z najbliższą okolicą). Zawraca mnie nadjeżdżający z naprzeciwka Paweł. Bez większego pośpiechu wjeżdżamy na metę.

Czas 10 godzin i 17 minut wystarcza na zajęcie ex equo 4 miejsca. Na ostatnich kilku punktach o 7 minut wyprzedza mnie Wigor, minutę przed nim dociera na metę Wojtek Paszkowski. Wszystkich nokautuje wypracowując ponad godzinną przewagę Adam. Faworyt Paweł znaczną część trasy pokonał jadąc na pokrzywionym kole.

Statystyka:

dystans - 222,9 km
czas trasu - 10h 17min.
czas jazdy - 9h 49 min.
przestoje - 28 min.
średnia - 22,73 km/godz.
maksymalna - 44,1 km/godz.

Łódź, 2011r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót