Jura raz jeszcze
Ultramaraton rowerowy "Transjura"
Kraków-Częstochowa, 4-6.07.2014 r.

(relacja)

inne relacje


powrót

Kiedy po ubiegłorocznej edycji Transjury mogłem jedynie napisać Widzę ciemność decyzja mogła być tylko jedna - startuję za rok. Tym razem trasę w odwrotnym kierunku czyli z Częstochowy do Krakowa będę pokonywał za dnia. W odróżnieniu od ubiegłorocznej kilkunastokilometrowej asfaltowej "rozbiegówki", trudny teren czeka nas natychmiast po starcie.

Do Krakowa docieram odpowiednio wcześnie więc mogę spokojnie zapoznać się z nowym, nie poprowadzonym czerwonym szlakiem, początkowym fragmentem trasy. Pokryta kałużami gruntowa droga, porośnięty trawą wał, wreszcie wąziutka, ledwie wydeptana w sięgającej ramion trawie ścieżka, stromy zjazd, ponownie nadrzeczny wał. Kiedy w końcu trasa wraca na czerwony rowerowy szlak turystyczny Orlich Gniazd przed startującymi czeka ciężkie zadanie - opuszczenie doliny czyli długi podjazd wąskim wąwozem.

Obawiając się zablokowania na wąskich ścieżkach przez wolniej jadących zawodników, od startu przezornie ustawiam się na początku stawki startujących zawodników. Chociaż specjalnie się nie napinam, po chwili stanę się przewodnikiem stada. No cóż, jazda poznaną wczoraj trasą nie sprawia trudności. Kiedy już opuszczamy nieznany teren najsilniejsi narzucają tempo i wkrótce znikają gdzieś z przodu. Samotnie zmagam się z upierdliwym podjazdem.

Opuszczam dolinę. Przede mną łatwiejszy, wiodący leśnymi i szutrowymi drogami odcinek trasy na zachód. Droga wznosi się i opada ale żaden z podjazdów nie stanowi już problemów. Uważne śledzenie oznakowania szlaku i sporadyczne spojrzenie na mapę wystarcza by bez problemu pokonać ten fragment trasy. Okazuje się, że nie każdemu się to udaje. Raz po raz mijam się z niewątpliwie silniejszymi Œlązakami, którzy mimo oznakowań wiele razy zatrzymują się zagubieni (a przecież to bardziej oczywisty fragment trasy).

Ostry skręt w asfaltową drogę. Kilkaset metrów dalej spotykamy zdezorientowanych zawodników. No tak, przecież gdzieś tutaj miał być punkt kontrolny. Trudno byłoby go przegapić. Uznajemy, że punktu nie ma i jedziemy dalej. W kilkuosobowej grupie pokonuję niezbyt dla mnie oczywisty przejazd przez Krzeszowice. Przed nami wyjątkowo długi asfaltowy odcinek trasy. Że asfaltowy, nie znaczy, że łatwy. Po szybkim odcinku z wiatrem w plecy zaczyna się dłuższy podjazd. Grupa w której opuszczałem Krzeszowice rwie się, by spotkać ponownie po szybkim zjeździe do kolejnego punktu kontrolno-odżywczego.

Błyskawicznie odhaczam swoją obecność na punkcie i ruszam w dalszą trasę z czołówką transjury. Wkrótce podejmuję jedyną słuszną decyzję. Tempo jazdy jest dla mnie zbyt duże. W okolicach Racławic odpuszczam jazdę w grupie. Dalszą trasę będę pokonywał w większości samotnie bądź tez z przypadkowo napotkanymi zawodnikami. Ktoś mnie mija, kogoś mijam gdy odpoczywa na punkcie odżywczym. Przez dłuższy czas kontroluję ilość zawodników, którzy mnie wyprzedzają później już nie jestem tak pewien swoich obliczeń. Nie sposób opisać całej przebytej trasy. Proste odcinki asfaltowe (mam wrażenie, że jest ich wyjątkowo dużo) przeplatają się z jazdą w ciężkim terenie. Wiatr wiejący w większości w plecy ułatwia jazdę w odkrytym terenie. Leśne podjazdy i piaszczyste drogi utrudniają lub uniemożliwiają jazdę nieubłaganie wysysając z organizmu siły. W okolicach półmetka udaje mi się utrzymać średnią 20 km/godz., później tempo jazdy nieco spadnie.

W wielu miejscach dawny czerwony szlak rowerowy Orlich Gniazd jest tylko tworem wirtualnym istniejącym w postaci elektronicznego tracka bądź też kreski na mapie nie mającej żadnego odzwierciedlenia w terenie. W wielu miejscach posiłkuję się znakami innych szlaków turystycznych. Jest też odcinek leśnej drogi, na której nie udaje się znaleźć jakiegokolwiek oznaczenia. Mapa pomaga bezbłędnie pokonać całą trasę. Brak kompasu, który pozostał w plecaku, sprawia, że przeżywam chwile niepewności. Raz w wątpliwym miejscu zatrzymuję się by sięgnąć po opis trasy.

Mijam wyeksponowane bądź nieco ukryte w zieleni jurajskie zamki. Sporadycznie mogę podziwiać rozległe widoki. Ogólnie transjurajska tras mocno rozczarowuje. Oglądam Jurę z perspektywy mniej ciekawej od tej poznanej podczas kwietniowego ragainingu. No ale przyjechałem tu przede wszystkim po to by zaliczyć trasę i to się udało.

Na metę w Częstochowie przybywam po 9 godzinach i 43 minutach od startu. Swój ubiegłoroczny wynik poprawiam o ponad 2 godziny. Osiągnięty czas pozwala na zajęcie 8 miejsca - na końcu szeroko rozumianej czołówki. Do pudła zabrakło zaledwie 15 minut.

Po przyjeździe na metę planowałem rzucić żartem: To co teraz jedziemy z powrotem do Krakowa? Jestem tak zmęczony, że nie stać mnie na taką propozycję a tym bardziej na dalszą jazdę rowerem. Na dzisiejszej trasie dałem z siebie wszystko. Może do lepszego miejsca zabrakło trochę świeżości?

Statystyka:

Dystans - 180,6 km
Czas trasy - 9:43
Czas jazdy - 9:27
Prędkość średnia - 19,10 km/godz.
Prędkość maksymalna - 60,56 km/godz.
Miejsce - 8

Międzyczasy:

0 km (Kraków) - 7:00
43 km (Paczółtowice) - 9:01
57 km (Witeradów) - 9:44
89 km (Smoleń) - 11:32
110 km (Żerkowice) - 12:35
131 km (Wielka Góra) - 13:45
146 km (Ostrężnik) - 14:39
160 km (Przymiłowice) - 15:33
174 km (Osona) - 16:08
181 km (Częstochowa) - 16:43

Łódź, 2014 r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 701
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót