.

Szosowy Maraton Rowerowy "Pętla Beskidzka"

Istebna, 11 lipca 2009 r.

PB-2009 - 30% normy

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

Po kilku latach udziału w maratonach na orientację postanowiłem wrócić na trasę szosowego supermaratonu (napięty kalendarz startów nie pozwolił na to w ubiegłym roku). Tegoroczna Pętla Beskidzka to pierwszy sprawdzian przed planowaną powtórką (po 5 latach) trasy Imagis Tour. Przed startem spodziewam się niemal wszystkiego. Ogólnie mówiąc, trochę obawiam się czy pokonam tak długi górski dystans. Ostatni raz takie uczucie niepewności odczuwałem przed superdługim dystansem (512 km) pierwszego maratonu Dookoła Zalewu Szczecińskiego

Sprawę zakwaterowania pozostawiam Krzyśkowi Miniewiczowi, stałemu uczestnikowi górskich maratonów Pętli Beskidzkiej i Klasyka Kłodzkiego, który do Istebnej przyjeżdża dzień wcześniej. Z plecakiem "wdrapuję się" nieistniejącą (w przebudowie) drogą przez Kubalonkę. Zjazd hamowany poprzez sznur wlekących się w dół samochodów. Rejestracja, odbiór numerów. Na miejscu spotykam Ryszarda Kasińskiego z Łodzi, jest też Krzysiek. Kilkaset metrów i jesteśmy w przytulnym pokoiku. Później spotykam jeszcze Andrzeja Piątka, z którym łączą nas wspólne zainteresowania - hodowla kaktusów.


Wczesna pobudka (start na najdłuższą trasę o 7:00). W gorączce przedstartowych przygotowań podczas pompowania Krzysiek urywa maszynkę. Chwilę później pecha ciąg dalszy. Brakuje wajchy przy zacisku tylnego koła. Robi się nerwowo. Poszukiwanie czegokolwiek co pozwoliłoby odkręcić zacisk. Z pomocą bikera, nocującego w sąsiednim budynku, sytuację udaje się opanować. Pozostawiam pechowca na końcowym etapie naprawy roweru i zjeżdżam na miejsce startu.


Tu zbiera się potężna grupa ponad 100 szosowców, którzy wystartują w górskich wyścigu szosowym, kryjącym się pod skromną nazwą supermaratonu. Wyraźnie wyróżniam się spośród nich swoim sprzętem i ubiorem. Punktualny start. Jadę gdzieś w środku grupy. Po krótkiej chwili skręcamy w las. Droga stopniowo wznosi się wywołując powolną ale nieubłaganą selekcję. Wymijam kilka osób ale jednocześnie duża ilość bikerów pozostawia mnie w tyle. Byle bez szaleństw, sił musi wystarczyć do samego końca ponad 200 km trasy.



Kiedy osiągam upragniony szczyt podjazdu i myślę o czekającym zjeździe staje się coś nieprzewidywalnego. To szosowców na cienkich i delikatnych oponkach zwykle widać na poboczu dróg. Grube opony powinny przetrzymać najgorsze nawet dziury. Zatrzymuję się na grzbiecie, przez który poprowadzono asfaltową drogę. Szybka, wielokrotnie powtarzana już czynność. Zdejmuję koło, wymieniam dętkę, pompuję i mogę jechać dalej. Kilka minut wystarcza by minęła mnie chyba cała grupa, łącznie z maruderami. Na nic zdają się rzucane przez przejeżdżających słowa otuchy. Ze środka peletonu przesuwam się na jedną z ostatnich pozycji.


Ruszam w dół z nadzieją na szybkie odrabianie strat. Kręta leśna droga, szybkość nie po raz ostatni przekracza 60 km/godz. Jakiś podjazd, zjazd i jazda przez rozległą dolinę.

Pojedyncze osoby jadące wolniej i dużo wolniej ode mnie. Droga powoli zaczyna wznosić się w górę. Fakt, że wymijam kolejnych bikerów sprawia, że nie odczuwam trudów podjazdu. Ostatni ostry odcinek i kolejny szalony zjazd. Wtedy nawet nie miałem świadomości, że pokonałem jedną z bardziej znanych - przełęcz Salmopolską. Poszło zupełnie bezboleśnie.

Przez długi czas jadę zupełnie sam, kolejne grupki, które miałem wyprzedzić niestety nie pojawiają się. Pojedyncze osoby z którymi się wymijam lub z którymi pokonuję krótkie odcinki trasy. Najczęściej spotykam i pokonuję niektóre odcinki razem z Marcinem Grabowskim (nr 470) z organizującego Wielkopolską Szybką Setkę klubu Hades. Kolejna przełęcz, kolejny zjazd, jeszcze jedna miejscowość. Średnia szybkość oscyluje między 23 a 24 km/godz.

Zupełnie zaskakuje mnie widok kolejnego bufetu. Znajduje się na podjeździe na najwyższą na trasie PB przełęcz Krowiarki (1013m) ale jadąc zupełnie się tego nie odczuwa. Uzupełniam wodę, posilam się. Ruszam dalej oczekując kiedy wreszcie zacznie się prawdziwa strommizna. Nic z tych rzeczy, po kolejnych 2 km przełęcz osiągnięta. Rozpoczyna się długi zjazd - równie łagodny jak dotychczasowy podjazd. Muszę mocno naciskać na pedały by rozpędzić się powyżej 50 km/godz.

Długo oczekiwany przejazd przez granicę polsko-słowacką. Trasa na Słowacji maksymalnie rozczarowuje. Lekko pofalowany, nieciekawy teren, odcinek, jak gdyby "na siłę" dołączony do dotychczasowej trasy. Wypada się tylko cieszyć, że tak krótki. Powód takiego poprowadzenia trasy wydaje się aż nadto oczywisty. Dołączenie terenów Czech i Słowacji do trasy wyścigu, które Organizatorzy reklamowali przed startem jako największą atrakcję tegorocznej imprezy okazało się rozpaczliwą próbą dołączenia euroregionu jako sponsora Pętli Beskidzkiej.

W pamięć zapada kolejna przełęcz "U Poloka". Pod kołami coś co kiedyś (dawno temu) było asfaltem. Po takiej nawierzchni trudno jechać stromo pod górę. Prowadzę rower do bardziej równego i bardziej płaskiego odcinka podjazdu. Przedłużająca się droga do trzeciego ostatniego już bufetu. Skromne wyposażenie, suszone owoce, świeże arbuzy i pomarańcze, suche ciasteczka. Po blisko 10 godzinach jazdy przydałoby się coś bardziej konkretnego. Tylko, że to nie wyścig dla takich maruderów jak ja. Najlepsi już od dłuższego czasu odpoczywają na mecie.

Węgierska Górka, Milówka i rozpoczyna się kolejny stromy podjazd. Przez Kamesznicę wjedziemy na przełęcz Koniakowską i Ochodzitą. W nogach już 210 km a nachylenie rośnie nawet do 26 stopni. Nawet wpychanie roweru wymaga pewnego wysiłku. Gdzieś po drodze eksploduje mieszanka tego co spożyłem podczas pobytu na ostatnim bufecie. Nie ma nawet czasu by szukać jakichkolwiek krzaków.

Jeszcze łagodny dający się pokonać rowerem odcinek trasy i możliwość odpoczynku na zjazdach. Na asfalcie kolejne napisy: 10 km, 5 km. Z nieciepliwością wypatruję wymarzonej tabliczki z napisem Istebna. Po wprowadzaniu roweru pod Kamesznicę, ostatni ostry podjazd w Istebnej wydaje się jedynie niewinną igraszką.

Metę mijam po 11 godz. 47 min. (dystans 233,0 km, czas jazdy 10:07, Vśr 20,94 km/godz, Vmax 65,4 km/godz.). Pozwala to na zajęcie 108 miejsca. Niestety klasyfikacja w kategorii rowerów inne niż szosowe nie była prowadzona

Przedstartowe plany: pokonać całą trasę, przejechać trasę w czasie poniżej 11 godzin i wygrać imprezę udaje mi się zrealizować w 30 %. Trasę pokonałem i jestem tym bardzo usatysfakcjonowany, nad pozostałymi celami trzeba by jeszcze mocno popracować.

Pętla Beskidzka 2010? Dziękuję, nie skorzystam, nie polecam. Znam wiele bardziej wartych zainteresowania imprez.



Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 500
e-mail: wiki@bg.umed.lodz.pl


powrót