.

Nocna Masakra 2013


XII Ekstremalny Rajd na Orientację


Ińsko, 14-15 grudnia 2013 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

Trudno mówić o satysfakcjonującym zakończeniu sezonu startów w rowerowych maratonach na orientację bez udziału w Nocnej Masakrze. Podobnie jak w ubiegłym roku, razem z Tomalosem, dołączamy się do jadącego z W-wy Pawła. Z Pawłem przyjeżdża Aga, która po raz pierwszy zdecydowała się na start w NM.

Prognozy pogody nie ekscytują mnie tam mocno jak w ubiegłych latach. Przecież nie istnieją warunki, które uniemożliwiają start na trasie rowerowej. Że nie zawsze można jechać rowerem to już zupełnie inna historia. Podczas dotychczasowych 5 startów pokonywałem już głębokie, mięsiste błota, twarde, zmrożone leśne drogi lub wszystko pokryte kilkunastocentymetrową warstwą białego puchu. Temperatura oscylowała od kilku stopni powyżej zera do mrozów sięgających prawie 20 st. C. a wiatr przynajmniej raz osiągał siłę huraganu. W plecaku mam zestaw ubrań na każdą pogodową okoliczność, więc ze spokojem mogę ruszać na start.

Tym razem do bazy mamy dotrzeć o przyzwoitej porze, czyli w piątek ok. godz. 22-23. Pomimo pierwszych niepokojących oznak ze strony silnika, szybko i bez straty czasu pokonujemy długi autostradowy odcinek dojazdu. Później jest już coraz gorzej. Silnik stopniowo traci moc. Na 50 km przed celem zdycha bezpowrotnie. Początkowe plany by awaryjnie do bazy dotrzeć na rowerach skutecznie studzą ciężkie plecaki i pojawiająca się właśnie mżawka. Próby naprawy usterki i oczekiwanie na pomoc drogową przeciągają się. Do bazy docieramy grubo po północy. No cóż, jak ktoś trafnie zauważył, przecież to piątek 13-tego.

Nie tracąc cennego czasu kładę się spać. Na ostatnie przygotowania do startu i kontakty towarzyskie (przecież większość z uczestników trasy rowerowej i liczni ze startujących pieszych to dobrzy znajomi) będzie dużo czasu przed startem, który tradycyjnie odbywa się już po zmroku czyli ok. godz. 16:30

START – 16:50

Krótka odprawa. Rozdanie map. Szybko ustalam prowizoryczną kolejność zaliczania punktów kontrolnych i kierunek jazdy. W tej chwili nie wiem jeszcze w jaki sposób zaliczyć wątpliwe, leżące tak jakby "nie po drodze" PK5 i PK6. Na decyzję i na ewentualną korektę trasy przyjdzie czas już podczas jazdy. Optymalnym (dla mnie) kierunkiem jest jazda prosto na południe. Kilkukilometrowy odcinek równego asfaltu pozwoli stopniowo oswoić wzrok z widokiem mapy i ułatwi jej późniejsze czytanie. Widząc światełka jadącego z tyłu zawodnika zwalniam. Nocna Masakra to nie jest impreza, którą warto pokonywać samotnie. W nocy wszystkie koty są czarne, więc przez długi czas nie rozpoznaję mojego towarzysza. Dopiero znacznie później zorientuję się, że dołączył do mnie Wojtek .

PK7 – Drewniana wieża, południowo-wschodnia podpora – 17:35

Za najbliższą wioską skręcamy w błotnistą leśną drogę. Droga delikatnie pnie się w górę. Mokre koleiny utrudniają utrzymanie równowagi. Nienadszarpnięte jeszcze zasoby sił sprawiają jednak, że bez problemu pokonujemy dystans dzielący nas od pierwszego na trasie punktu kontrolnego. Po przejechaniu odmierzonej wcześniej na mapie odległości pozostawiamy rowery przy drodze i ruszamy na poszukiwania. Punkt znajduje się gdzieś na pobliskim wzgórzu z drewnianą wieżą. W lesie migają czołówki dwójki zawodników, którzy dotarli tu przed nami. Idąc przez las niemal mijam bokiem wzniesienie, gdy słyszę – JEST TU. Idę we wskazanym kierunku i po chwili przede mną pojawia się drewniana pionowa belka z lampionem punktu kontrolnego. Wzgórze z wysoką wieżę dobrze widoczną z daleka zobaczę dopiero następnego dnia podczas powrotu do domu. Opuszczając punkt mijamy Jacka i Michała.

PK1 – Urwany nasyp, na dole w strumieniu, przejście możliwe – 18:09

Jadąc dotychczasową dróżką docieramy do asfaltowej drogi. Napotkane przy drodze osoby pytam o nasyp. W odpowiedzi słyszę - A co to jest nasyp? Nasypu nie znajdujemy ale dosłownie kilkadziesiąt metrów dalej jest polna droga. Na rozwidleniu dróg wybieramy złą opcję. Kręcimy się bezradnie. Po chwili, razem z nadjeżdżającym z tyłu Radkiem ruszamy za światełkami czołówek zawodników, którzy wybrali właściwy wariant. Schodzimy do rzeczki u podnóża wysokiego nasypu. Nie mocząc butów, na jednym z drzew odnajdujemy lampion.

PK10 – Most kolejowy, możliwe przejście dołem wzdłuż rzeki, drzewo ok. 20 m na zachód – 19:22

Przez dłuższy czas jadę za Radkiem. Kiedy nie wytrzymuję narzuconego tempa okazuje się, że nie potrafię określić miejsca w którym się znajdujemy. Korygując kierunek docieramy z Wojtkiem na skraj lasu. Istniejąca tu kiedyś, nieużywana od dawna, zarośnięta krzakami i wysokimi chwastami droga przez pola jest nieprzejezdna. Prowadzę rower wzdłuż pola. Później z różnym skutkiem próbuję jechać. Wreszcie docieram do widocznej z daleka asfaltowej drogi. Pośpiech nie jest najlepszych doradcą. Wybierając od razu asfaltową drogę przez Sulibórz, przejazd między punktami można było skrócić nawet o pół godziny.

Kiedy po kilku minutach zatrzymujemy się i zastanawiamy w jaki sposób osiągnąć najbliższy punkt, z przeciwnej strony nadjeżdża Jacek z Michałem. Dużo sprawniej pokonali odcinek od PK1 i zdążyli już wykluczyć najkrótszy dojazd widocznym na mapie (ale nie w terenie) czerwonym szlakiem. Wojtek proponuje dotrzeć do torów zaznaczoną na mapie przerywaną linią ścieżką. W realu ścieżka okazuje się przyzwoitą polną drogą. Jazda wzdłuż torów nie jest już tak przyjemna a miejscami po prostu niemożliwa. Na przemian próbujemy jechać bądź prowadzimy rowery. Kiedy okazuje się, że w ciemnościach nie zauważamy i mijamy nieco wiadukt i płynącą dołem rzekę porzucamy rowery i zsuwamy się w dół wysokiego, porośniętego roślinnością i pokrytego suchymi gałęziami nasypu. Do punktu, po przeciwnej stronie rzeki, docieramy po prowizorycznej drewnianej kładce.

PK11 – Szczyt górki – 20:19

Punkt opuszcza kilkuosobowa grupa powiększona o Kamilę i Huberta. By wydostać się z punktu musimy pokonać ponad kilometr kolejowych torów. Wykorzystuję każdy możliwy do jazdy odcinek wysypanej grubym tłuczniem przestrzeni między torami. Kiedy podkłady kolejowe wystają uniemożliwiając jazdę, prowadzę rower. I tak na przemian kilkanaście razy. Mordęgę torów kolejowych kończy stacja kolejowa w Reczu. Przejazd przez nawet tak małą miejscowość to nie moja specjalność. Jadę z tyłu aż do wydostania się na drogą, opuszczającą miasto. Wspinamy się wznoszącą się w górę drogę opuszczając dolinę Iny. Uporczywy przeciwny wiatr nie ułatwia zadania. W tych warunkach zjazd na leśną drogę daje odrobinę wytchnienia.

Na skrzyżowaniu leśnych dróg w okolicy punktu czeka już na nas Radek od prawie pół godziny usiłujący odnaleźć drzewo z lampionem. Mam wrażenie, że coś nie zgadza się z mapą na którą patrzę. Ponieważ moi koledzy są bardziej przekonani gdzie szukać punktu ruszam na poszukiwania razem z Wojtkiem, Jackiem i Radkiem. Tyralierą "czeszemy" łagodne zbocze wzniesienia. Kiedy po raz kolejny odwracam się, tuż przed moimi oczami ukazuje się kartka punktu kontrolnego. W tej sytuacji rozważania czy był to najwyższy punkt wzniesienia czyli zgodnie z opisem "szczyt górki" nie ma już większego znaczenia.

PK15 – Skrzyżowanie dróg, drzewo ok. 10m na zachód – 21:28

Dalszą drogę pokonuję razem z Jackiem. Takie tempo jazdy jest dla mnie optymalne. Radek zbyt szybko wyrywa do przodu, Wojtek zostaje nieco z tyłu. Asfaltowa droga jaka łączyła dwa poprzednie punkty ustąpiła miejsca utwardzonym polnym i leśnym dróżkom. Nie narzekam, mogły być dużo gorsze. Razem z pozostawionymi z tyłu zabudowaniami pojawiają się pierwsze wątpliwości. Pomimo naszych gorących pragnień droga przez pola i las w żaden sposób nie chce skręcić w pożądanym północno-zachodnim kierunku. Próba naginania rzeczywistości do tego co widzimy na mapie nie bardzo się udaje. Kompas wskazuje północ a nawet wychyla się jeszcze bardziej na wschód. Próba zrzucenia "winy" na błąd tego przyrządu również się nie udaje - oba kompasy wskazują to samo. Wreszcie musimy przyznać, że to z pewnością nie jest droga, którą mamy na mapie i którą chcieliśmy jechać.

Zjeżdżamy opadająca w dół drogą i skręcamy na zachód. Po prawej stronie widzimy wypłaszczenie terenu i niemal wyczuwamy rozciągające się za wąskim pasem lasu łąki. Gdzie właściwie jesteśmy? Perspektywa odnalezienia w nocy znajdującego się gdzieś w tym lesie punktu kontrolnego wydaje się bardzo odległa. Z przeciwnej strony nadjeżdża Radek.

Zatrzymujemy się na skrzyżowaniu jakichś leśnych dróg. Jedyne co nam pozostaje to mieć nadzieję, że to jest TO SKRZYŻOWANIE i TA DROGA. Jeżeli się mylimy, to w tym lesie możemy spędzić kolejne kilkadziesiąt minut. Kilkaset metrów od TEGO skrzyżowania powinniśmy odnaleźć lampion punktu kontrolnego Pierwsza próba nieudana. Nieco dalej kolejne, ostatnie przy tej drodze skrzyżowanie i ostatnia szansa. Bingo! Z ulgą możemy przedziurkować kartę startową, wpisać czas i ruszyć w dalszą drogę.

PK13 – Skrzyżowanie nieużywanych przecinek – 22:42

Długi odcinek zmieniających kierunek asfaltowych dróg. Początkowo planujemy maksymalnie wykorzystać asfalt i w kierunku punktu ruszyć od południa. W ostatniej chwili zmieniamy plany. Początek najkrótszego wariantu - polnej drogi od wschodu wydaje się zachęcający i takim pozostaje. Kiedy docieramy na skraj lasu czuję, że w tylnym kole coraz bardziej ubywa powietrza. Nieubłagalnie zbliża się nieprzyjemny moment, gdy będę musiał się zatrzymać i dokonać wymiany dętki. Staję w pedałach starając się maksymalnie odciążyć tylne koło. Mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć w ten sposób aż do punktu.

Niepokojący opis punktu zmusza do maksymalnej uwagi. Dokładnie odmierzamy odległość i śledzimy wskazania kompasu. Są w miejsca w których zarastająca przecinka nie różni się niczym od otaczającego ją lasu. Z trudnością jedziemy, wreszcie prowadzimy rowery. Dla mnie to ratunek bo w dętce pozostały już chyba tylko "opary" powietrza.


fot. Jacek Nowicki


Czy wspominałem już, że przez cały czas od startu powietrze jest wilgotne, nasycone mgłą ograniczającą widoczność, a od czasu do czasu pojawia się mżawka?

Nocna zmiana dętki nigdy nie należy do przyjemności. W warunkach w jakich jeździmy to przyjemność na granicy masochizmu. Pomimo, że na leśnym odcinku, który przed chwilą pokonałem nie było błota, to opona jest utytłana w igłach, trawie i innych leśnych nieczystościach. W miarę istniejących możliwości oczyszczam oponę. Wymieniam dętkę. Możemy jechać dalej.

PK18 – Jaz, tablica informacyjna na południowym brzegu, przejście przez jaz możliwe – 1:29

Szczęście nie trwa długo. Po kilkuset metrach sytuacja się powtarza. W tylnym kole ponownie brakuje powietrza. Czy w pośpiechu z powrotem założyłem tą samą dętkę, czy dziura pojawiła się w nowej nie ma teraz znaczenia. Czas na rozstanie. Dla mnie Masakra już się skończyła a rozpoczęła masakra. Na ponowną naprawę w środku lasu nie mam najmniejszej ochoty. Prowadząc rower muszę dotrzeć do najbliższej wioski i w bardziej cywilizowanych warunkach zmienić gumę.

Wiata autobusowa w Bralęcinie. Szukam w miarę czystej kałuży by oczyścić oponę i załatać zapasową dętkę. Wreszcie wszystko gotowe. Bez entuzjazmu ruszam do przodu. Cel to powrót do bazy. Przed powrotem planuję odwiedzić jeszcze kilka punktów leżących "po drodze". Do najbliższego mam zaledwie kilka kilometrów. Za drugim podejściem udaje mi się minąć popegeerowskie tereny w Lipce i wybrać odpowiedni dojazd przez łąki.

PK12 – Dąb na skraju wyschniętego stawu, ok. 10m na południe od drogi – 2:29

Zgodnie z opisem przedostaję się jazem na przeciwległy brzeg rzeki. Ignorując drogę wzdłuż łąk ruszam przez pola śladami moich poprzedników. Po kilkuset metrach dotrę do widocznych na mapie zabudowań i polnej (a może asfaltowej) drogi. Prowadzenie roweru po kiełkującej na polu kukurydzy przedłuża. Mijam jakieś sadzawki, kilka wysokich drzew. Po istniejących tu zabudowaniach i dawnej drodze nie znajduję najmniejszych śladów (przynajmniej ja ich nie znajduję). Na odwrót jest już za późno. Zamiast kilkuset metrów czeka mnie wędrówka o kilometr dłuższa. Mam wrażenie, że to pole nigdy się nie skończy. Wreszcie jest twarda polna droga, asfalt, główna asfaltowa droga. Nie udaje mi się jednak znaleźć jakiejkolwiek dalszej drogi w kierunku znajdującego się pod drugiej stronie asfaltu, widocznego dobrze już z oddali lasku.

Już nic mnie dzisiaj nie jest w stanie zdziwić. Bez wahania pakuję się w pole obsiane rzepakiem, w panujących warunkach, ociekającego wodą. Mokre opony oblepiają się błotem tak intensywnie, że obcierający hamulec uniemożliwia prowadzenie roweru. Kolejny kilometr dreptania po błotnistym polu kończy się. Po krótkich poszukiwaniach odnajduję lampion ukryty za jednym z kolejnych drzew rosnących obok suchego zagłębienia.

PK2 – Paśnik, po drabince do góry – 5:29

Opuszczenie punktu nie jest wcale łatwiejsze. Po zaznaczonych na mapie dróżkach nie ma nawet śladu. Przede mną kolejny kilometr trekkingu przez pola. Pod koniec przeprawy przez pola mam dość prowadzenia roweru. Decyduję się na próbę jazdy po wydawałoby się miękkich koleinach. Zaskoczenie. Tędy da się jechać. Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej? Dlaczego wcześniej nie wsiadłem na rower?

Prowadzenie roweru ma i swoje pozytywne aspekty. Rozgrzany podczas dreptania przez pola nabieram ochoty do dalszej jazdy. W myślach układam sobie plan zaliczania kolejnych punktów. Kres tym rozmyślaniom kładzie kolejna awaria. Kiedy asfaltami podążam w kierunku PK17 powietrze uchodzi dla odmiany z przedniego koła. Docieram do pobliskiej wiaty autobusowej w Sulinie. Limit pecha na dzisiejszą noc został wyczerpany. Trzecia guma jest dla mnie dostatecznym usprawiedliwieniem by jak najkrótszą, asfaltową drogą zjechać do bazy. W niewielkiej odległości mijam miejsce w którym znajduje się PK17.

Mijam kolejne miejscowości na trasie. Gdy odległość od Ińska zmniejsza się do niespełna 10 km na mapie ukazuje się "kusząc" swoim położeniem PK2. Skutecznie. Jest godzina 5:00 więc do końca maratonu pozostały prawie 3 godziny. W tym czasie odległość dzielącą mnie od mety mogę pokonać nawet prowadząc rower. Nigdzie się już nie śpieszę się. Kiedy na drodze pojawia się błoto i kałuże zsiadam i prowadzę rower. Po drabince dostaję się do paśnika z punktem kontrolnym.

META – 5:52

Pozostaje opuszczenie lasu i powrót do bazy na 2 godziny przed limitem czasu. Podczas 13 godzin pobytu w terenie zaliczyłem 9 punktów kontrolnych. W tej sytuacji zaskoczeniem jest osiągnięcie 10 miejsca. Gdyby nie pech mogło być znacznie wyżej. Pech? A może raczej stare, mocno już zajeżdżone opony? Po powrocie do domu z opony wyciągam ledwie widoczny kolec akacji. W nocy nie miałem szans by go znaleźć.


Osoby wymienione w relacji i miejsca jakie zajęły:

2. Jacek Nowicki - 13 pkt
3. Wojtek Hołdakowski – 13 pkt
4. Paweł Brudło – 12 pkt
8. Tomek Zadworny (tomalos) – 10 pkt
9. Kamila Truszkowska – 10 pkt
11. Radosław Walentowski – 9 pkt
12. Agnieszka Kłopocińska – 9 pkt
16. Hubert Œwierczyński – 4 pkt
20. Michał Zieliński – 3 pkt


Statystyka:

Dystans - 123,7 km
Czas trasy - 13 h 2 min.
Czas jazdy - 9 h 18 min.
Prędkość śr. - 13,3 km/godz.
Prędkość max. - 34,8
Zaliczone punkty - 9 z 18
Miejsce - 10


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 207
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót