.

Powtórka z rozrywki

Rajd na Orientację "LISZKOR"


Świnna Poręba, 6 kwietnia 2019 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Zaledwie dwa tygodnie minęły od czasy gdy podczas Kompanii Korno penetrowałem okolice Wadowic i Świnnej Poręby i zdobywałem najwyższe w tej okolicy wzniesienie - Leskowiec. Wtedy były to tereny wysunięte najbardziej na zachód od bazy w Lanckoronie, teraz będzie to wschodni skraj mapy.

Korzystając ze sprzyjającej pogody z pociągu wysiadam w Będzinie i zaczynając od Sosnowca odwiedzam kolejne nie zaliczone jeszcze gminy (Zawiercie, Libiąż, Babice, Spytkowice, Zator, Przeciszów, Polanka Wielka, Osiek, Wieprz). Do tego dojdzie gmina Andrychów, po terenie której będę jeździł podczas rajdu. Tego dnia udaje się ominąć deszczowe chmury, a stukilometrowy dystans będzie dobrą rozgrzewką przed jutrzejszym startem.

Fotki z dojazdu


Jaworzno


Na obwodnicy Chrzanowa


Beskid Mały

Kiedy się budzę niebo przykryte jest chmurami. Z mniejszą lub większą intensywnością pada deszcz. Chwilę przed startem przestaje. Po krótkiej odprawie czas na poznanie trasy i położenie punktów kontrolnych. Każdy otrzymuje 2 mapy A3 o skali 1:50.000. Robię duże oczy widząc punkt znajdujący się w znanym miejscu - Leskowiec. Zaraz! Po co? Przecież ja już tam byłem. Z mapą nie ma co dyskutować. Trzeba jechać. Ponownie na początek wybieram (podobnie jak najlepsi orientaliści) odcinek górski.

START (godz. 8:00). Z optymizmem ruszam na trasę. Kolejność pierwszych kilkunastu punktów wydaje się (i jest) oczywista. W czasie jazdy będzie można przemyśleć dalszą część trasy. Dojazd do pierwszego położonego na południu od bazy punktu wymusza/umożliwia ominięcie fragmentu ruchliwej drogi krajowej. Jadę prowadzącą pomiędzy zabudowaniami, wznoszącą się łagodnie w górę asfaltową drogą. Początki są zawsze najtrudniejsze. Skrupulatnie odnotowuję każdy zakręt drogi. Gdy zjeżdżam w dolinkę i droga ostro skręca w dół chwytam za linijkę. Jadę w przeciwnym kierunku w górę strumienia. Na rozwidleniu gruntowych dróg skręcam nad rzeczkę. Po chwili odnajduję lampion punktu kontrolnego. Jest dokładnie tam gdzie powinien być. Na zboczu rzecznego jaru. PK33 - Drzewo na skarpie (godz. 8:13).


Z optymizmem ruszam na trasę (fot. http://roc.org.pl/)

Zjeżdżam w kierunku wielkiego malowniczego zbiornika na Skawie. Nie dojeżdżając do drogi krajowej skręcam w prawo. Tu miła niespodzianka. Zielony szlak zaznaczony na mapie prowadzi pnącą się ostro w górę asfaltową (nie gruntową) drogą. W pewnej chwili podjazd jest tak stromy, że brakuje odpowiednich przełożeń by go pokonać rowerem. Pomimo, że jest to dopiero początek i nie jestem jeszcze zmęczony, kilkadziesiąt metrów pokonuję pieszo. Być może widok jadących przede mną Łukasza i Krzyśka (pretendentów do pudła) sprawia, że nie jestem zbyt czujny. Nie kontroluję odległości i punktu poszukuję w niewłaściwym miejscu, wyżej położonym narożniku łąki. Szybko zawracam i naprawiam swój błąd. PK67 - Narożnik łąki (8:34).

Wracać stromym asfaltem czy wybrać skrót gruntową drogą? Zdaje się, że widziałem zjeżdżających tą drogą Łukasza z Krzyśkiem. Wkrótce okaże się, że nie był to najszczęśliwszy wybór. Jadę drogą poprowadzoną stromym zboczem. Coraz bardziej zbliżam się do niewielkiej wyżłobionej przez wodę koleiny. Próba delikatnej zmiany kierunku jazdy nie udaje się. Wciskam nieco mocniej hamulce. Przy tej pochyłości może się to skończyć tylko w jeden sposób. Staram się kontrolować lot i późniejszy upadek. Udaje się. Obrażeń brak. Straty ograniczają się do niewielkich podłużnych otworów z przodu wodoodpornej kurteczki. Droga, którą wybrałem na rozstaju dróg kończy się. Razem z napotkanym bikerem na przemian prowadzę rower lub jadę porośniętym trawą zboczem. Wreszcie robię to co powinienem zrobić przed zjazdem, pochylam się nad mapą. Wariant który wybrałem nie istnieje. Jedyna możliwość to powrót do widocznych powyżej zabudowań. Tam musi być droga. Przeciskamy się wąską szczeliną pomiędzy płotami sąsiednich domostw. Wreszcie jestem na początku asfaltowej drogi, którą powinienem tu zjechać po zaliczeniu punktu.

Szeroka, niezalecana przez organizatora droga krajowa to w tej sytuacji jedyny sposób by przedostać się dalej. Jadę główkując z której strony najlepiej dostać się na grzbiet. Kłopot błyskawicznie znika, gdy mija mnie Bronek. Linijkę mogę schować, na mapę nie muszę nawet spoglądać. Z takim przewodnikiem nie muszę się niczego obawiać. Skręcam w polną drogę kończącą się obok nowych zbudowanych tu zabudowań. Pokonuję niewielką skarpę (jest tu dalszy ciąg drogi), omijam niewielki lasek i wspinam się dawną, porośniętą trawą drogą. Przede mną na stromym zboczu widzę innych jadących lub pchających rowery zawodników. Gdy będę już na grzbiecie, taki sam widok zobaczę kiedy spojrzę w dół. Trudniejszą część trasy wybrało na początek całkiem dużo osób. Na górze widać samochód i ekipę fotoreporterów, którzy obficie dokumentują zmagania na tym odcinku trasy. Jadę do położonego kilkadziesiąt metrów z boku punktu. PK84 - Powalone drzewo (9:04).



Droga do PK84 (fot. http://roc.org.pl/)

Droga którą jadę łagodnie wznosi się w górę. Mijam jadących wolniej bikerów. Sam też jestem mijany. Jak odnaleźć najbliższy punkt? Liczę na to, że uda się odmierzyć odległość gdy na grzbiecie pojawią się oznakowania czarnego szlaku. Znaki są, tylko czy odpowiednio szybko je zauważyłem. [Spostrzegawczoœć nie jest moją mocną stroną. Dopiero przeglądając zdjęcia zauważam, że w tym miejscu byłem też przed dwoma tygodniami]. Spoglądam na licznik i bez przekonania ruszam w dalej. Jest lepiej niż się spodziewałem. Z daleka widzę osobników z aparatami. Gdzie mogła zatrzymać się ekipa robiąca fotki jak nie obok punktu kontrolnego. Perforując kartę startową pozuję do zdjęcia. PK45 - Mrowisko (9:23).


Dalej można już jechać (fot. http://roc.org.pl/)


Perforując kartę startową pozuję do zdjęcia (fot. http://roc.org.pl/)

Czuję się tak jak na wyznaczonej w terenie trasie MTB. Zamiast otaśmowanej i ozdobionej tasiemkami trasy, zamiast strzałek są widoczne na mapie i dobrze oznaczone w terenie znaki szlaków turystycznych. Przez ponad 10 kilometrów trzeba będzie jechać "wyznaczoną" i jedyną możliwą, bo prowadzącą grzbietem trasą. Czy tak powinna wyglądać trasa rajdu na orientację? Odpowiedź wydaje się oczywista, do czasu gdy trzeba będzie szukac niektórych położonych koło tej trasy punktów. To nie jest zadanie dla zawodników maratonów MTB. Długie odcinki podjazdu udaje się pokonać nie zsiadając z roweru. Kiedy brakuje już odpowiedniego przełożenia prowadzenie roweru też nie stanowi problemu.


... w tym miejscu byłem też przed dwoma tygodniami (fot. http://roc.org.pl/)

Osiągam główną grań Leskowca, jednak muszę jeszcze zaliczyć punkt znajdujący się po przeciwnej stronie. Znany sprzed 2 tygodni zjazd doprowadzi mnie do punktu. Precyzyjnie odmierzam odległość i zatrzymuję się obok przecinki prowadzącej do pozbawionego lasu obszaru. Sprawdzam najbliższe pagórki. Bez skutku. Próbując wycisnąć coś z otrzymanej mapy jadę kilkadziesiąt metrów dalej. Po krótkich bezowocnych poszukiwaniach wracam do punktu wyjścia. W miejscu, w którym się zatrzymałem po raz pierwszy, jest już kilka rowerów. Właściwy wzgórek znajduje się dalej - kilkadziesiąt metrów od szlaku. Zaliczam punkt razem z Bartkiem. Pierwszy strzał był bezbłędny jednak poszukiwanie punktu fatalne. PK73 - Kopczyk (10:17).

Przede mną kolejny etap "powtórki z rozrywki". Wkrótce jestem przed schroniskiem Leskowiec. Stosunkowo wczesna pora i niesprzyjająca górskim wędrówkom pogodna sprawia, że tym razem nie widzę tu żadnego turysty. Schronisko wypełnione jest za to uczestnikami Liszkora. W tym miejscu znajduje się punkt odżywczy, na którym można spędzić nawet godzinę, nic nie tracąc z osiągniętego wyniku czasowego. Nie czuję jeszcze zmęczenia więc planuję jedynie uzupełnić zapasy wody. Widząc smakowite ciasto zmieniam plany. Wypijam prawie 3/4 szklanki gorącej herbaty i po ok. 10 minutach ruszam dalej. (godz.10-35-10:45)

Dwa tygodnie suchej pogody sprawiają, że ze szlaku na szczyt zniknęły łachy śniegu. Jest sucho i daje się jechać niemal bez przeszkód. Wreszcie jest. Wbrew obawom panorama nie jest spowita mgłą, a pomiędzy chmurami wyłaniają się szczyty Tatr. Nie dla widoków tu przyjechałem, trzeba rozejrzeć się za lampionem. Wykrot odnajduję w pobliżu wierzchołka. Gdzie jest punkt? Stoję przy drzewie znajdującym się tuż obok. Lampion znajdujący się na tym drzewie odnajdują nadbiegający piechurzy. PK61 - Wykrot (10:53).

Jeszcze tylko odpowiedź na pytanie. W jaki sposób zdobyłem najwyższych na dzisiejszej trasie punkt? Jak porównam to z tym co przeżyłem zdobywając ten szczyt podczas Kompanii Korna odpowiedź może być tylko jedna. Lekko, łatwo i przyjemnie. Już nie przeraża mnie trasa Transcarpatii i nie myślę o rezygnacji ze startu w tej imprezie.

Po uciążliwym podjeździe jest czas na odcinek na którym będę tracił osiągniętą wysokość. To oczywiście nie oznacza, że przez cały czas będę jechał w dół. W odmierzonej odległości rozpoczynam poszukiwania punktu. Co to jest wychodnia? Mylę je z określeniem siedziska dla myśliwych czyli wysiadką. Przeszukuję drzewa wokół napotkanego obiektu. Kiedy bezradnie pochylam się nad mapą z opresji wybawia mnie Radek. Pomyliłem się w odmierzaniu odległości na mapie o 5 mm czy źle odczytałem wskazania licznika? W tej chwili nie ma to znaczenia. Punkt odnajdujemy dopiero kilkaset metrów dalej. Skała jest doskonale widoczna ze szlaku, którym jedziemy. Dla porządku odnotujmy za wikipedią kolejne nowe słowo w słowniku orientalisty: WYCHODNIA - miejsce w terenie, w którym dana skała (ciało, warstwa) wychodzi na powierzchnię ziemi. PK43 - Wychodnia (11:16).

Kilkaset metrów dalej, tuż za zakrętem szlaku znajduje się kolejne tak samo opisane miejsce na trasie. Z daleka widzę krążących po lesie Krystiana i Daniela. Widzę pozostawione obok szlaku rowery. To oznacza, że punkt nie został jeszcze odnaleziony. Wreszcie Radek znajduje lampion znacznie poniżej szlaku. Jeżeli Śmieja nie potrafił bezbłędnie odnaleźć ukrytego w lesie punktu, a takich punktów będzie dzisiaj dużo więcej, to oznacza że wznieśliśmy się w orientacji na kolejny wyższy poziom. Po zakończeniu rajdu ktoś proponuje by zmienić dotychczasowe określenie "śmiejowe" na "grzesiowe" punkty kontrolne. Na jednym z takich punktów wyłoży się w nocy Mistrz orientacji i kandydat do zwycięstwa - Bronek. PK91 - Wychodnia u podnóża (10:30).


Wszystko co dobre nieoczekiwanie kończy się

Wszystko co dobre nieoczekiwanie kończy się. Dalej szlak prowadzi północnym zboczem grzbietu. Na niewielkim podjeździe, a właściwie już podejściu pojawia się śnieg. Tak już będzie przez najbliższe kilka kilometrów lub jak kto woli kilkadziesiąt minut. Po grubej warstwie mokrego śniegu mnie nie udaje się jechać. Ślady wskazują, że inni pomimo prób prędzej czy później grzęzną w mokrej brei. Szlak powoli opada w dół, a ja ciągle prowadzę rower. Długie łachy śniegu, kryjące się pod śniegiem bajorka, w wielu miejscach płynąca ścieżką woda. Krótkie odcinki na których daje się jechać. I tak na przemian. Niżej śnieg znika na dobre. Szybko tracę wysokość. Przez chwilę jadę z Bronkiem rozmawiając o ultramaratonowych planach. W ubiegłym roku spotkaliśmy się na trasie maratonu Wisła 1200. W tym będziemy pokonywali beskidzkie ścieżki startując w dwu różnych imprezach: Transcarpatia i PGR. Każdy z nas jedzie swoim tempem więc wkrótce pozostaję z tyłu.

Zapominam o odmierzeniu się, a właściwie nie mam od czego się odmierzyć. Liczę, że charakterystycznego miejsca w którym szlak zakręca niemal o 360 stopni nie da się nie zauważyć. Mijam schronisko, zjeżdżam w dół, droga ostro zakręca, a obok zakrętu wznosi się wysoka skała. Chociaż wtedy wciąż nie wiem co to jest wychodnia to sądząc po dotychczas zaliczonych wychodniach związana jest ściśle z tą formą geologiczną. Teraz, kiedy już znam znaczenie tego słowa dostrzegam absurd określenia "wychodnia na górze" dla miejsca związanego z podstawą skały.

Nie ma się czego czepiać. Pokonuję strome podejście. Kiedy jestem już powyżej skały, kilkadziesiąt metrów dalej widzę stojącego obok drzewa orientalistę. Pochylona (a nie wyprostowana) postawa jaką przyjął zwrócony w kierunku drzewa Bronek sugeruje, że punktu nie będę musiał szukać. PK75 - Wychodnia na górze (12:23).

Przede mną odcinek opadającej w dół grani. Jazdę utrudnia niewielki deszcz. Przez zalane wodą okulary nie widzę nawet mapy. Bez okularów jest lepiej chociaż o rozróżnieniu szczegółów w czasie jazdy mogę tylko pomarzyć. Na początku czarnego szlaku odmierzam odległość jaka dzieli mnie od punktu. Las, pozbawione drzew łąki, stare lub dopiero postawione zabudowania. Mijam kolejny skrawek lasu oddzielający zabudowania od wąskiego pasa łąki. Wg licznika gdzieś tutaj powinien być punkt. Niżej widzę oddalającego się Jarka i innego nierozpoznanego zawodnika. Szybko znikają nie chcąc mi psuć zabawy z poszukiwaniem punktu.

Pochylam się nad mapą by wyczytać z niej jakieś informacje dotyczące położenia punktu. Nie jestem nawet pewien, z której strony drogi szukać. Zaznaczone na mapie szlaki turystyczne ułatwiają poruszanie się pomiędzy punktami a jednocześnie utrudniają czytanie mapy w okolicach punktu. Zjeżdżam niżej i ruszam na bezskuteczne poszukiwania. Wreszcie poddaję się. Czuję się całkowicie bezradny. Nie lubię tej formy pomocy ale nie pozostaje mi nic innego jak "telefon do przyjaciela". Uwagi Grzesia - budowniczego trasy okazują się bezcenne. Obszar do przeszukania zostaje bardzo ograniczony i wspomniane przez niego "rozwidlone drzewo" naprowadza mnie na cel. Lampion nie jest nawet ukryty. Przytwierdzony jest od góry do blatu pieńka. Znajduje się na wysokości miejsca gdzie zatrzymałem się po raz pierwszy (wystarczyło wtedy dokładnie poszukać). PK66 - Granica lasu, pieniek (13:02).

W trakcie poszukiwań nadjeżdżają dwa Piotrki (Zarzycki i Banaszkiewicz). Nie czekając na wynik moich poszukiwań zatrzymują się kilkadziesiąt metrów niżej. Moje wskazówki pomagają (chyba) namierzyć ten punkt. W tym miejscu kończy się "górski" etap Liszkora. Czas na opuszczenie wzniesień Beskidu Małego. W jaki sposób dotrzeć do znajdującej się poniżej dolinki i poprowadzonej tam asfaltowej drogi? Na mapie nie znajduję jednoznacznej odpowiedzi. Jadę drogą poprowadzoną grzbietem przez las. Niżej pojawiają się pola, łąki i pierwsze zabudowania. Przecież ci ludzie muszą tu jakoś dojeżdżać. Wreszcie jest asfaltowa droga prowadząca prosto w dół. Nieustanne ostre zjazdy, deszcz, błoto, mokry szuter sprawiają, że klocki hamulcowe odmawiają posłuszeństwa. Na ostatnim odcinku hamuję ciągnąc za linkę jednego z nich.

Kiedy zastanawiam się w którym miejscu dolinki zjechałem, mija mnie Piotr Z. Nie ma się co wahać, dołączam do kolegów z Bikeorientu. W dalszym ciągu jesteśmy na bezwariantowym odcinku trasy. Nie musimy zastanawiać się nad kolejnością zaliczania kolejnych punktów a tylko nad przejazdem między nimi. Zjeżdżamy z asfaltowej drogi by zaliczyć pierwszy nizinny punkt. U podnóża zbocza zastajemy Jarka i kilku innych bikerów. Jak wskazuje opis punktu, lampion odnajdziemy nieco wyżej. PK82 - Pozostałość progu/najazdu skoczni (13:37).

Nie ma podstaw by cokolwiek kombinować (przy panujących warunkach) jeżeli do punktu prowadzi nieco dłuższy ale asfaltowy objazd trzeba z niego skorzystać. Czy nikt z jadących nie używa dzisiaj linijki? Skręcamy zbyt wcześnie. By dostać się do poszukiwanego miejsca musimy pokonać (już bez rowerów) strome wzniesienie. PK63 - Wyrobisko (14:05).

Dojazd do następnego punktu nie wydaje się specjalnie skomplikowany. Pokonujemy w bród widoczną na mapie rzeczkę i po kolejnych kilkuset metrach zatrzymujemy się. W którym miejscu mapy się znajdujemy? Przez dłuższą chwilę jedziemy na południe zamiast na zachód i nie zauważamy tego. Zawracamy. Skąd wcześniejszy błąd? Droga która powinna nas wyprowadzić do lasu niknie pomiędzy nowo powstałymi zabudowaniami. Nie wiem w jaki sposób ale moi koledzy radzą sobie z nieoczekiwaną przeszkodą i nieaktualną mapą. Leśna szutrówka doprowadza nas do poszukiwanego wzniesienia. PK52 - Górka, 55 (14:51).

Krótki postój wykorzystuję by podciągnąć linki hamulcowe i przywrócić normalną funkcjonalność hamulców. Szalonych zjazdów już nie będzie ale hamowanie piętą lub prowadzenie roweru nie jest najlepszą i najszybszą metodą poruszania się. Bez szukania niepewnych skrótów wracamy drogą którą tu dojechalismy. Równe asfalty doprowadzą nas do kolejnego obszaru leśnego w środku którego ukryty jest punkt. Szybka jazda sprawia, że moi koledzy (szczególnie wyższy z nich) zaczynaja coraz bardziej przemarzać.

Widoczne już z daleka porzucone na poboczu leśnej drogi rowery oznaczają, że zbliżamy się do celu. Jeden z bikerów szybko odjeżdża. Z ostępów leśnych wyłania się drugi z nich - forumowy Kawerna. Nie musimy nawet pytać. Sprawa wydaje się prosta. Gdzieś poniżej drogi znajduje się lampion PK i my również go odnajdziemy. Ruszamy w dół. Dochodzimy do miejsca gdzie dwa schodzące z góry parowy łączą się. Rozdzielamy się i przeszukujemy las wokół tego miejsca. Bezskutecznie. Pojawiają się kolejne odgałęzienia i kolejne jary. Powracamy do punktu wyjścia. Drugie podejście jest już bezbłędne. Z góry z daleka widać lampion umieszczony we wnętrzu spróchniałego, wydrążonego wewnątrz pnia. Przecież wcześniej przechodziliśmy jarem poniżej i zaglądaliśmy tam nie widząc go. PK71 - Odgałęzienie parowu, pieniek (15:28).

Jadąc dalej przez las dotarlibyśmy do znajdującego się na obrzeżach miejscowości Kęty punktu. Moi koledzy rezygnują z zaliczenia całej trasy. Również nie widzę szans by zaliczyć całość. Wbrew sugestiom nie daję się spławić. Nie mam ochoty na samotne szukanie punktów. Zamiast na zachód jedziemy na południe. Przed nami punkt do którego nie ma (przynajmniej na mapie) żadnego dojazdu. Z dwu wersji (wschód, zachód) wybieramy dojazd od tej pierwszej strony. Droga kończy się wraz z istniejącymi zabudowaniami. Od punktu dzieli nas kilkaset metrów, które pokonujemy jadąc skrajem pól. Pojawia się głęboko wcięty w wysokim zboczu kanion. Do widocznego na przeciwnym brzegu strumienia punktu zsuwamy się po stromej, obślizgłej skarpie. Powrót jest równie nieprzyjemny. PK54 - Zakręt strumienia (15:56).

Pomimo, że od dłuższego czasu nie pada nie udaje mi się nakłonić żadnego z Piotrków do dalszej wspólnej jazdy. Na najbliższych skrzyżowaniu rozstaniemy się. Oni pojadą prosto do bazy zaliczając tylko napotkane na drodze przejazdu punkty (ostatecznie zdobędą ich więcej ode mnie). Ja ruszam dalej z zamiarem wykorzystania całego limitu czasu i zaliczenia wszystkich możliwych do zaliczenia w tym czasie punktów.

Kilka kilometrów asfaltów i skręcam w niewielki, niepozorny lasek. Kilkaset metrów krętej drogi doprowadzi mnie prosto na właściwe miejsce. Tak wygląda teoria. Praktyka? Przede mną dość luźno porośnięty drzewami obszar. Są też gęściej rosnące krzaki, trawa i mnóstwo niewyraźnych (pewnie wydeptanych przez zwierzęta) ścieżek. Która z nich jest tą zaznaczoną na mapie? Pewności nie ma. Kompas, linijka, licznik. Chociaż w dalszym ciągu żadnej drogi nie widzę, skręcam w jakąś ścieżynkę w odległości w której powinna być. Zatrzymuję się na skraju cmentarzyska ogromnych wykrotów. Na poszukiwania ruszę już bez zbędnego balastu. Nie muszę szukać, z miejsca w którym postawiłem rower w oddali widzę punkt odróżniający się barwą od wszystkiego co w tym lesie się znajduje. Kiedy pierwszy raz mignął mi gdy przedzierałem się przez las uznałem go za jakiegoś śmiecia pozostawionego w lesie. Teraz jestem pewien, że to mój cel. PK76 - Wykrot (16:28).


Zatrzymuję się na skraju cmentarzyska ogromnych wykrotów

Nawet w takim lasku można się na chwilę zgubić. Teren wygląda inaczej od tego który pokonywałem jadąc w kierunku punktu. Szczęśliwie las jest niewielki a rower gubi się razem ze mną. Kiedy jadę już asfaltową drogą spotykam Michała i Renię czyli znaczną część ekipy organizującej OrientAkcję. W głowie działa komputerek oceniający które punkty należałoby zaliczyć, w jakiej kolejności i w jaki sposób pokonać odległości je oddzielające. Kolejny niewiele wart ale znajdujący się po drodze punkt PK31 znajduje się w znacznej odległości więc mam na to znaczną ilość czasu. Mijam nadjeżdżającego z przeciwnej strony Radka.

Prawie mijam miejsce gdzie znajduje się punkt. Zatrzymuje mnie opadająca w dół droga. Nie chciałbym niepotrzebnie tracić wysokości. Opis punktu jest jednoznaczny. Jedyne widoczne ogrodzenie to, to chroniące teren na którym postawiony jest wysoki maszt. Tuż za mną dociera do punktu Bartek. PK31 - Narożnik ogrodzenia (17:14).

Plany zaliczania kolejnych punktów mamy takie same więc jedziemy razem. Różnimy się "tylko" tym, że Bartek nie opuścił żadnego z 4 punktów znajdujących się w północno-zachodnim narożniku mapy. Kusi skrót prowadzący przez pola ale przy panujących warunkach nie jest to dobry pomysł. Jedziemy dłuższą asfaltową drogą przez Andrychów. Wszystko co dobre szybko się kończy. Wracają opady. Woda z góry, woda spod kół i jeszcze przejeżdżające tuż obok samochody. Wkrótce jedzie z nami Radek. Dlaczego jest dopiero tu? Próbował ogrzać się pijąc kawę na stacji benzynowej. Ponieważ nie udało się będzie zjeżdżał do bazy. Jeżeli zaliczę dzisiaj jeszcze kilka wartościowych punktów mam szansę wyprzedzić go na mecie.

Zjeżdżamy z ruchliwej krajówki. Asfaltowa droga, szutrówka. Skręcający w las żółty szlak turystyczny. Jesteśmy na miejscu. Tylko gdzie znajduje się lampion? Przemek przeszukuje to miejsce od kilkunastu minut. Skoro nie ma go tam, gdzie nam się wydaje ... Musi być w innym miejscu. Nie wiem kto zwraca uwagę na niepozorną dróżkę odchodzącą w prawo. Kilkadziesiąt metrów dalej poniżej niej odnajduje się punkt. PK65 - Drzewo na skarpie, E (17:46).

Hamulce po raz kolejny kończą swój żywot. Na zjeździe Radek i Bartek odjeżdżają. Z namierzeniem pobliskiego punktu muszę sobie poradzić sam. Optymizmem napawa fakt, że znowu przestało padać. Znaki czerwonego szlaku zaznaczonego na mapie ułatwiają namierzenia miejsca w którym powinienem skręcić z asfaltowej drogi. Wspinam się na zbocze wzniesienia. Dalej nie ma sensu ani możliwości by ciągnąć ze sobą rower. Płaskie górki nie raz sprawiały mi mnóstwo kłopotów. Tym razem jest to jeden z łatwiejszych do odnalezienia punktu. Lampion wisi na rosnącym na miedzy drzewie. PK55 - Południowy skraj płaskiej górki (18:16).

Czas by powtórnie zabrać się za hamulce. Wymiana klocków hamulcowych na nowe okazuje się zbędna. Wystarczy jeszcze raz naciągnąć linki. Kiedy jestem pochylony nad rowerem coś błyska mi w oczach. Czy aż tak jestem zmęczony? Po kilku sekundach wszystko wyjaśnia grzmot rozlegający się w sąsiedniej dolince. Dotychczasowy deszcz był jedynie nieistotnym epizodem. Teraz najzwyczajniej mocno pada. Poprowadzony przez pola szlak nie daje możliwości schronienia. Koleinami polnej drogi do której docieram płyną strumienie wody. Wreszcie asfalt, którym dojadę do znajdujących się na północy punktów PK74 i PK57.

Szybsza jazda, chłodny wiatr i całkowicie przemoczona dolna część ciała sprawia, że w jednej chwili wszelkie dalsze plany przestają być aktualne. W takim stanie nawet na górskich podjazdach nie byłbym w stanie się rozgrzać. Na płaskiej trasie z przeważającą ilością asfaltów mogę wychłodzić się jeszcze bardziej. Ponieważ do tej pory pomimo deszczu było mi ciepło przeceniłem odporność mojego organizmu. W sakwie wożę foliowy obrus który nie raz ochronił mnie przed przemoknięciem. Teraz o nim zapomniałem.

Na skrzyżowaniu z krajową 52-ką zjeżdżam by schować się pod wiatą. Wyciągam cienką, nie wykorzystaną do tej pory kurtkę, która powinna ochronić mnie przed zimnym wiatrem. Suche rękawiczki wyciągnę dopiero gdy przestanie padać. Cel to szybki powrót do bazy. Z żalem spoglądam na rozchmurzające się niebo i pobliskie punkty, które mógłbym jeszcze zaliczyć. Jadę drogą równoległą do krajówki. Razem z napotkanymi zawodnikami wybieramy drogę która pozwoli dotrzeć do bazy omijając krajówkę. To ostatni etap „powtórki z rozrywki”. Metę podobnie jak przed dwoma tygodniami osiągam na długo przed upływem limitu. Może to i dobrze. Nie wyobrażam sobie, żebym w nocy sam bez problemu znalazł któryś z grzesiowych punktów kontrolnych. META 19:44.



Czas trasy 11:44
Czas jazdy 8:25
Dystans 104,8 km
Przewyższenie 2280 m
Śr. 12,7 km/godz.
Max 53,9 km/godz.
Punkty 19/36
Punkty przeliczeniowe 1120/2070
Miejsce 22/48


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 6
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót