.


Rajd Liczyrzepy, edycja zimowa


Bystrzyca, 23 lutego 2019 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Z wielką niecierpliwością oczekuję rozpoczęcia kolejnego sezonu maratonów na orientację. Od ostatniej wrześniowej Orientakcji minęło prawie pół roku. Przede mną kolejna 5 już edycja rajdu Liczyrzepa, która na dobre wpisała się w orientacyjny kalendarz.

Mapy rozdane. Przede mną niepoliczalna w przedstartowej gorączce ilość punktów kontrolnych (na spokojnie można będzie doliczyć się 50-ciu ponumerowanych czerwonych okręgów). Jak mając dzielące mnie od startu 20 minut wybrać te, które warto zaliczać i połączyć je w logiczną całość? Formuła maratonu to rogaining, więc o zaliczeniu większości z nich mogą pomarzyć jedynie najlepsi. Rok wcześniej zrobił to jedynie mistrz orientacji - Bronek. W tym roku budowniczy trasy jest bardziej przezorny i na taki numer nikomu nie pozwolił.

Bez przekonania biorę się za układanie chociażby wstępnego zarysu trasy. We znaki daje się niezaleczone w pełni przeziębienie. Nie jestem w stanie logicznie myśleć. Wreszcie rezygnuję z samodzielnej jazdy. Z pewną nieśmiałością zwracam się do Jarka i Ewy o umożliwienie dołączenia do nich i wspólnego pokonania trasy. Znajomi nieco zdziwieni niecodzienną propozycją załatwiają prośbę pozytywnie.

Czas startu. Nerwowo próbuję uruchomić niedziałający licznik. Bezskutecznie. Wreszcie ruszam za znajomymi znikającymi już za najbliższym zakrętem. Cel to odległy zaledwie o kilkaset metrów punkt nad brzegiem rzeki. Tego punktu nie sposób nie znaleźć. PK23 - zapora wodna.

Razem z kilkuosobową grupką zawodników mijamy most. Część z nich skręca w lewo w kierunku 3 położonych we wschodniej części tego lasu punktów. Samotnie pewnie też rozpocząłbym w ten sposób. Jeżeli mamy jechać razem, nie pozostaje nic innego jak podporządkować się prowadzącemu naszą grupkę. Pojedziemy zgodnie z rozrysowaną wcześniej przez Jarka i Ewę trasą, modyfikując ją nieznacznie już w czasie jazdy. Po kilku kilometrach zmrożonej, leśnej drogi skręcamy w przecinkę, która doprowadzi nas do drzewa z czerwonym lampionem. Rozmieszczenie punktów nie poraża swoją trudnością. Nie tak wyobrażałem sobie punkty reklamowane przed startem przez Łukasza - budowniczego trasy - jako "punkty śmiejowe". PK41 - koniec ścieżki.

Niby wszystko jest zgodnie z planem ale okazuje się, że wcześniej pominęliśmy zjazd na punkt znajdujący się nieco dalej od drogi. Można to potraktować jako niewielki błąd. Nadrobiony dystans nie przekracza kilkuset metrów. Zamarznięte grudy na prowadzącej wzdłuż leśnej polany drogi można potraktować na początku zawodów jako trening równowagi. Na takich nierównościach jeszcze nie raz dzisiejszego dnia nadgarstki dostaną mocno w kość. Skraj lasu i wkrótce pojawia się nienaturalne w płaskim terenie wybrzuszenie. PK54 - kurhan.

Kurhan jest doskonale widoczny w rzadkim lesie z dalszej odległości. Leśnej dróżki zaznaczonej na mapie w postaci przerywanej kreski dopatrzyć się nie sposób. Zamiast planowanego skrótu wracamy, tak jak tu przyjechaliśmy. Dalsza jazda drogą którą dotarliśmy z Bystrzycy. Skręcamy w nieużywaną, poprowadzoną niewielką groblą leśną dróżką. Omijamy powalone drzewa. Może nie warto ciągnąć ze sobą rowerów? Wreszcie są widoczne z daleka ceglane mury. Jarek rzuca się do znajdującej się w narożniku wyrwy. Idąc z tyłu obracam się i w oczy rzuca się czerwień lampionu na najbliższym mijanym drzewie. Co było ukryte za murami nie mieliśmy okazji i potrzeby zobaczyć. PK82 - strzelnica (NE narożnik).

Mając rowery przy sobie docieramy do zalanej wodą drogi poniżej nadodrzańskich wałów. Pewności nie ma ale wszystko wskazuje na to, że za wałami płynęła ta właśnie rzeka. Pomimo silnego mrozu lawirujemy pomiędzy wielkimi jedynie symbolicznie zamarzniętymi kałużami. Kilkukilometrowy odcinek asfaltu pozwala odsapnąć po jeździe w wyboistym terenie. Na asfalcie mógłbym pomknąć o wiele szybciej ale po to właśnie zdecydowałem się na wspólną jazdę bym osłabiony chorobą mógł uniknąć "zajechanie się" już na początku rajdu. Dzisiaj sił musi wystarczyć na pełne 9 godzin jazdy.

Wszystko co dobre szybko się kończy. Zjeżdżamy w prowadzącą przez pola dróżkę z wszelkimi niedogodnościami z tym związanymi. Jedno, drugie rozwidlenie coraz gorszych dróg. Wkrótce możemy tylko stwierdzić - coś poszło nie tak. Zatrzymujemy się przed szlabanem z napisem "własność prywatna" i tabliczką informującą o jakimś "niedobrym" - być może chodziło o groźnego psa?

Nikt z nas nie ma zamiaru zawracać. Jarek stwierdza, że właścicieli z pewnością nie ma w domu. Gdyby był tu groźny pies, to z pewnością - o ile nas do tej pory nie pożarł - dałby jakikolwiek znak swojej obecności. Przerzucamy rowery przez niski szlaban i jedziemy dalej. Niewielki przywiązany łańcuchem kundelek ujada tuż obok letniskowego domku. Mijamy opuszczoną posiadłość, wdzieramy się na nadrzeczny wał. Na przemian jedziemy lub prowadzimy rowery. W którym miejscu jesteśmy? Jak dostać się do punktu? Zadanie okazuje się prostsze niż myślałem. Cienka pomarańczowa kreska odchodząca na mapie od głównego wału to nasyp na końcu którego zaznaczony jest punkt. Ja na tę linię nie zwróciłem najmniejszej uwagi. PK73 - słupek.

Punkt opuszczamy drogą, którą powinniśmy tu dotrzeć. Przed nami dalsze "rzeźbienie" polnymi drogami. Orientacyjnie wszystko wygląda bezbłędnie. Jest tylko jedno ale - polna droga w pewnym momencie znika zaorana a może zarośnięta krzakami. Przed nami kilkaset metrów jazdy przez zamarznięte ale w związku z tym mocno nierówne, obsiane zbożem pole. Jazda po śladach pozostawionych przez sprzęt rolniczy również niewiele pomaga. Wreszcie pole się kończy i w lesie pojawia się droga, którą powinniśmy tu dojechać. Rozległa półambona i drzewo tuż obok. Jesteśmy na miejscu. PK66 - wysiadka.

Chwilę przerwy na posiłek poświęcam na próbę usunięcia chociażby części gliniastego błota, które dostało się pomiędzy błotnik a oponę. Grzejące słońce sprawiło, że rozmarznięta wierzchnia warstwa ziemi lepi się do opon. Małym pocieszeniem jest to, że jadący później przez to pole zawodnicy napotkali już na bardziej mięsiste błoto. Powrót upatrzonym wcześniej skrótem do asfaltowej drogi.

Brak działającego licznika sprawia, że staram się wrócić do podstaw orientacji. Do czasów kiedy stosowanie linijki nie było niezbędne, a kompas posiadali jedynie nieliczni. Nie chciałbym w 100% zdawać się na orientację moich przewodników. Porównanie elementów widocznego podczas jazdy krajobrazu z mapą, odliczanie kolejnych mijanych dróg, przecinek itp. w wielu przypadkach może zastąpić powszechnie stosowane obecnie gadżety. Dokładna mapa i nieskomplikowany teren ułatwiają nawigację.

Na początek proste zadanie. Mijamy skrzyżowanie asfaltowych dróg, mostek na rzeczką. Po chwili skręcamy w leśną drogę, po kilkuset metrach w inną. Wreszcie w leśną ledwie zaznaczoną w terenie drogę, rzadko używaną przez leśników, stanowiącą jedynie dojazd do umieszczonego na jej końcu paśnika. PK57 - paśnik.

Powrót do asfaltu. Kolejny cel to umieszczony w zakolach starorzecza zamek. To jedyny z 4 najbardziej wartościowych na zaplanowanej trasie punktów (90 punktów przeliczeniowych), który dzisiejszego dnia uda nam się zaliczyć. Aby dotrzeć na widoczny już w pierwszej chwili przeciwległy brzeg, musimy zaliczyć duży objazd. Razem z nami w kierunku punktu zmierza inna grupa bikerów. Jadą zdecydowanie szybciej. Być może to uczestnicy krótszej trasy, a może nawet trasy rodzinnej (przy drzewie z lampionem odmeldowuje się tylko jeden z nich). PK99 - ruiny zamku (w środku).

Mijamy zabudowania Jelcza, by po przeciwnej stronie miasteczka odnaleźć jedną z licznych na trasie wojennych budowli. Na mapie wygląda to dość prosto. W terenie natrafiamy na trudności. Leśną dróżkę prowadząca prosto do punktu (będziemy nią wracać) maskuje ogrodzenie otaczające niewielki budynek. Ruszamy wzdłuż kilku niskich, podłużnych kryjących się w ziemi bunkrów. Wracający bikerzy potwierdzają (aczkolwiek niechętnie), że punkt znajduje się na końcu widocznego bunkra. PK81 - bunkier (przy wejściu).

Długą, dość dobrze przejezdną drogą wzdłuż lasu, jedziemy aż do miejscowości Nowy Dwór. Następnie groblą pomiędzy stawami prosto w kierunku punktu. Szukanie niewiele wnoszącego skrótu nie musiałoby ale mogłoby oznaczać kłopoty w nieznanym leśnym terenie. Na koniec krótki odcinek leśnej drogi prowadzącej prosto na punkt. Powalone drzewa skutecznie przerywają bezproblemową jazdę. Wreszcie już z daleka niemal na środku leśnej drogi widzimy wielkie drzewo. Dojechaliśmy tu od przeciwnej strony niż planował budowniczy więc lampion jest "ukryty" jest od strony, od której nadjeżdżamy. "Charakterystyczność" dębu polega na tym, że jest znacznie większy od wszystkich rosnących wokół drzew. PK59 - charakterystyczny dąb.

Odcinek kiepskiej leśnej drogi na południe to dopiero zapowiedź nadchodzących trudności. Skręcamy w całkowicie rozjeżdżoną leśną drogę. Po mroźnej nocy droga pokryta jest koleinami i zmarzniętymi grudami ziemi. Przed nami kilkaset metrów uważnej jazdy, omijanie najtragiczniejszych fragmentów, slalom między większymi grudami, bruzdami i innymi przeszkodami. Nieustanna próba utrzymania równowagi. Wybrukowana polnymi kamieniami droga byłaby tu tylko miłym przerywnikiem. Nie ma co narzekać. Warunki są niemal idealne. Dwa dni temu padał deszcz, jeszcze wczoraj było tu miękko i grząsko. Znaczny spadek temperatury w noc poprzedzającą start sprawia, że cudem unikamy sytuacji z szukaniem twardszych fragmentów drogi i brodzeniem po kostki w błocie.

Kolejny zakręt. Z daleka, przy jednym z drzew, widzę grupkę piechurów. Perforuje kartę przy numerku 63. Podobno miał tu być jakiś obelisk ale po zaliczeniu punktu takim szczegółem nie zawracam sobie głowy. Oczywiście bardziej właściwą kolejnością byłoby odnalezienie obelisku a dopiero później rozglądanie się za właściwym drzewem. PK63 - obelisk.

Po krótkiej konsultacji z piechurami rezygnujemy z planowanego skrótu. Powrót "drogą", którą tu przyjechaliśmy będzie bardziej właściwym rozwiązaniem. Tym razem mamy dosyć udawania, że da się tędy jechać rowerem. To jeden z nielicznych odcinków, na którym Jarek pilnujący dyscypliny jazdy pozwala nam na krótki spacer i prowadzenie rowerów. Gubię się próbując identyfikować mijane przecinki. Kiedy chcę jechać i szukać punktu kilkaset metrów dalej, Jarek wskazuje niewielkie wybrzuszenie terenu obok drogi i widoczny z daleka słupek. PK43 - słupek triangulacyjny.

Kolejny punkt. Opis z cyklu tych, które nie tylko u mnie wywołują gonitwę myśli. Co to jest kulochwyt? Jak wygląda drzewo (oparte) na wymienionym w opisie kulochwycie? Dojeżdżając do punktu spotykamy Piotrka. Zatrzymujemy się obok wysokiej i rozległej ceglanej budowli i rozdzielamy w poszukiwaniu odpowiedniego drzewa. Sukces w poszukiwaniach osiąga Jarek, który wdrapuje się na grzbiet ceglano-ziemnego nasypu. Chwila odpoczynku. Ewa pozuje na tle drzewa z punktem jej właśnie przypisanym - tzn. z dwuliterowym kodem EA. PK62 - drzewo na kulochwycie.


Ewa i drzewo na kulochwycie

Do słownika orientalistycznych określeń wchodzi kolejne słowo. Cytując wikipedię: Kulochwyt - na strzelnicach otwartych jest to nasyp z ziemi lub mur osłonięty ziemią, umieszczony za ostatnią z tarcz.

Razem z Piotrem jedziemy do oddalonego o niespełna kilometr punktu. To (być może) kolejna wojskowa budowla. Kilkumetrowa betonowa wieża w środku lasu. Jesteśmy zaledwie o kilka kilometrów od bazy więc spotykamy kilku uczestników trasy rekreacyjnej, a być może rodzinnej. PK42 - wieża (drzewo 3 m na W).

Powoli dopada mnie kryzys. Jedyne na co mam teraz ochotę to powrót najkrótszą drogą do bazy. Nic z tego. Skoro zdecydowałem się na wspólną jazdę nie wypada mi się już wycofać. Przez kolejne godziny jadę na drugiej pozycji lub wlokę się gdzieś na samym końcu. Odstaję z tyłu, nadrabiam stracony dystans. Mój niewielki do tej pory udział w nawigacji często spada niemal do zera.

No ale pomimo "kryzysu" jechać trzeba. Zatrzymujemy się w odmierzonej odległości. Pozostawiamy rowery i ruszamy w poszukiwaniu rowu a właściwie 2 rowów. To jeden z nielicznych punktów, do którego nie można dojechać rowerem. Jest!!! Głęboki, wypełniony brunatną, wodno-błotną papką. Z drugiej strony dochodzi płytki suchy rowek. Fakt, że jesteśmy w odpowiednim miejscu potwierdza lampion przyczepiony do najbliższego drzewa. Mamy szczęście. Budowniczy trasy oszczędził nam pokonywania wodnej przeszkody (to nie ta pora roku). Drzewo z lampionem znajduje się po naszej stronie rowu. PK49 - rozwidlenie rowów. Szybki przejazd do kolejnego punktu i jego umiejscowienie nie pozostawia w pamięci żadnego śladu . Z pewnością po drodze mijamy któregoś ze znajomych orientalistów. PK51 - koniec ścieżki.


Jarek na kulochwycie

Długa prosta, leśna droga średniej jakości. To tu pewnie pomiędzy błotniki a opony ładuje się kolejna porcja błota. Skręcamy w ostatni kilkusetmetrowy odcinek drogi dzielący nas od punktu. Liczę mijane przecinki (powinniśmy skręcić w trzecią z nich). Jarek odmierza odległość. Wreszcie jest. Szukamy czegoś co można by nazwać granicą kultur czyli granicy różnych gatunkowo lub wiekowo fragmentów lasu. Bezskutecznie. Po kilku minutach wiadomo - to nie jest ta przecinka, tu punktu nie odnajdziemy. Ja nie zauważyłem jednej z mijanych przecinek, Jarek przeszacował odległość o kilkadziesiąt metrów. Efekt to powrót, i bezproblemowe odnalezienie punktu przy poprzedniej przecince. PK74 - granica kultur.

Miękka, upstrzona kałużami polna droga. Przed nami całkiem pokaźna miejscowość Minkowice Oławskie. Moi towarzysze szukają sklepu by uzupełnić zapasy wody. Chociaż drugi bidon mam jeszcze nie naruszony również chętnie się zatrzymuję. Ciepłych napojów nie ma ale pani chętnie uzupełni termosy które wiozą ze sobą Ewa i Jarek wrzącą wodą. Korzystając z okazji pochłaniam kupioną na miejscu drożdżówkę z makiem popijając Tymbarkiem. Minie trochę czasu zanim ta mieszanka ułoży się w żołądku.

Żeby nie pozostawiać z tyłu cennego punktu wracamy na skraj wsi i wyjeżdżamy na pola. Na skrzyżowaniu polnych dróg spotykamy Krystiana, który wraca już po zaliczeniu punktu. Nie wiem czy to ja się tak zestarzałem czy Młody wydoroślał, bo dzisiaj zamiast tradycyjnego "cześć Wiki" słyszę "Dzień dobry Panu". Jazda przez pola sprawia mi coraz więcej problemów. Drzewa, które w końcu odnajdujemy zupełnie nie pamiętam, chociaż z pewnością musiało wyróżniać się z otoczenia. PK65 - charakterystyczne drzewo na przecince.

Wracamy przez pola. Jedziemy skrajem lasu. Wreszcie jest to co lubię najbardziej. Krótki odcinek asfaltowej drogi. Jeżeli chcemy bez problemu dotrzeć do punktu, musimy wybrać jedną z kliku położonych blisko siebie przecinek - tę która jest przedłużeniem prowadzącej przez pola drogi. Polnej drogi nie ma. Jest za to przejazd (jedyny w zasięgu wzroku) nad odgradzającym pola rowem. To musi być tu. Jedziemy skrajem lasu do końca przecinki. PK55 - skrzyżowanie przecinek.


Piotrek na kulochwycie

Powrót do asfaltu i jedziemy na północ. Układ dróg i przecinek jest na tyle skomplikowany, że bez licznika nie próbuję nawet uczestniczyć w nawigacji. W dalszym ciągu daje o sobie znać kryzys i osłabienie. Kolejno "odhaczamy" na karcie startowej punkt umieszczony na drzewie na zewnątrz ogrodzonego drewnianymi żerdziami terenu. PK67 - cmentarz (SE narożnik). Nieco dalej Jarek doprowadza naszą grupkę do PK83 - granica kultur.

Kilka kilometrów prowadzącej na południe leśnej drogi i, sądząc z pokonanej odległości, zatrzymujemy się na wysokości umieszczonego na skrzyżowaniu przecinek punktu. Problem w tym, że krzyżujących się w niewielkiej odległości przecinek jest chyba kilkanaście. Rozważania w jakiś sposób dotrzeć do punktu przerywa nadjeżdżający Bronek. Nie ma się co zastanawiać, ruszamy za jadącym w kierunku punktu zawodnikiem. Jedna, druga, kolejna zarastająca krzakami przecinka. Po raz kolejny mogę podziwiać nawigację mistrza. Jadąc w trudnym terenie nie zatrzymujemy się nawet na moment. Wreszcie ostatnie skrzyżowanie przecinek. Gdzie jest punkt? Czyżby wtopa? Mistrz nawet na chwilę nie ma wątpliwości. Pozostawiamy rowery a ostatni krótki odcinek pokonujemy pieszo. Punkt znajduje się zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Jedna z przecinek była nieprzejezdna. W takim wykonaniu to nasz najłatwiejszy z zaliczonych punktów. PK71 - skrzyżowanie przecinek.

Napotkany biker daje nam wskazówki jak dojechać do kolejnego celu. Piękny singielek na skraju wysokiej skarpy. Zabudowania Celiny. Droga po przeciwnej stronie torów. Kiedy jesteśmy blisko punktu kolejne wskazówki od Bronka, który chwilę wcześniej zaliczył punkt. Właściwie wskazówki są zbędne. Po kilku godzinach trwania rajdu na niewyraźnej porośniętej trawą przecince odciśnięte są wyraźne ślady kół naszych poprzedników. Skraj wyrobiska. Zbiegamy do najniżej położonego miejsca. PK61 - dół w zagłębieniu terenu.

Wycofujemy się trasą, którą tu dotarliśmy. Przekraczamy asfaltową krajówkę. Chociaż położenie punktu nie było tak oczywiste. Poszukiwania kończą się sukcesem. PK75 - granica kultur.

Dalsza nie w pełni świadoma jazda z tyłu grupy. Jarek próbuje znaleźć najkrótszą drogę do kolejnego punktu. Coś chyba poszło nie tak. Na rozwidleniu dróg wybraliśmy tę lepiej przejezdną. W pewnej chwili zatrzymujemy się na skraju wielkiego porośniętego trawami terenu (rozlewiska?). Konsternacja. Gdzie jesteśmy. Na mapie jest jedno takie miejsce. Skręcamy w prostopadłą drogę. Uważnie obserwuję teren by potwierdzić moje przypuszczenia. Jest przepust nad widoczną na mapie rzeczką. Z prawej strony pojawia się widoczna na mapie polana. Bingo! Wracamy do rzeczywistości. Wiem, gdzie się znajdujemy. Regularne przecinki pokrywające się z istniejącymi drogami ułatwiają orientację bez użycia linijki. Jeden, drugi, trzeci zakręt. Chwili wahania przy zarastającej dróżce. Lampion na zakręcie ścieżki potwierdza prawidłowy wybór. PK76 - zakręt ścieżki.

Ostatnia godzina dzieląca nas od zakończenia imprezy minęła jakiś czas temu. Z niepokojem patrzę na pozostałe do zaliczenie punkty. Szacuję odległość dzielącą nas od bazy i czas potrzebny do jej pokonania. Wcale nie jestem pewny czy jest to możliwe. Wydaje się, że jeżeli nie wtopimy przy poszukiwaniu któregoś punktu, czasu mamy tak na styk.

Sytuacja mobilizuje do szybszej jazdy. Podłoże po którym się poruszamy jakby się nieco poprawiło. Kryzys mija. Może to jednak nie kryzys. Jadąc powoli dochodzę do wniosku, że "Kryzys" może być niewinny i bezpodstawnie przeze mnie oskarżany. Przyczyną osłabienia było (prawdopodobnie) błoto wciskające się pomiędzy oponę a nisko zawieszone błotniki. Po powrocie do domu potwierdza to potężna ilość zasuszonej na twardą masę gliny jaką wygrzebuję spod błotników.

Przed nami długa leśna droga. Przejazd przez wyasfaltowane Borucice. Kolejna droga. Zjeżdżamy na chwilę na trudno przejezdną przecinkę. Po chwili na karcie startowej pojawia się perforacja z kolejnego "tłustego" punktu kontrolnego. PK72 - róg polany.

Próba wycofania się do drogi, którą tu przyjechaliśmy nie jest najszczęśliwsza ale po wykonaniu małego zygzaka można nacierać dalej. Wychodzę na prowadzenie. Zakręty drogi są tak charakterystyczne że odmierzanie odległości nie będzie potrzebne. Po dłuższej jeździe droga którą jedziemy lekko skręca w lewo a po kolejnych kilkuset metrach w prawo. Droga odchodząca przy najbliższym skrzyżowaniu doprowadzi nad w pobliże punktu. Zatrzymujemy sie i pozostawiamy rowery nieco zbyt daleko. Tyralierą ruszamy przez porośnięty krzakami las w poszukiwaniu betonowej budowli o niewiadomym kształcie i rozmiarach. Tym razem szczęśliwy numerek (84) pada łupem Ewy. PK84 - bunkier.

Dla nas zawody już się zakończyły. Teraz wystarczy w wyznaczonym czasie wrócić na metę. Mocno naciskam pedały by pokonać twardą choć trochę nierówną leśną drogą. Kiedy to zrobię do bazy pozostanie jedynie kilkukilometrowy odcinek asfaltowej drogi. Asfalt to mój żywioł. Podobno jechaliśmy pod wiatr ale ja tego nie zauważam.

Jest dobrze. Wypracowaliśmy niewielki zapas czasu. Wyłania się możliwość zaliczenia jeszcze jednego znajdującego się tuż obok drogi punktu. Szacuję potrzebny na to czas: 5 minut na zaliczenie punktu, 10 minut na powrót do bazy. Zatrzymuję się przy zjeździe. Jarek podaje aktualną godzinę 16:41. 19 minut - powinno wystarczyć na spokojne zaliczenie punktu i równie spokojny powrót do bazy. Grupa bikerów na brzegu ułatwia namierzenie i tak łatwego punktu. PK33 - cypel.

Pozostaje podjazd na skarpę i powrót do bazy. Karty startowe oddajemy o 15:53 czyli na 7 minut przed upływem limitu. Pokonujemy ok.100 km. Zaliczamy 28 z 50 punktów kontrolnych, zdobywamy 1650 z 2670 punktów przeliczeniowych. Ewa jest najlepsza wśród kobiet. My zajmujemy 15 miejsce wśród 44 startujących.

No cóż, gdybym był kobietą to stałbym na pudle. Gdybym startował w kategorii emerytów pokonałbym wszystkich konkurentów. Właściwie byłbym "bezkonkurencyjny" w dosłownym tego słowa znaczeniu. Poza tymi teoretycznymi rozważaniami jestem usatysfakcjonowany z tego, że jadąc "rekreacyjnie" pokonaliśmy 2/3 rywali.



Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót