.

Deszczowy weekend

Rajd na Orientację - KoRNO 2018

Sośnicowice, 25 sierpnia 2018 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Korno, jeden z ostatnich długodystansowych rajdów na orientację, podczas którego punkty kontrolne zalicza się w normalny, tzn. tradycyjny sposób (perforator i papierowa karta startowa). To jedna z wielu przyczyn, dla których nad startem w tej imprezie nie muszę się nawet zastanawiać. Ten zakątek woj. śląskiego to też biała plama na mojej mapie zaliczonych gmin. Przed, w czasie i po maratonie będę miał możliwość odwiedzić wiele z nich. Mój "stan posiadania" zwiększy się w ten sposób o 23 pozycje.

No, ale zacznijmy od początku. Z pociągu wysiadam w Dąbrowie Górniczej. Początkowe plany nieco skracam ze względu na zapowiadane ulewy w drugiej części dnia. Stąd jadę prosto na zachód przez Będzin, Czeladź, Siemianowice Śląskie. Śląsk to nie tylko biała mapa na mojej liście gmin. Mój Garmin przez ponad 10 kilometrów nie potrafi złapać zasięgu satelitów i po prostu nie działa. Początkowo droga jest prosta, a dodatkowo posiłkuję się mapą. Dalej wolałbym jechać po przygotowanym śladzie. Wreszcie łapę zasięg. Chorzów, Świętochłowice, Bytom, Piekary Śl. Pierwsza na trasie zlewa. Przebieram się ale po chwili świeci słońce. Zaliczam następne gminy Radzionków, Zabrze, Ruda Śl., Knurów Pilchowice i jadę do bazy w Sośnicowicach. Kolejną zlewę przeczekuję pod wiatą.

Rzut oka na mapę i wszystko jasne


Rajd jest rozgrywany w najbardziej atrakcyjnej (przynajmniej dla mnie) formule rogainingu. Do wyboru będziemy mieli 68 punktów (o różnej wartości) odległych od siebie o 2-3 rzadziej 5 kilometrów. Taka ilość jest niemożliwa do ogarnięcia w całości nawet dla najlepszych. Organizator nie próbuje wykreślić optymalnego wariantu i oszacować długości trasy potrzebnej do zaliczenia całości. Podstawowy limit trasy to 10 godzin. Punkty karne są tak oszacowane (1 pkt - 1 min.), że czasami "opłaca się" spóźnić na mecie nawet o godzinę.

Przed startem, poza standardowym określeniem kolejności zaliczania punktów, dochodzi jeszcze jeden czynnik - ich punkty wagowe (najmniej wartościowe zaczynają się od 10, 20 ... a najcenniejsze dochodzą 80, 90). Już na starcie warto określić, które punkty warto zaliczać, a które (z braku czasu na zaliczenie całości) lepiej sobie odpuścić. W czasie jazdy trzeba być bardzo elastycznym i w miarę rozwoju wydarzeń (upływającego czasu) na bieżąco korygować te plany.

Prezentacja radosnej twórczości budowniczego trasy w przeddzień zawodów. Widok gęsto upstrzonej punktami mapy wzbudza uśmiech na twarzach tych, którzy jutro wyruszą na trasę. Wreszcie nadchodzi ten czas. Każdy z uczestników ma już w dłoniach zapakowane w foliową koszulkę (przecież pada) dwie przytulone plecami mapy formatu A3 w skali 1:50tys. Przy tak dużej ilości punktów nie zamierzam przedłużać analizy mapy. Poza wyborem pierwszego punktu stawiam na pełną improwizację. W momencie kiedy pada komenda start (godz. 8:10) ruszam na trasę. Opuszczam miasto asfaltową drogą prowadzącą na północ.

Budowniczy trasy i przedstawiciele gminy (fot. Kamiński, gm.Sośnicowice)


O ile przed startem pojawiała się mżawka i krótkie przejaśnienia, teraz regularnie pada. Spod kół lecą strumienie wody. Do warunków atmosferycznych podchodzę z dużym spokojem. Na nogach mam długie jeansy. Na górze koszulkę termoaktywną, koszulkę kolarską i przemakającą cienką kurtkę. Chyba przez całe 10 godzin nie będzie padać?

Cel numer 1 to mało wartościowy, ale leżący "po drodze" do innych cenniejszych punktów - PK29 (20 punktów wagowych). Początki zawsze są u mnie trudne. Kiedy widzę samochody mknące w oddali wiem, że jestem już zbyt blisko autostrady. Zawracam. Zjeżdżam w las i mijam opuszczającego punkt Wojtka. Przyjechał od przeciwnej strony, czyli najkrótsza trasą. Biegnę przez zarastającą chwastami dolinkę, suchej o tej porze rzeczki. Widoczny kilkadziesiąt metrów od drogi nasyp nie pozostawia wątpliwości, że gdzieś tutaj znajduje się lampion. Chwila poszukiwań. PK29 - skraj nasypu.

Przerywana linia na mapie okazuje się dobrze przejezdną leśną drogą. Jadę dalej na północ. Pomnika jakiegoś ważnego gościa (jego nazwisko nosi szkoła w której nocujemy) nie trzeba wcale szukać. Znajduje się tuż obok leśnej drogi. Zostawiam rower i zaglądam za drzewo po przeciwnej stronie tej drogi. Nietypowe jak dla rajdów na orientację umiejscowienie lampionu u dołu pnia, niejednokrotnie nieco utrudni jego szybkie odnalezienie. PK44 - drzewo vis a vis pomnika.

Organizatorzy na pierwszym planie (fot. org.)


Zakręcam na zachód i na chwilę opuszczam las. Asfaltowa droga. Gdzieś po drugiej jej stronie znajduje się PK30. Ponieważ nie udaje mi się na szybko wypatrzeć gruntowej drogi prowadzącej w jego kierunku, rezygnuję z jego zaliczenia. Jadę w kierunku wartego 70 punktów wagowych PK75. Skręcam za jadącymi z przodu Czarnymi. Z tak dobrymi orientalistami nie powinienem mieć problemu z szybkim odnalezieniem punktu. Dobra droga, czas na chwilę pogawędki. W pewnej chwili wspominają o ładnym wiszącym moście. Zaraz a na który punkt jedziecie? - PK29. Przecież ja już tam byłem!!!

Hamulce i ruszam w przeciwną stronę. Punkt znajduje się niedaleko ale odgradza mnie od niego pas nieprzejezdnych pól. Trzeba próbować od przeciwnej strony. Obok leśnego parkingu zjeżdżam w las. Mijam ciągnik rozładowujący drewno. Jadę jakąś koszmarnie mokrą drogą. Zaraz! Od asfaltowej drogi przejechałem już ponad 2 kilometry. Punkt powinien być znacznie bliżej. Zawracam. Właściwa ścieżka znajduje się blisko asfaltowej drogi. Jest drewniany pomost przy którym zostawiam rower. Tu punktu nie znajduję ale drewniane schodki prowadzą w dół. Widać mostek i kilkoro pieszych uczestników zawodów. PK75 - most wiszący, drzewo na W. Opuszczając punkt, na skrzyżowaniu dróg spotykam Anię i Renię z Orientakcji. Wskazuję kierunek by nie powieliły mojego wcześniejszego błędu i nie pojechały prosto.

Jadąc w kierunku bardziej wartościowych punktów warto na chwilę skręcić w kierunku mniej wartościowego ale leżącego tuż obok asfaltowej drogi punktu. Skręcam w leśną dróżkę i rozglądając się na boki jadę za znajdującym się kilkadziesiąt metrów przede mną rowerzystą. Powalonego drzewa nigdzie nie ma, a ja jestem zdecydowanie za daleko (ponownie). Zawracam i sięgam po linijkę. Jeden milimetr na mapie 1:50tys. to zaledwie 50 metrów. Leżący pień znajduje się tak jak napisałem na wstępie "TUŻ OBOK" asfaltowej drogi. PK34 - leżący buk. To nie jest w moim wykonaniu udany początek zawodów. Trzeba, do momentu gdy będę mógł intuicyjnie określać odległości, częściej korzystać z linijki i licznika. Padający deszcz zalewający okulary nie ułatwia czytania mapy. Właściwie to są nieużyteczne. Lepiej widzę mapę bez nich. Tak będzie przez cały czas gdy pada, czyli przez kolejne kilkanaście punktów.

Uczestnicy na pierwszym planie (fot. org.)


Dalszy ciąg asfaltowej drogi i dylemat. Objeżdżać asfaltami czy wybrać krótszą drogę przez pola? Szału nie ma ale polną drogą da się jechać. Skrupulatnie odmierzam odległość, odnotowuję każdy zakręt drogi. Już pamiętam, że kropka obok drogi to zaledwie kilkadziesiąt (a nie kilkaset) metrów. PK79 - suche drzewo obok paśnika.

Odpuszczam sobie zaliczenie słabego a odległego o ponad kilometr PK28 i jadę w kierunku kilku cenniejszych punktów. Dzisiejsza trasa jest tak jakby stworzona pod mój rower. Wreszcie nie ma piachów, wreszcie nie ma górek. Przeważają nowe, doskonałe szutrówki. Nawet zwykłe leśne drogi pomimo deszczu są twarde i dobrze przejezdne. Nieaktualna mapa tylko przydaje smaczku niektórym fragmentom trasy. W odmierzonej odległości skręcam z twardej drogi przez las w boczną porośniętą trawą. Porzucam rower i przez chwilę szukam ukrytego w krzaczastej gęstwinie pnia. PK87 - kikut drzewa.

Wschodni fragment mapy właśnie się skończył. Co czeka mnie dalej na zachód? Odwracam mapę. Kolejny tłusty punkt znajduje się bliżej niż mógłbym się tego spodziewać. Skręcam w las. Gdzieś w oddali prześwituje kolejny nagrobek. No dobrze, szczegółów nie pamiętam, więc nie mogłem go szukać ani chwili dłużej niż było to niezbędne. PK76 - grób.

Przede mną długa szutrowa droga. Doganiam dwie postacie jadące z przodu. Na jednym ze skrzyżowań Ania i Renia zastanawiają się jak trafić na punkt. Ja nie zastanawiam się. Odległość wskazuje, że (chyba) jestem we właściwym miejscu. Początkowo przejezdna leśna droga w dalszej części zarasta trawą. Wreszcie się kończy. Skręcam w kierunku gdzie chciałbym by był punkt. Po prawej stronie jakieś mokradła. Niby tak jak na mapie. Przedzieram się przez teren przeorany głębokimi bruzdami . Z trudnością prowadzę rower. To z pewnością nie jest właściwe miejsce. Wreszcie udaje mi się wycofać na nieco równiejszy teren, trawiasta droga doprowadza mnie do miejsca, w którym mogę ponownie wsiąść na rower.

Kiedy zastanawiam się gdzie jestem nadjeżdża Bartek. Po chwili jesteśmy w miejscu w którym niedawno spotkane panie pożywiają się już po zaliczeniu punktu. Bieg groblą i niepozorna góreczka na skraju mokradeł. Nie tak to sobie wyobrażałem. PK65 - górka.

Kolejny cel to wartościowy punkt na południu. Jadąc w jego kierunku najkrótszą drogą powinienem zaliczyć "bezwartościowy" PK12. Z moją orientacją w dalszym ciągu coś nie tak. Zamiast na południe jadę na zachód. Może to i dobrze. Tak trochę po drodze zaliczę PK22 i pojadę dłuższą ale asfaltową drogą. Starannie orientuję się w uliczkach niewielkiej miejscowości Stara Kuźnia. Przed punktem spotykam grupę krakowską z Magdą (magdad) znajomą z forum Podróże Rowerowe. PK22 - podstawa radaru.

Jadąc równym asfaltem zastanawiam się jak niby mam znaleźć punkt znajdujący się "w środku niczego". Biała plama na skraju osiedla. Wyciągam linijkę ale to wcale mi nie pomaga. Krążę wokół osiedlowych garaży. Tubylec pyta tylko: "Szuka pan tego gościa, który tu przed chwilą przebiegł?". Nie, nie szukam. Zrezygnowany doganiam innego piechura, który chyba już punkt zaliczył. Szybka, krótka instrukcja i jestem na miejscu. PK81 - słupek graniczny, drzewo na W. Ledwie odstający od ziemi słupek nie jest rzucającą się w oczy konstrukcją.

Wielki dąb jest z pewnością łatwiejszą dla mnie zagadką niż mały kamień. Asfaltowa krajówka, szutrowa droga. Za mostkiem, w odmierzonej wcześniej odległości dwa dęby. Ten pierwszy, wyglądający na większy i ten drugi z tabliczką pomnik przyrody. Stawiam na drugi i to jest właściwe miejsce. Drzewo po przeciwnej stronie drogi. PK41 - wielki dąb, drzewo naprzeciw.

Dalszy ciąg twardej leśnej drogi. Pomimo kontroli odległości w pewnej chwili tracę pewność siebie. Czy to jest dobry kierunek? Wracam do mijanego wcześniej skrzyżowania. Nieczęsto spotykane w lasach tabliczki z nazwanymi "po imieniu" przecinkami. Ta przy której stoję to Bierawska Droga. Odnajduję swoje miejsce na mapie i jadę dalej. Starość jest okropna. Jak wyglądała "pozostałość po ... baterii". Tym razem to nie skleroza. Spotkałem właśnie późniejszego zwycięzcę tej edycji Korno, Pawła Słomkę. Nie było czasu na oglądanie niczego więcej poza odnalezionym przez niego i wiszącym na drzewie lampionem i perforatorem. PK84 - pozostałość po niemieckiej baterii przeciwlotniczej.

Tempo jadącego z przodu zawodnika jest imponujące. Z trudnością próbuję utrzymać się z tyłu. Kontrola trasy jest mocno pobieżna i ogranicza się głównie do sprawdzenia stanu licznika. Warto wykorzystać okazję by zdobyć punkt "na sępa" lub jak kto woli "na krzywy ryj". Dopiero kiedy widzę porzucony obok drogi rower, sięgam po opis punktu i wiem czego to ja właściwie teraz mam szukać. PK27 - SE skraj jeziorka. Odnajduję właściwe drzewo na przeciwnym skraju bajorka ale w tym czasie mój przewodnik jest daleko z przodu. Mogę tylko podziwiać jak szybko jeżdżą najlepsi. Nie żałuję, że nie jedziemy dalej razem. Takiego tempa i tak długo bym nie wytrzymał.

Odnalezienie znajdującego się w pobliżu punktu nie stanowi wyzwania orientacyjnego. Poszukiwania ułatwia zaznaczona na mapie linia wysokiego napięcia. To nic, że gruntowa droga przebiega ponad sto metrów obok punktu. Przecież rozwieszający lampiony organizator nie będzie takiej odległości pokonywał pieszo. Do miejsca w którym uniemożliwiły to rosnące krzaki prowadzą pozostawione przez Pandę Grzesia odciśnięte w trawie koleiny. Nieco dalej w dole znajduje się betonowy blok który (podobno) był podstawą radaru. PK92 - podstawa radaru. Wskazuję przedzierającemu się krótszą drogą Radkowi gdzie powinien szukać punktu.

Może to tylko "zasługa" mocno przejezdnego terenu ale nie sposób nie zauważyć, że wszystkie punkty są ustawione tak, by można było w bezpośrednie sąsiedztwo dojechać samochodem. Zresztą w ten właśnie sposób były rozwieszane. Większość jest odległa od drogi o 50 maksimum 100 metrów. Można by mówić o lenistwie organizatora, gdyby nie fakt że punktów do rozstawienia miał aż 68. Nie ma co narzekać niezależnie czy punkty są łatwe czy trudne, teren przejezdny czy nie wszyscy mają jednakowe szanse.

Jak dotrzeć do punktu położonego tuż obok torów, gdy nie ma żadnej drogi? Wszelkie teoretyczne rozważania biorą w łeb, kiedy przeskakuję na drugą stronę torów. Wzdłuż torów prowadzi kiepska, bo miejscami piaszczysta, ale w większości przejezdna droga. Piaszczysty fragment drogi prowadzący prosto na niewielkie ale strome grzbiecik można pokonać tylko z buta. Już z góry widzę dziewczyny, które ponownie na punkcie są przede mną. Widzę opuszającego to miejsce Pawła, chwilę po mnie nadjeżdża Radek. PK61 - rozwidlenie suchych cieków wodnych.

Opuszczam zwarte tereny leśne. Asfaltowa droga. Punkt na brzegu starorzecza tuż obok drogi nie zostawił żadnych wspomnień. Czyżby jednak skleroza? PK80 - E skraj starorzecza.

Nie warto za wszelką cenę zaliczać wszystkiego (nawet gdy są to dość wartościowe punkty). W rogainingowej łamigłówce rezygnuję z odwiedzenia nie pasującego do mojej koncepcji PK52. Jadę prosto na wschód. Tu szybko i bezboleśnie mogę powiększyć swój dorobek aż o 160 punktów wagowych. Starannie odmierzam się. Zakręt drogi. Kolejny. Po lewej stronie samotna górka porośnięta młodymi liściastymi drzewami (stare poszły nieco wcześniej pod topór). Prowadząca w górę trawiasta dróżka nie nadaje się do jazdy. Mijam opuszczającego wzgórze a realizującego własny wariant zaliczania punktów Radka. W górę rozchodzą się wydeptane w trawie ślady. Które z nich są właściwe? Wchodzę na grzbiet i rozpoczynam przeszukiwanie płaskiego wzniesienia. Obszar nie jest rozległy więc po chwili zobaczę lampion. PK77 - dołek (na górce).

Jadę jedną z wielu szerokich na niemal 50 metrów "przecinek". Intryguje mnie, cóż to za twór w środku lasu? Dopiero na mecie moi młodsi, a więc wyposażeni w lepszą pamięć koledzy uświadamiają mi miejsce, w którym rozgrywane są zawody. Lasy obok Kuźni Raciborskiej to tereny największego w Polsce pożaru lasów. W 1992 r. (czyli 26 lat temu) w ciągu kilku dni wszystkie otaczające mnie lasy przestały istnieć niemal w 100%. Wtedy rozprzestrzeniania się ognia na cały leśny obszar nie udało się opanować.

Skręcam z przelotowej przecinki. Jadę leśną drogą. Gdzieś, tuż obok, znajdują się pozostałości kolejnego radaru. Okolica drogi jest obficie "upstrzona" głębokimi lejami. Zwiedzam kolejne. W jednym z nich znajduję pokruszone betonowe bloki. Betonowa podstawa jest. Drzewa na którym można by powiesić lampion brak. Przypadkowo odnajduję lampion w leju tuż obok. PK94 - podstawa radaru. Ułatwiam poszukiwania "nadbiegającym" piechurom.

Na mapie zaznaczona jest kręta podwójna linia. W terenie doskonała szutrowa droga. Tu nie może być żadnych wątpliwości. Nawigację ograniczam do pobieżnej kontroli kierunku jazdy. To powinno w zupełności wystarczyć. Nie wystarcza. Docieram do drogi przy której znajduje się punkt ale w którym miejscu tej drogi się znajduję? Już dawno powinien być zakręt a kilkaset metrów dalej punkt. Nowe szutrowe drogi prowadzą inaczej niż te na nieaktualnej mapie.

Z przeciwnej strony nadjeżdża Radek. Na chwilę dołączam się do niego i otrzymuję potrzebne informacje. Jadę dalej. Tuż obok drogi jest jakaś sztucznie usypana, teraz porośnięta drzewami górka. Po krótkich poszukiwaniach znajduję właściwą część podłużnej podzielonej na kilka fragmentów ziemnej hałdy. PK47 - kępa brzóz na górce. Poniżej leży kilka pięciolitrowych butelek z wodą. Nie mam chęci by wrócić do roweru i napełnić wodą bidon. Tankuję ile tylko można na miejscu.

Teraz zawracam w przeciwnym kierunku. Jadę do punktu który pominąłem jadąc po północnej stronie mapy. Przejeżdżam przez most nad rzeką. Po chwili dogania mnie Radek, który od momentu kiedy się spotkaliśmy zaliczył prawdopodobnie PK81. Jadąc trzeba w pewnej chwili skręcić z leśnej drogi w pola. Pozostawiony na skraju pól rower jest pewną wskazówką. Jedziemy skrajem pól. Jesteśmy na brzegu rzeki ale tu lampionu nie ma. Szybka analiza mapy (rzeka, linia wysokiego napięcia) i wracamy by przeszukać nieco dalej porośnięty bujną roślinnością brzeg rzeki. PK70 - zakole rzeki.

Kilka kolejnych punktów będziemy zaliczać razem. Mylę drogi na mapie. Jestem przekonany, że skręciliśmy w zupełnie inną asfaltową drogę. Nic mi się nie zgadza, więc mogę tylko liczyć na dobrą nawigację znajomego bikera. Opis jest jednoznaczny, a punkt znajduje się tuż obok leśnej drogi. PK59 - lizawka.

Wreszcie wiem w którym miejscu się znajduję i mogę odzyskać kontrolę nad pokonywaną trasą. Przed nami kilka prostych punktów umieszczonych tuż obok szutrowych i asfaltowych dróg. Grześ nie zadał sobie trudu by punkty umieszczać głębiej w którejś z bocznych, mniej przejezdnych dróg. Perforujemy odpowiednie kratki karty startowej i jedziemy zaliczając kolejne punkty. PK33 - punkt widokowy, PK45 - Nowy Barach, brzoza na górce.

Kogo spotykam przy kolejnym punkcie? Pytanie wydaje się retoryczne. Dziewczyny ponownie są tu przede mną. PK51 - Stary Barah, rozwidlenie dróg. Tajemnicze nazwy Barach to nazwy leśniczówek, które znajdowały się w okolicy punktów kontrolnych. Czy pozostały jakiekolwiek ślady zniszczonych w latach 50-tych obiektów nie zwróciłem uwagi. Nie miałem na to czasu.

Radek pewnie prowadzi po leśnych dróżkach. Mijamy szeroką szutrówkę i zatrzymujemy się dopiero na skrzyżowaniu przecinek. W jednym narożniku znajduje się drewniana ambona. Gdzie jest nagrobek? Tego nie trzeba nawet szukać. Widać go kilkanaście metrów od przeciwnego narożnika w głębi luźnego lasu. PK66 - grób.

Radek jedzie zaliczać PK94. Ja zaliczę punkt znajdujący się tuż koło drogi, którą będę jechał - "cieniutką 20-tkę". Mijam wyschnięty, wypełniony tylko błotem zbiornik. Wydaje mi się, że jestem zbyt blisko. Po kilku minutach biegania po zarośniętym chwastami lesie wracam w to samo miejsce. Po przeciwnej stronie zbiornika z błotem czerwieni się lampion. PK20 - zbiornik wodny, drzewo na SE.

Odmierzam się i bez problemu odnajduję kamień z wyrytym wizerunkiem jelenia. Biegam sprawdzając niewielkie drzewka rosnące wokół głazu. Lampionu nie ma. To najzwyczajniejsza w świecie podpucha. Kiedy nadjeżdża Radek wiem, że zgodnie z mapą poszukiwany kamień i lampion znajdują się kilkadziesiąt metrów w głębi leśnej polanki. PK56 - kamień upamiętniający ustrzelenie jelenia.

Znowu jedziemy razem i jest szansa, że tym razem nasze dalsze plany będą się pokrywać. Na asfaltach i równych szutrowych drogach bez problemu jadę tempem zawodnika, który zajmie dzisiaj na podium 2 miejsce. Mam czas na kontrolę mapy i nawigację. Kiedy pojawiają się niewielkie podjazdy, porośnięte trawą, nierówne leśne drogi, wlokę się z tyłu walcząc o przeżycie. Po krótkim poszukiwaniu odnajdujemy lampion na grzbiecie niewielkiego wzniesienia. PK85 - szczyt górki.

Nieco gorszy fragment leśnej drogi. Pierwsza próba zjazdu nad rzekę i zaliczenia punktu nieudana. Za drugim razem zatrzymujemy się już w odpowiednim miejscu. Po tej samej stronie rzeki jest Wojtek z innym nierozpoznanym bikerem. Są też Czarni. Basia, która siedząc okrakiem na pniu wiszącym ze 2 metry nad wodą próbuje sie dostać na przeciwległy brzeg. Grzegorz po drugiej stronie rzeki. Tylko jak przedostać się na przeciwny brzeg. Chodzą plotki, że po leżącym pniu z rowerem przedostał się Piotrek Buciak. My nie będzie powtarzać takiego wyczynu.

Dno szerokiej na kilka metrów rzeki wygląda całkiem przyjaźnie. Podwijam nogawki spodni i ruszam za Radkiem, który jest już w połowie przeprawy. Najciekawszy fragment przeprawy (głębia) zaczyna się tuż przy przeciwległym brzegu. Niosąc w górze rower powoli zapadam się powyżej kolan, do połowy ud. Ewakuuję jedyną cenną rzecz z kieszeni spodni do tylnej kieszonki koszulki. Telefon znajdujący się w drugiej kieszeni okazuje się wodoodporny i wytrzymuje przynajmniej kilkudziesięciosekundowe zanurzenie. Osiągnięcie przeciwległego krańca nurtu rzeki to nie koniec kłopotów. Do pokonania pozostaje jeszcze dwumetrowa stroma skarpa (ta z maratonu Wisła przy tej tutaj to pikuś). Rajdy na orientację nie byłyby tak przyjemne, gdyby nie można było liczyć na pomoc przypadkowo napotkanych znajomych i nieznajomych zawodników. Wyciągam ręce z rowerem maksymalnie do góry. Grześ chwyta rower i wciąga na brzeg, podobnie jak wcześniej rower Radka. Dzięki!

Zaraz ale czy na przeciwległym brzegu nie powinienem sperforować odpowiedniej kratki mojej karty startowej. Przecież tam powinien być punkt. Zaaferowany przeprawą zupełnie o tym zapomniałem, nie zauważyłem kiedy zrobił to Radek. Nie, z powrotem na pewno tą samą drogą (nawet bez roweru) nie wrócę, nawet kosztem utraty zdobytych punktów. Liczę na to że wystarczy obecność 4 świadków i fotka zrobiona przez Radka. Przychylność Grzesia dobrego znajomego a budowniczego trasy może mieć tu znaczenie decydujące. Nie ma problemu punkt będę miał zaliczony. PK78 - kikut drzewa na brzegu rzeki. O tym, że dwóch szaleńców przeprawiało się przez rzekę wieści dotrą na metę zanim powrócą bohaterowie tego przedsięwzięcia.

Przyjemniejszy fragment trasy. Droga omija pojawiające się na jej przedłużeniu wzniesienie. Dalej w górę prowadzi już tylko nieużywana przecinka. To nic przecież tam odnajdziemy lampion i perforator. Położenie najwyższego miejsce płaskiego szczytu wcale nie jest takie oczywiste. Krótkie poszukiwania kończą się sukcesem. PK58 - szczyt góry.

Między Kuźnią Raciborską a Nędzą czyli na zachód od miejsca w którym się znajdujemy, znajduje się obszar wyłączony z użytkowania i z zawodów. Nie przypadkowo zaznaczony jest czerwonym kolorem. To obszar, na którym kilka tygodni przed rajdem szalał pożar (obejmujący między innymi teren dawnej jednostki wojskowej). My skręcamy w przeciwną stronę. Długa prosta droga kieruje się w kierunku pobliskiej miejscowości. My jedziemy prosto, by po kilku zakrętach dotrzeć do znajdującego się w pobliżu punktu. Wysoka drewniana budowla prześwituje pomiędzy gałęziami niezbyt gęstego lasu. PK69 - paśnik.

Punkt PK26 zostaje gdzieś z boku a my jedziemy w kierunku bardziej wartościowej 50-tki. Kiedy już jesteśmy blisko punktu. Macam się po koszulce. Powinien tu być!!! Robi się nerwowo. Sprawdzam kieszenie. Jeszcze raz. Nie ma wątpliwości gdzieś po drodze wypadł mi schowany pod koszulką portfel. Na tym kończy się wspólna jazda. Teraz na pewno spotkamy się dopiero na mecie.

Wynik przestaje być ważny. Wracam drogą którą dopiero co pokonywałem. Jadę wolno wpatrzony w podłoże. Szczególnie uważnie gdy pojawia się trawiaste podłoże. Zielona foliowa torebka chroniąca portfel przed deszczem może utrudnić poszukiwania. Wracam do punktu wyjścia czyli ostatniego zaliczonego punktu. Zastanawiam się, którędy biegłem do punktu. Bingo! Portfel znajduję kilka metrów obok drogi.

Po raz kolejny jadę znaną już doskonale chociaż zmieniającą nieustannie kierunek drogą. Od ostatniego zakrętu odmierzam się dokładnie. Niepokój wzbudza opis punktu. No bo co to jest "dziesiątak"? Rower zostaje na skraju drogi, a ja ruszam na poszukiwania odległego o 50-100 metrów punktu. Szukam nieznanego tworu, głównie rozglądając się jednak za wiszącym na drzewie lampionem. Lampionu nie widzę ale w oddali pojawia się wielki głaz. To musi być to. Będąc blisko mogę odczytać znajdujący się na kamieniu napis. PK50 - dziesiątak.

Niezbyt precyzyjny opis - budowla hydrologiczna. Tu również warto się dokładnie odmierzyć. Jadę oznakowanym niebieskim szlakiem. Skręcam w przecinkę. W wydawałoby się najniższym miejscu nad łąkami rozpoczynam poszukiwania. Rzeczka i jakiś przepust (czy to na pewno był przepust?) jest odległy o kilkadziesiąt metrów dalej. PK64 - budowla hydrologiczna.

Teraz czas na punkt, do którego trzeba dojechać zgodnie z instrukcją otrzymaną od Grzesia na starcie. Wyjeżdżam z lasu na asfaltową drogę. Na skrzyżowaniu dróg mijam remizę OSP. Zjeżdżam nad łąki. Droga prowadzi dalej przez kładkę nad strumieniem. Ja skręcam przed kładką. Jadąc/idąc wzdłuż strumienia mijam ogrodzoną niskim żywopłotem posiadłość. Przez łąki docieram do niewielkiego wzniesienia. Jeżeli nie tu, to gdzie? Lampion punktu kontrolnego wisi na jednym z drzew. PK91 - grodzisko.

Po porannych opadach nieco rozpogodziło się. Mógłbym zdjąć termoaktywną koszulkę ale na to nie ma czasu. Spodnie wracają do stanu sprzed forsowania rzeki. Buty wyschną dopiero w domu. Przejeżdżam przez las i docieram do asfaltowej drogi. Jak odnaleźć punkt w środku lasu. Tym razem budowniczy był łaskawy przy wyborze tego miejsca. Na skraju jezdni, którą jadę stoi odpowiedni drogowskaz. Ścieżka przez las doprowadza mnie do celu. PK32 - mogiła, drzewo na S.

Powoli kończy się limit czasu przewidziany na ukończenie trasy. Trzeba wybrać ostatnie, teraz już najwartościowsze punkty i wracać na metę. Powracam do pierwszej części mapy. Na początek wybieram 4 punkty (74, 60, 86, 90), później po namyśle rezygnuję z pierwszego z nich. PK74 leży nieco na uboczu i mógłbym tam stracić zbyt dużo czasu. Dojazd do drugiego jest trywialnie prosty, a punkt zaznaczony jest na mapie tuż obok drogi krajowej. Odrobina niepewności to opis punktu. Jak wygląda i skąd tu budka graniczna? Jaka znowu granica? Wszelkie wątpliwości znikają kiedy widzę niewielką drewnianą konstrukcję. Na plecach budowli wisi lampion i perforator. PK60 - budka graniczna.

Na powrót do bazy pozostaje już niepełna godzina. Gdybym teraz pojechał tam najkrótszymi drogami zdążył bym na czas. W planie mam jednak jeszcze szybkie zaliczenie dwóch punktów i planowe (opłacalne przy zaliczaniu wartościowych punktów) spóźnienie.

Od punktu, który chcę zaliczyć w pierwszej kolejności dzieli mnie niewiele ponad 2 kilometry asfaltowej drogi. Problemem jest to, że punkt znajduje się gdzieś na środku bezleśnego, zaznaczonego białym kolorem terenu. Po prostu, punkt "w środku niczego". Kiedy jestem bliżej sięgam po opis. Teraz wiem przynajmniej czego szukać. W odmierzonej odległości zjeżdżam w napotkaną właśnie gruntową, polną drogą. Wspinam się łagodnym podjazdem w kierunku pojawiającej się na górze ambony. Gdzie powinien być lampion? Pewnie na górze. Wspinam się po śliskich szczeblach drabiny. Biegam wokół budowli. Tu pewnością nie ma punktu i nie ma jakiegokolwiek śladu by był.

Co jest grane? Rozglądam się i 100-200 metrów dalej widzę kolejną ambonę. Żeby daleko nie sięgać, sytuacja podobna jak podczas IT-Orient, tam dwie wieże, tu dwie ambony. To oczywiste, że będąc budowniczym punkt postawiłbym na bardziej odległym elemencie. Nierówna porośnięta trawą droga prowadzi mnie w kierunku celu. Wreszcie pozostawiam rower i ruszam pieszo. Coś chwyta mnie za nogę. Z trudem utrzymuję równowagę. Czyżby wnyki na zdążających do ambony myśliwych? Nie. Na kostce owija mi się aluminiowy drut z elektrycznego pastucha. Perforator i lampion umieszczony jest na dole. Nie muszę ponownie wspinać się po drewnianych szczeblach. PK86 - ambona.

Szansa by powrócić do bazy w podstawowym limicie czasu nieuchronnie mija. Ostatni planowany punkt mam szansę zaliczyć właśnie w momencie kiedy będzie upływał podstawowy limit czasu. Do mety pozostanie jednak wtedy ponad 10 kilometrów. Limitem, limitem. Tutaj opłaca się go przekroczyć. Kara za godzinne (nie dłuższe) spóźnienie to maksymalnie 60 punktów przeliczeniowych. Jeżeli ostatni zaliczony punkt ma wartość większą od naliczonej kary warto go zdobyć. W moim przypadku takim punktem będzie PK90 o wartości przeliczeniowej równej 90.

Z niebieskiego szlaku zjeżdżam w przecinkę, skręcam w inną. Zarastająca chwastami, poprzecinana powalonymi drzewami droga nie ułatwia zadania. Z trudnością przechodzę i przenoszę rower nad sięgającym krocza pniem. Na skrzyżowaniu omijam drewno złożone w na przedłużeniu mojej przecinki. Nie, tędy nie chciałbym wracać. Wprowadzam rower na najwyższy punkt wzniesienia. Tu przecinka się kończy, a zaczyna skarpa do opuszczonej, zarastającej drzewami stara żwirownia. Punkt o którym wspominał budowniczy. Nora u wschodniego podnóża skarpy. Tym razem nory nie muszę szukać. Z daleka widać umieszczony wysoko na drzewie i widoczny od mojej strony lampion. Chyba organizator obwiał się, że ktoś może tej nory nie znaleźć. PK90 - nora.

Część orientacyjna rajdu zakończona. Teraz trzeba jak najszybciej wrócić do bazy minimalizując nałożoną karę. Powrót drogą jaką tu dotarłem nie wydaje się właściwym rozwiązaniem. Schodzę do szutrówki prowadzącej na północny-wschód. Gdy ta skręca na skraju pól. Jadę nią dalej. Kiedy skręca ponownie, jadę prosto. Zarastająca trawą droga średnio nadaje się do jazdy. W narożniku pól po prostu kończy się. Pokonuję głębokie jary i jadę przez pole śladami ciężkiego rolniczego sprzętu. Kiedy koleiny zmieniają kierunek, brnę dalej prowadząc rower przez ogromne pole porośnięte przez buraki cukrowe, a może pastewne. Celem jest pas drzew kilkaset metrów dalej. Wystające na 5-7 cm bulwy uniemożliwiają jazdę. Nawet prowadzenie roweru jest utrudnione. Szpaler drzew - może nawet kiedyś była tu droga. Próbuję jechać skrajem pola. Opuszczając PK90 wybrałem wariant najgorszy z możliwych.

Wreszcie wracam na drogę, którą prowadzi niebieski szlak. Po chwili opuszczam na zawsze gruntowe drogi. Znana z wczorajszego dnia miejscowość Pilchowice i asfaltowa droga, która jechałem do bazy w Sośnicowicach. Na metę wpadam z 41 minutowym spóźnieniem (41 punktową karą), więc zaliczając ostatni punkt zdobyłem dodatkowe 49 punktów. Zaliczone 38 z 68 punktów kontrolnych, zdobyte 2159 (z 3750) punktów przeliczeniowych, pozwala zająć miejsce 11 wśród 53 uczestników. Tak wysoko w tym roku jeszcze nie kończyłem pucharowych zmagań.

Powrót to kolejny dzień deszczowego weekendu. Od rana regularnie pada, niebo zaciągnięte chmurami, bez nadziei na rozpogodzenie. Zakładam przeciwdeszczowe ubranko i ruszam w drogę powrotną. Plan minimum to dojazd na pociąg z Gliwic. Plan maksimum to przejazd przez kilka brakujących gmin i skorzystanie z tego samego pociągu w Myszkowie. Długo się waham wreszcie mijam Gliwice i nie praktycznie możliwość odwrotu kończy się. Temperatura oscyluje na granicy 12-13 stopni. Jedynie jazda bez zatrzymywania się zapewnia odpowiedni komfort cieplny. Skrupulatnie odliczam kolejne dziesiątki kilometrów dzielących mnie od celu. Dzisiejszego dnia do pokonania mam zaledwie 80 kilometrów.

Statystyka:

Dystans - 159,2 km
Czas trasy - 10:40:43
Czas jazdy - 8:41
Prędkość śr. - 18,9 km/godz.
Prędkość max. - 42,1 km/godz.
Przewyższenie - 670 m
Zaliczone punkty - 38 z 78
Punkty przeliczeniowe - 2200-41=2159 (z 3840)
w tym:
90-tki (4 z 5) - 360
80-tki (6 z 8) - 480
70-tki (6 z 10) - 420
60-tki (6 z 10) - 360
50-tki (5 z 10) - 250
40-tki (4 z 10) - 160
30-tki (4 z 10) - 120
20-tki (4 z 10) - 80
10-tki (0 z 5) - 0

Miejsce - 11 z 53


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 23
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót