.

Jura, rogaining i Grześ

Rajd na Orientację - KoRNO 2016

Siedlec, gm. Janów, 27 sierpnia 2016 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Wstępne wiadomości o nowej odsłonie znanego maratonu na orientację KoRNO krążą już od dłuższego czasu. Dla mnie wszystko zaczyna się jednak od telefonu budowniczego trasy rowerowej. Grześ nie musi mnie długo przekonywać, tym bardziej, że drugą połowę sierpnia mam wolną od innych rowerowych planów. Że tych telefonów twórca trasy wykonał więcej potwierdza obecność niemal całej puli liczących się w Pucharze Polski zawodników. Korno w nowej odsłonie w tym momencie ustępuje frekwencją jedynie rozgrywanemu "od zawsze" Harpaganowi.

"Jura - rogaining - Grześ". Już każdy z tych pojedynczych składników pozwala mieć nadzieję na interesującą imprezę. Cały zestaw jeszcze przed startem jest gwarancją sukcesu i zapowiada doskonałą orientacyjną zabawę. Jadę na KoRNO, które dotychczas omijałem szerokim łukiem. Powód był trywialny, dotychczas była tam jedynie trasa 100 km czyli "dystans dla cipek" (tak uczestnicy 500 km Kórnickiego Maratonu Turystycznego, określali krótszą, "zaledwie" 300 km jego trasę). Teraz deklarowany dystans to 130 km, ale skoro to będzie 10 godzinny rogaining to rzeczywisty dystans musi być znacznie dłuższy.

Po przeciągającej się odprawie otrzymujemy 2 części mapy formatu A3 w skali 1:50:000. Do wyboru mamy 41 punktów kontrolnych ponumerowanych od 31 do 93. Pierwsza z cyfr dwucyfrowej liczby (3, 4, 5, 6, 7, 8, 9) oznacza wagę punktów - odpowiednio - 30, 40, 50 , 60, 70, 80, 90. Zadaniem uczestników będzie zdobycie jak największej sumy punktów przeliczeniowych (zaliczone w tym czasie punkty kontrolne mają jedynie drugorzędne znaczenie). Zaliczenie wszystkich punktów na prawidłowo zwymiarowanej trasie rogainingowej w założonym czasie nie powinno być możliwe. Opisy punktów poznajemy dużo wcześniej odbierając kartę startową - są umieszczone na jej odwrocie. Lakoniczne, powtarzające się wielokrotnie opisy: kamień, ambona, bunkier, charakterystyczne drzewo itp. nie dawały żadnych wskazówek co do charakteru czekającej nas trasy.

41 punktów i 10 minut na rozplanowanie trasy. Nie potrafiłbym tego zrobić nawet w ciągu kilku godzin. Nawet nie próbuję się za to zabierać. Na początek wybieram punkt kontrolny PK44 położony na północ od bazy. Dojazd i odnalezienie punktu wyglądają bezproblemowo. Później będzie kolej na punkty położone na północy i w północno-zachodnim narożniku mapy. Dalej jak na razie moja wyobraźnie nie sięga. O tym pomyślę dopiero na trasie po zaliczeniu pierwszych punktów. Z niecierpliwością czekam na sygnał startu.

START 8:10

Opuszczam teren bazy umieszczonej w Schronisku Młodzieżowym w Siedlcu. Skręcam w lewo. Razem ze mną w tym samym kierunku jedzie Bartek, Paweł i dwóch gości w koszulkach Bikeholików, chwilę później dołącza Łukasz. W przeciwnym kierunku rusza dużo większa, zwarta grupa bikerów. Trochę dziwi mnie fakt, że asfalt tak szybko kończy się. Jeszcze w większą konsternację wprawia mnie fakt, że skręcamy w lewo (a nie w prawo) od gruntowej drogi. Chwilę kluczymy po lesie (a miało być tak prosto), by wreszcie dotrzeć do drzewa z lampionem i perforatorem. Gdzie ja jestem? Czas by zadać pytanie może trochę niezbyt stosowne wśród orientalistów: Jaki jest numer tego punktu?. W końcu warto sperforować kartę startową we właściwej dla danego punktu kratce. PK56 - skrzyżowanie dróg (8:21).

Wszystko staje się jasne, wyjechałem z bazy trochę na pamięć. Zamiast jechać na północ pojechałem na południe. To nie czas na rozważanie miejsca w którym się znalazłem i szybkiej zmiany planów. Nie mam nawet czasu, by spokojnie spojrzeć na mapę. Jadę dalej za Pawłem i Łukaszem. Najważniejsze, by utrzymać się z jadącymi przede mną zawodnikami i nie pozostać w lesie samemu - oni przecież wiedzą dokąd i jak dojechać. Niewyraźna, nieużywana od dawna droga przez las, łagodne pagórki. Czasami mam wrażenie, że droga niknie i jedziemy na krechę. Leżące na drodze przejazdu gałęzie i patyki nie napawają optymizmem. W takich samych warunkach straciłem hak i możliwość kontynuacji jazdy podczas wiosennego Harpagana.

Wreszcie najgorsze za nami. Mijamy asfaltową drogę. Chwilę później rowery stają się zbytecznym gadżetem. Zatrzymujemy się u podnóża znajdującego się obok drogi grzbietu. Można by się uprzeć i wjechać tam rowerem. Tylko po co, jeżeli zjazd byłby równie upierdliwy. Do punktu różnymi drogami dociera komplet osób z którymi opuściłem bazę. W tej sytuacji poszukiwania dołu na rozległej górce zbytnio nie przedłużają się. Wbrew obawom dół ma całkiem spore rozmiary. PK93 - dół (8:45).

Łukasz z Pawłem szybko ruszają dalej. Nierówna, piaszczysta droga i lekki podjazd sprawiają, że nie mam szans by dołączyć do tej dwójki. Czas na samodzielną orientację. Cel to położony nieco dalej na południu PK82. Plątanina, przerywanych linii a więc jakichś podrzędnych dróg na mapie nie nastraja optymistycznie. W terenie jest jeszcze gorzej. Nieużytkowana łąka zarastająca krzakami i trawą. Niewyraźna, zarośnięta trawą dróżka rozwidlająca i krzyżująca się z innymi. Czy kompas i linijka uniemożliwią zagubienie się w tym terenie? Z szybkością godną żółwia pokonuję kolejne fragmenty łamigłówki bez jakiejkolwiek nadziei na sukces. Jeszcze fragment podjazdu i odchodząca w lewo ścieżka. Wow!!! Wszystko się zgadza. Mijam opuszczającego punkt Bartka. Paweł z Łukaszem korzystając z obszernego objazdu, nadjeżdżają z przeciwnej strony chwilę później. PK82 - kamień (9:04). Dotarłem tu najkrótszym z możliwych wariantów. Nie jestem w stanie wyjść z podziwu na własnym fartem, bo w nagły przebłysk geniuszu orientacyjnego raczej nie jestem w stanie uwierzyć (nie raz gubiłem się w dużo łatwiejszym terenie).

Rzut oka na mapę. Dużego wyboru nie mam. Ruszam do najbliższego położonego punktu na wschodzie. W połowie przejazdu dołącza do mnie Łukasz. Razem docieramy do punktu którego wygląd zmienił się na kilka dni przed startem. Zgodnie z przedstartowymi opowieściami Grzesia zamiast dorodnego liściastego drzewa zastajemy ucięty mało profesjonalnie, bo na metrowej wysokości pień. PK57 - charakterystyczne duże drzewo (9:17).

Razem jedziemy dalej na wschód. Kiedy skręcamy z asfaltowej drogi, czeka nas szalony zjazd nierówną gruntową drogą. Zwisające nad drogą pędy jeżyn zostawiają na ręce głębokie bruzdy. Obficie spływająca, lśniąca w słońcu krew zalewa przedramię. Przy panującym upale po chwili krwotok samoistnie ustaje. Łukasz czuje się w swoim żywiole. Ja z trudnością staram się dotrzymać kroku (tzn. koła). W tych warunkach o orientacji mogę zapomnieć. Nagle zatrzymujemy się obok leśnej drogi. To już tu?!? Łukasz wskazuje strome zbocze. Szczęśliwie Grześ oszczędził nam wspinania się na sam szczyt. Najbardziej uparci mogliby nawet dojechać do punktu rowerem prowadzącą w górę dróżką. PK73 - wolno stojąca sosna na N od drogi (9:32).

Teraz tylko krótki dojazd do asfaltowej drogi i jazda przez pola w kierunku PK66. Jedziemy asfaltową drogą z której mamy skręcić w lewo. Mój Guru stwierdza, że przejechaliśmy już za daleko. Nie upieram się, może coś przegapiłem. Wracamy. Chociaż wcześniej wiedziałem w którą stronę mamy skręcić, zjeżdżamy po przeciwnej stronie drogi a ja zupełnie nie zwracam na to uwagi. Polna droga wkrótce kończy się. Pchamy rowery przez pola. Powoli dociera, nie tylko do mnie, że kierunek to chyba nie ten. Na powrót jest już za późno. Najkrótszą drogą przez podwórko obok zabudowań zjeżdżamy do asfaltowej drogi prowadzącej do Niegowej.

W miejscu w którym się znaleźliśmy logicznym wydaje się zaliczenie znajdującej się na południu tłustej 80-tki. Mijamy miasteczko. Wybieram dojazd czerwonym szlakiem. Przemieszczamy się porośniętą gęsto trawą, miejscami nieprzejezdną drogą. Dopiero po kilkuset metrach zauważam, że nie spotkaliśmy tutaj żadnego oznakowania szlaku. Ten przebiega kilkadziesiąt metrów obok i bez problemu da się nim jechać rowerem. Niedaleko od skrzyżowanie szlaków odnajdujemy w lesie to niewątpliwie "charakterystyczne" drzewo. PK83 - Charakterystyczne duże drzewo (10:13). Na zaliczenie tego punktu potrzebowaliśmy 41 minut. To mój niechlubny rekord czasu potrzebnego do zaliczenia punktu podczas tego maratonu. Sama koncepcja zaliczenia punktu w tej kolejności nie była taka zła ale wybierając opcję szosową można to było zrobić w czasie nawet o połowę krótszym.

Łukasz rusza dalej. Mnie czeka chwila refleksji. Po zupełnie szalonym dla mnie początku trasy muszę pochylić się nad mapami i ustalić koncepcję na pozostałe 6 godzin jazdy. Z jednej strony mam raczej rzadziej rozłożone ale wartościowe punkty w południowo-zachodniej części mapy z drugiej równie wartościowe ale bardziej odległe skupisko punktów we wschodniej jej części. Galopada myśli i być może przypadkowa decyzja. Zacznę od zachodniej części i okrężną trasą przeciwną do ruchu wskazówek zegara postaram dotrzeć na wschód.

Przestaję liczyć na własną intuicję. Chociaż mam dokładną mapę a teren nie jest szczególnie skomplikowany,staram się w każdej sytuacji odmierzać odległości linijką. Chociaż spowalnia to szybkość poruszania się to w większości przypadków pozwala na zupełnie bezproblemowe odnajdywanie kolejnych punktów. Skręcam w odpowiednią leśną drogę i po chwili jestem na punkcie. PK43 - skrzyżowanie dróg, drzewo na N (10:35).

Mam trochę dość piaszczystych dróg i uważnej nawigacji . Kolejne punkty będę zaliczał dość asekuracyjnie, korzystając z szybkich ale dłuższych asfaltowych objazdów. Zamiast przedzierać się na wprost jadę przez Kotowice. Wybieram dojazd do punktu od południa. Dłużej będę jechał asfaltem, krócej w terenie. No cóż, przechytrzyłem. Nie wiem jak wyglądała wcześniejsza droga ale ta wyglądająca z mapy na porządniejszą jest piaszczystą plażą. Czeka mnie kilkaset metrów pchania roweru. PK51 - wyrobisko, drzewo na N (11:08).

To ma być zachęta do jazdy terenem? Ponownie wybieram o kilka kilometrów dłuższy wariant asfaltowy. Jedzie się doskonale, na zjazdach przekraczam 50 km/godz. Zawsze można też liczyć na przychylność jadących samochodami tubylców. Jeden z nich najpierw trąbi, później zwalnia i uprzejmie informuje: "Ch.ju, tam jest ścieżka". Równie szybko odjeżdża nie dając szansy na równie miłe podziękowanie. Nie mam nic przeciwko ścieżkom ale ta wyraźnie nie nadaje się do szybkiej jazdy. W kierunku punktu prowadzi prosta szutrowa droga. PK63 - skrzyżowanie dróg, drzewo na N (11:39).

Kontynuuję metodę szybkich asfaltowych objazdów. Tym razem jest to mocno uzasadnione. Przy panującym upale w bidonach pozostała jedynie resztka płynów. Być może przejazd przez Kroczyce to ostatnia szansa na uzupełnienie zapasów. Przez najbliższe godziny nie będzie okazji by odwiedzić jakieś większe miasteczko. Opuszczam sklep i po chwili opuszczam też równiutki asfalt. Gruntową drogą wspinam się łagodnie w górę. Dokładny pomiar odległości pozwala zatrzymać się na właściwym skrzyżowaniu. Gdzie jest poszukiwany kamień? Przypominam sobie słowa które padły na odprawie. Wymieniony w opisach kamień wcale nie musi być kamieniem. Pomimo swych potężnych rozmiarów pokryta ochronną warstwą mchów głaz/skała jest słabo widoczna pomiędzy drzewami. PK91 - skrzyżowanie dróg, kamień na SW (12:09).

Po głębokim namyśle postanawiam opuścić leżący pozornie tylko po drodze PK49. Czasu który stracę na jego zaliczenie może zabraknąć na zaliczenie wartościowych punktów na wschodzie. Plan na dalszą część dystansu jest dokładnie sprecyzowany. Teraz jadę na południe a później na wschód zaliczając tylko najbardziej wartościowe punkty. Pozostałe jedynie wtedy gdy nie będzie to wymagało wyraźnego zboczenia z trasy.

Leśna droga, którą dotarłem na zaliczony właśnie punkt jest dość przejezdna więc tym razem rezygnuję z objazdu. Dolina Białki nie zwiastuje jeszcze przeszkody z którą będę musiał się wkrótce zmierzyć. Skręcam na południe a kilkaset metrów dalej z przodu wyrasta stroma ściana. W tym zestawieniu cała dzisiejsza trasa wydaje się być zupełnie płaska. Wspinam się na grzbiet wzgórza Ostrowy z szybkością nie spadającą poniżej 6 km/godz. Jest lepiej niż się obawiałem. Tu nie trzeba wprowadzać roweru. Wigor który pokonywał ten odcinek w przeciwnym kierunku pomknął w dół z szybkością 70 km/godz.

Gruntowa droga prowadząca przez rozgrzane w słońcu pola. Pot jeszcze rano zalewający oczy teraz wysycha niezauważalny. Odnalezienie ambony obok drogi nie jest wyzwaniem nawet dla początkowych orientalistów. PK59 - ambona (12:39). W trakcie poszukiwania kolejnego punktu minie 5 godzin jazdy czyli półmetek maratonu. Do tego czasu będę miał zaliczone 11 PK i zdobyte 710 punktów przeliczeniowych.

Polnymi drogami zjeżdżam do miejscowości po przeciwnej stronie wzgórza. Mijam ostatnie wioskowe zabudowania i skręcam w rzadko użytkowaną przez rolników drogę. Niewielki lasek przecina (wg mapy) kilka leśnych dróg. Mam nadzieję, że jak zwykle wystarczy dokładna kontrola odległości (i kierunku jazdy). Nie wystarcza. Ilość różnej jakości leśnych dróg przerasta oczekiwania. Wybrać tych zaznaczonych na mapie i prowadzących do celu nie udaje się. Wylatuję na przeciwległym skraju lasu nie odnajdując punktu.

Ponownie odmierzam się jadąc od dołu. Ponownie bezskutecznie. Zaraz - jest jeszcze opis. Prowadzę rower przez zarośnięty las nad parowem. Mam szczęście, lampion jest po właściwej (dla mnie) stronie drzewa i widoczny jest już z daleka. Jeżeli Grześ mówił o "śmiejowych" punktach kontrolnych to ten jeden (tylko ten jeden) doskonale się do tego określenia dostosował. PK66 - duże drzewo w parowie (13:16). Na liczniku 62,4 km.

Z niepokojem spoglądam na kolejny cel - tłustą 90-tkę. Las w którym umieszczony jest punkt również poprzecinany jest (na mapie) licznymi dróżkami. Niby odmierzam się poprawnie ale za pierwszym podejściem zapuszczam się w pola. Chyba słońce osłabiło moją czujność, bo dopiero po chwili spostrzegam swój błąd. Przy kolejnym podejściu jadę już przez las. Tylko czy to jest na pewno właśnie ta droga. Wyjeżdżam obok wcinających się w leśne ostępy pól. Tym razem pomiar odległości pomaga. W bok odchodzi niepozorna ścieżka, zasłaniana rosnącymi po obu jej stronach krzakami. Czyżby nasi tu byli? Podłoże wyraźnie wygładzone przez koła moich poprzedników. Docieram do skalnej ściany. Wyrobisko wyobrażałem sobie jako dziurę w ziemi ale przecież nie zawsze tak musi być, szczególnie gdy chodzi o miejsce pozyskiwania skalnego kruszywa. Ścieżka kończy się ale gdzie znajduje się punkt? Zaraz, przecież Grześ na odprawie mówił, że punkty znajdują się zawsze na górze skarpy. Zanim opuszczę to miejsce spoglądam do góry. Nawet z tej odległości mogę zobaczyć przymocowany do drzewa perforator. Dobrze, że nie jest ukryty z przeciwnej jego strony. Wdrapuję się po stromym zboczu, zaliczam punkt i mogę jechać dalej. PK92 - skarpa nad wyrobiskiem (13:49).

Teraz kolej na dwie mniej wartościowe 40-ki. Ponieważ leżą niemal dokładnie na trasie przejazdu do tłuściejszych punktów warto je zaliczyć. Pozbawione wiatru tereny leśne i dla odmiany rozgrzane w słońcu śródleśne pola. Prosty orientacyjnie odcinek w najcieplejszej porze dnia wysysa ze mnie resztki sił. Czuję się przegrzany i osłabiony . Sytuacji nie ułatwia fakt, że zmuszony unikać słońca jadę w długich spodniach i długiej koszulce. Zatrzymuję się na chwilę, żeby odsapnąć. Zjadam kilka kabanosów i odżywam. Oczywiście w międzyczasie podbiegam do niewielkiego pagórka by zaliczyć punkt. PK42 - górka (14:20).

Z nowymi siłami ruszam na dalszą trasę. Niezbyt równe leśne drogi prowadzą mnie do celu. Skręcam ze szlaku turystycznego który mnie tu doprowadził. Podjeżdżam do stojących na skraju lasu zabudowań. Od długiego czasu po raz pierwszy spotykam innych uczestników zawodów. Obok narożnika budynku widzę "duże charakterystyczne drzewo" i to na nim znajduje się lampion i perforator. PK48 - narożnik zabudowań (14:38).

Czas powoli ale nieubłaganie zbliża się ku końcowi. Wystarczy go jedynie na to by zaliczać najbardziej wartościowe punkty: 60-tki, 70-tki i 80-ki (wszystkie 3 punkty o wartości 90 zaliczyłem już wcześniej). Na początek przejazd przez Janów. Później długi odcinek asfaltowej drogi i - wbrew temu czego można się spodziewać czytając mapę - szuter. Zabudowania obok leśnej drogi. Punkt obok najbardziej odległego od głównej drogi skraju zabudowań. Jak dla mnie taka 60-tka powinna być nieco lepiej ukryta w lesie. PK64 - duża sosna na zakręcie (15:01).

Jadę dalej na wschód. Mało wymagający orientacyjnie dojazd - prosta linia na mapie i prosta droga przez las. Pojawiające się od czasu do czasu piaski. Mijam asfaltową drogę i zabudowania rozpostartej przy drodze miejscowości. Kilkaset metrów dalej odnajduję teren dawnej żwirowni. Porzucam rower przy drodze i pieszo ruszam na poszukiwania punktu. Skarpy, wyrobiska, rozrzucone po całym terenie drzewa. Wreszcie z daleka widzę tę właściwą, porośniętą u góry drzewami skarpę. Tylko, która spośród pięciu charakterystycznych sosen jest tą właściwą. Jak można było przypuszczać, ta najbardziej odległa od drogi i najtrudniej dostępna. Czy najbardziej charakterystyczna? Tu można by już dyskutować. PK67 - charakterystyczna sosna na skarpie (15:22).

Krótki upierdliwy odcinek polnej drogi pod górę i (chyba) pod wiatr. Słońce już zbyt mocno uderza mi do głowy bo zaczynam rozmyślać, które ze znajdujących się na punktach charakterystycznych drzew było najbardziej charakterystyczne. Tylko jak tu porównać charakterystyczność sosny, brzozy czy buka, tym bardziej, że nie wszystkie charakterystyczne drzewa udało mi się na trasie zobaczyć. Szybko rezygnuję z nierozwiązywalnego dla mnie zadania tym bardziej, że pod kołami pojawia się równy asfalt.

Po zaliczeniu dwóch 60-tek po północnej stronie zakazanej drogi wracam jednym z dozwolonych przejazdów na jej właściwą stronę. Przede mną na punkcie było już kilkudziesięciu rowerzystów i piechurów. W tej sytuacji równie przydatnym co mierzenia odległości jest obserwowanie pobocza drogi. Na ścieżce odchodzącej w las widać wyraźne ślady. Podjeżdżam kawałek w las, pozostawiam rower i idę do drzewa znajdującego się na końcu wdzierającego się w głębokie wyrobisko ziemnego jęzora. Ciekawe czy trafiły tu i jak sobie poradziły osoby z lękiem wysokości. PK71 - skarpa nad wyrobiskiem (15:44).

Turystycznym szlakiem zjeżdżam do Zrębic. Asfalt. Leśna droga. Rower zostawiam o kilkadziesiąt metrów za daleko. Krótkie czesanie zarośniętego lasu doprowadza mnie do dobrze zamaskowanej dziury w ziemi. Tym razem, dla odmiany lampion PK odnajduję schodząc na jej dno, kilka metrów w dół. PK55 - wyrobisko/dół (16:06). Nadjeżdżającemu zawodnikowi mogę wskazać miejsce położenia punktu.

Dwie godziny do upływu limitu to najwyższy czas by ogarnąć ostatnie punkty. Priorytet to dwa punkty o wartości 80 pkt. Na znajdujące się dalej ostatnie grube 70-tki z pewnością nie wystarczy już czasu. Początkowy odcinek drogi przez las nie napawa optymizmem. Wybieram asfaltowy objazd przez Biskupice. Kiedy opuszczam ostatnie zabudowania miejscowości staram się wyczaić w lesie tą jedną właściwą dróżkę. Coś poszło nie tak. Po chwili widzę już asfaltową drogę po przeciwnej stronie punktu. Ponownie będę się starał namierzyć z tej właśnie strony. Piaszczysta rozjeżdżona przez rowerowe koła droga prowadzi mnie w kierunku celu.

Po chwili z tyłu docierają Bikeholicy z którymi zaliczałem pierwsze 2 punkty maratonu. Zostawiamy rowery przy dróżce i idziemy przez wysokie jagodziny. Napotkani rowerzyści prowadzą do niewidocznego dla mnie a znajdującego się kilkadziesiąt metrów od drogi celu. To ma być bunkier? Nie tak to sobie wyobrażałem. Umieszczona w zagłębieniu niewielka żelbetonowa kopuła niemal nie wystaje ponad rosnące wokół krzewinki. Do środka nawet nie próbuję zajrzeć. Może było tam jeszcze inne wejście. Nie wygląda na to, żeby w środku zmieścił się nawet średniego wzrostu żołnierz. Samotnie trudno byłoby mi znaleźć obiekt, którego wyglądu nie byłem w stanie przewidzieć. Z pewnością trwało by to o wiele dłużej. PK81 - bunkier (16:33).

Olewam mało wartościowy PK47, który mógłby leżeć tuż obok trasy przejazdu. W zamian wybieram inną, lepszą asfaltową drogę do ostatniego grubego punktu. Wygląda na to, że najpewniejszy dojazd do punktu znajduje się od południa. Twarda, nierówna, pofalowana droga przez pola. Zatrzymuję się na zakręcie polnych dróg. Tylko jak tym razem ma wyglądać poszukiwany bunkier? Na początek zapuszczam się trochę za bardzo na wschód ale wracając dostrzegam czerwień lampionu. Bunkier jest w miejscu zaznaczonym na mapie. PK84 - bunkier (17:08). Z przeciwnej strony nadjeżdża Jarek z Krzyśkiem. Spotykając mnie zaoszczędzą chwilę na poszukiwaniach.

Do upływu limitu czasu pozostała godzina. W drodze powrotnej na metę mogę jeszcze zaliczyć jeden punkt. Opuszczenie pól na których znajdował się punkt, na mapie wygląda dość skomplikowanie. W realu wystarczy skorzystać z dróg użytkowane przez rolników, te muszą doprowadzić (i doprowadzają) do wioski i asfaltowej drogi. Chociaż na mapie punktu wygląda nieprzyjaźnie, dróg jest dokładnie tyle ile trzeba. Linijka i ślady kół pozwalają bezbłędnie znaleźć polanę w lesie. PK65 - ambona (17:28).

Mam dostatecznie dużo czasu by bez nerwowych ruchów dotrzeć na metę. Zamiast najkrótszej, nasuwającej się z mapy drogi jadę tą częściej używaną i lepiej rozjeżdżoną. Metoda sprawdza się w zupełności. Prowadząca w dół droga doprowadza mnie do asfaltu skąd już jedynie kilka kilometrów do mety.

META - 17:50

Obliczanie punktów w rogainingu jest dość skomplikowane więc na wyniki trzeba będzie jeszcze długo poczekać. Ostatecznie moje 1400 punkty przeliczeniowe (22 PK) wystarczają do zajęcia 12 miejsca. Wynik, który przed startem brałbym w ciemno.


wizualizacja przejazdu na http://3drerun.worldofo.com


Statystyka:

Dystans - 123,9 km
Czas trasy - 9 godz. 40 min.
Czas jazdy - 8 godz. 08 min.
Prędkość śr. - 15,24 km/godz.
Prędkość max. - 51,9 km/godz.
Przewyższenie - 1570 m
Zaliczone punkty - 22 z 41
Punkty przeliczeniowe - 1400 z 2100
w tym:
90-tki (3 z3) - 270
80-tki (4 z 4) - 320
70-tki (2 z 4) - 140
60-tki (5 z 7) - 300
50-tki (5 z 9) - 250
40-tki (3 z 9) - 120
30-tki (0 z 5) - 0

Miejsce - 12 z 63


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót