.

VI Kórnicki Maraton Turystyczny

Robakowo, 1-2 sierpnia 2020 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Kórnicki Maraton Turystyczny to najłtwiejszy z zaplanowanych na ten rok ultramaratonów. Rozgrzewka na 2 tygodnie przed startem w o niebo trudniejszej i dłuższej czasowo Carpatii. Nie widzę sensu, by przed startem zmienić w moim trekkingu grube opony na takie "bardziej szosowe".


Moja grupa na starcie (fot. KBR)


Niewiadomą przed startem jest to, do jakiej grupy przydzielił mnie los (organizator). Większość nazwisk i twarzy nic mi nie mówi. Przed rokiem trafilem do grupy ścigantów, którzy od startu narzucili wysokie tempo, którego nie wytrzymałem już po kilkudziesięciu kilometrach. Teraz zapowiada się bardziej obiecująco. Długie zmiany i umiarkowana szybkość jazdy. Podoba mi się taka jazda.

Po kilkudziesięciu kilometrach mija nas mała grupka zawodników startujących 10 minut po nas. Nie próbuje się do nich przyłączyć. Łykamy kolejne osoby z grupy startującej przed nami. Prędkość jazdy siada. W utworzonej dużej grupie nie widać woli współpracy, a może zawodnicy opadli już z sił. Grupa rwie się. Wychodzę na czolo, czekam na pozostalych. Wreszcie bez napierania ruszam do przodu. Przez chwilę widzę cień zawodnika jadącego z tyłu. Wreszcie i ten znika.

Czuję się doskonale więc nie oglądając się do tyłu robię swoje. Kiedy spojrzę do tyłu kilka kilometrów dalej po jadącej z tyłu grupie nie ma nawet śladu. Samotnie dojeżdżam do pierwszego punktu żywnościowego w Krajence. Zgodnie z planem nie zabawię tu nawet chwili dłużej aniżeli niezbędne minimum. Uzupełniam zapas wody. Z rąk Prezesa odbieram 2 słodkie bułki i ruszam dalej. Tym razem jestem dobrze aprowizowany więc ciepły posilek byłby niepotrzebną stratą czasu. Pozostawiam spożywajacych posilek zawodników. Kiedy opuszczam punkt mijam się z pierwszymi uczestnikami mojej grupy startowej.

I punkt żywnościowy - KRAJENKA (dystans - 150,1 km; czas trasy/czas jazdy/postoje - 5:35 /5,31/0:04; śr. 27,2


Na drodze prowadzącej w kierunku morza mijają mnie tabuny niedzielnych rowerzystów. Przynajmniej tak sądzę po widoku obładowanych rowerami samochodów. Na pierwszych uczestnikow KMT którzy skorzystalli z gorącego posilku będę musiał jeszcze trodchę poczekać. Doganiają mnie na pagórkach Pojezierza Drawskiego, które spowalniają moją jazdę. Z dwoma samotnymi zawodnikami oraz z liczącą 4 osoby grupką będę się mijał jeszcze kilkukrotnie. Jadą szybciej ale jednocześnie wielokrotnie zatrzymują przed sklepami i stacjami paliw.

Osiągam najwyższy punkt na trasie maratonu. Asfaltowa droga przechodzi tu przez grzbiet w okolicach Stare Gonne. Nagroda w postaci szybkiego zjazdu? Asfalt jest w takim stanie, że mogę o tym zapomnieć. Może jednak nie powinienem narzekać. Dużo gorzej będą mieli jadący na cienkich oponach szosowcy, czyli większość ze startujących. Zdaje się jednak, że bardziej dla nich dotkliwy był kilkusetmetrowy odcinek bruku w miejscowości Brus.

Jeszcze kilka kilometów i mogę powiedzieć, że osiągnąłem najbardziej wysunięty na północ punkt trasy. Połczyn Zdrój jest też pólmetkiem rajdu.

Półmetek - POŁCZYN ZDRÓJ (255,1; 9:42 /9:37/0:05; 26,5)

Od drugiego punktu żywnościowego dzieli mnie niewiele ponad 20 km dobrze znanej trasy. W Drawsku spędzałem killkukotnie rodzinny urlop z nieodłącznie zabieranym na takie wyjazdy rowerem. Wbrew wcześniejszym obawom na punkcie jestem na długo przed zapadnięciem zmroku. Tego miejsca nie zamierzam odpuszczać. Pożywna zupka mięsna, uzupełnione wodą bidony i mogę ruszać dalej. Ponownie pozostawiam zawodnikow, ktorzy mijali mnie na trasie.

II punkt żywnościowy - STARE DRAWSKO (276,6, 10:47 /10:29/0:18, 26,4)


Teraz każdy kilometr, każde 10 km zbliża mnie do mety. Prędkość spada. Koło północy zmorą zaczynają być senne kryzysy. Probuję walczyć pijąc zabraną ze sobą kawę. Walczę zatrzymując się pod napotkanymi wiatami na kilkuminutowe drzemki. Pomaga ale tylko na krótko. Jedna, druga, trzecia, ... wiata. Kolejnej nie jestem w stanie doczekać. Budzę się w chwili gdy niemal już leżę na asfalcie. Efekt wstrząsowy sprawia, że senność mija bezpowrotnie. Wolno wlekę się w kierunku mety.


Meta - cel osiągnięty (fot. KBR)


Skrupulatnie odmierzam kilometry dzielące mnie od mety. Gdy pęka granica 100 km coraz częśćiej dochodzę do jedynego słusznego wniosku. Ultramaratony szosowe to bardzo nudne imprezy. Kilkadziesiąt kilometrów przed metą mija mnie Marzena jadaca z jeszcze jednym zawodnikiem. Próbuję dolaczyć się do tej grupki ale w końcu daję za wygraną i samotnie dotrę do mety. Jadę nową, szeroką asfaltową drogą przez ŁODź, miejscowość trochę mniej znaną od Łodzi z której pochodzę. Chociaż pierwsza cześć trasy mogłaby wskazywać na lepszy wynik, plan minimum wykonany. Na mecie jestem po 23 godz. i 32 minutach czyli mieszczę się w dobowych granicach przyzwoitości. No dobrze jestem na mecie ale gdzie jest Prezes. Nagrodę główną - uścisck dłoni - odbieram po odnalezieniu sprawcy tego sympatycznego zamieszania w okolicy jadalni.

II połówka (255,4; 13:50 / 12:21/1:29; 20,7)

Meta ROBAKOWO (510,5; 23:32 /21:58/1:34; 23,2)

TRASA

Statystyka:

Dystans - 519,8 km
Czas od startu honorowego - 24 godz.
Czas od startu ostrego - 23 godz. 32 min.
Czas jazdy - 21 godz. 58 min.
Czas postojów - 1 godz. 34 min.
Prędkość śr. - 23,2 km/godz.
Prędkość max. - 48,3 km/godz.
Przewyższenia - 2700 m


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 91
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót