Jesienne gminobranie

Gniezno, 3-4 listopada 2017 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Łatwe gminy już się skończyły. O sprzyjającą jeździe pogodę również coraz trudniej. Ciągnie mnie na dalszą penetrację (nie tylko) wielkopolskich gmin. Wybór miejsca startu, analiza połączeń kolejowych, szkicowanie kolejnych wariantów trasy. Wreszcie wszystko dopięte. Sprzyjająca prognoza pogodny. Czas na realizację planów. Wysiadam z ostatniego w tym dniu pociągu do Gniezna i przed północą ruszam na trasę. Dlaczego właśnie tak? Założeniem było maksymalne ograniczenie godzin nocnej jazdy i jednocześnie załapanie się na niekoniecznie ostatni pociąg do Łodzi.


Gniezno nocą


Na początek trzeba opuścić miasto. Program wyznaczający trasę na stronie RWGPS już od początku nie rozpieszcza. Ślad prowadzi mnie wąską ścieżką wzdłuż jeziora. O północy jest tu zupełnie pusto, w dzień pewnie byłbym niemile widzianym wśród spacerowiczów intruzem. Na północnym skraju jeziora kręcę się w poszukiwaniu dalszej trasy. Kreska wyraźnie prowadzi w poprzek ogrodzonych ogródków działkowych(?!?). Ciekawe rozwiązanie. Niby czemu miałbym jechać przez miasto najkrótszą główną drogą.

Okrężną drogą ale jednak udaje mi się opuścić Gniezno. Na drodze jest zupełnie pusto. W końcu kto normalny jeździ w piątek po północy (nawet gdy ma samochód). Po kilkunastu kilometrach pojawia się las. Asfaltowa droga kończy się. Jadę szutrówką, później po utwardzonych przez deszcz piaskach. Wreszcie na drodze pojawiają się kałuże. Te, jak na razie, jadąc slalomem można ominąć. Robi się miękko, wody przybywa. Przede mną co najmniej kilkanaście kilometrów leśnych dróg. Jak tak dalej pójdzie ...


Rozpiska


Pojedynczy domek w środku lasu (może leśniczówka?). Uff! Asfaltowa droga. Wąski asfalt przez środek lasu. Tu mogłyby się wyminąć tylko wąski samochód i rower, najlepiej pozbawiony sakw. Cisza. Jazda taką drogą to przyjemność. To niesamowite ale kilka razy oglądam się czy nie jedzie za mną samochód. Samochód w takim miejscu? To tylko świecący w plecy księżyc.

Miejscami nawierzchnia zmienia się. Zastanawiam się czy to jeszcze kiepski asfalt, a może już dobra szutrowa droga. Na drodze pojawia się warstewka, nawiezionej z lasu przez ciężki sprzęt, błotnistej mazi. Obok stosy drewna. Przez dłuższy czas nurtuje mnie pytanie: planowa ochrona przyrody a la J.Szyszko czy usuwanie wiatrołomów a może jedno z drugim?

Wkrótce wszystko wyjaśnia widok, początkowo pojedynczych, powalonych drzew. Później jest nieliczna w tym lesie monokultura sosnowa. Kikuty drzew, większość pozbawionych tylko koron inne połamane na różnej wysokości. Przypomina mi to zdjęcia pokazujące zniszczenia lasów sosnowych na Kaszubach. Tylko skala zniszczeń diametralnie różna.

Kolejny odcinek asfaltowej drogi z nieodłącznym znaczkiem zakaz ruchu - nie dotyczy służb leśnych. Kilkaset metrów dalej pojawiają się leżące w poprzek drogi drzewa. Pierwsze dwa pokonuję bez problemu, kolejne próbuję omijać zagłębiając się w las obok drogi. Z uporem maniaka, dalej i dalej. Wreszcie staram się powrócić na asfalt - może już w tym miejscu jest przejezdny. Trafiam w zaułek bez wyjścia. Podejmuję decyzję, którą powinienem podjąć już przy trzecim leżącym w poprzek drogi drzewie, czas na odwrót. Z tym lasem mógłbym walczyć bez oczekiwanego efektu nawet przez całą noc. Tu służby leśne jeszcze nie dotarły. Niemal po własnych śladach wracam do punktu wyjścia tracąc na tę wycieczkę krajoznawczą co najmniej kilkanaście minut.


Penetracja wiatrołomów

Wymuszony objazd j.Lubowickiego


Czas na szukanie objazdu. Wycofuję się, skręcam na niezachęcająco wyglądającą leśną drogę. W nieznanym terenie, bez mapy, dużej nadziei na sukces nie ma. Jednak w tym przypadku mam farta, drogi nie przegradzają kolejne powalone drzewa. Po kilkuset metrach las się kończy, a droga przez pola doprowadza do asfaltu. Wkrótce jadę już po krajowej 5-ce. Chyba jeszcze nigdy jazda taką drogą nie sprawiała mi tyle przyjemności. Sporadycznie pojawiające się TIRY nie stanowią żadnego problemu.

Po kilku kilometrach mijam położoną nieopodal miejscowość Rogowo, w której jest siedziba pierwszej zaliczonej gminy. Wgrany do Garmina ślad skręca z krajówki w polną drogę. Trudno mi z tą decyzją dyskutować. Później okaże się, że krócej byłoby skręcić kilometr dalej by, pojechać krótszą asfaltową drogą (czyżby program wyznaczający trasę wybrał opcję "rower MTB"). Woda, mięsiste błoto, kałuże. Z tym, że buty i spodnie mam oblepione błotem już się pogodziłem, teraz walczę już tylko o suche buty. Nie chciałbym zaryć się w błocie lub zatrzymać na środku pokonywanej właśnie kałuży.

Intryguje mnie rozbłyskujące gdzieś w oddali intensywne światło. Gdy podjeżdżam bliżej widzę krążący po polu intensywnie rozświetlony kombajn czy jakiś inny rolniczy sprzęt. Dziwna pora na pracę. Jest przecież 2 czy 3 w nocy.

Pogoda wyprzedza prognozy. Zamiast ciepłej i pochmurnej nocy jest bezchmurnie (tak miało być dopiero rano) i wznoszący się wysoko księżyc w pełni. Z jednej strony to dobrze. Z drugiej ... Temperatura spada z zapowiadanych 12 do 5 stopni. Nad ranem obniży się o kolejne dwie kreski. Na nogach mam getry i polarowe spodnie. Tułów okrywa termoaktywna koszulka, koszulka kolarska i cienka kurtka. Niewielki sprzyjający lub boczny wiatr sprawia, że pod kask nie zakładam nawet cienkiej czapeczki. W zapasie polarowa bluza.

Taki ubiór zapewnia mi dostateczny komfort termiczny. Zatrzymanie się nie dłużej niż kilka minut z pewnością by to zmieniło. Mam wielką nadzieję, że nad ranem nie dopadnie mnie senny kryzys.

Mijam kolejne "nowe" gminy Gąsawa, Dąbrowa, Janikowo. Asfalty przeplatają się z nielicznymi i raczej twardymi gruntowymi drogami. Już z daleka widzę kolejny oświetlony obiekt. Zbliżając się rozpoznaje poszczególne "wieżowce" na rozległym osiedlu. No tak, z bliska widać, że to nie budynki mieszkalne ale bloki produkcyjne zakładów produkujących sodę. Zaniepokojenie wzbudza dochodzący z góry hałas. To sunące wagoniki kolejki linowej dostarczające 24 godziny na dobę surowców do fabryki.

Zaliczam gminę Pakość i kieruje się w kierunku Inowrocławia. Przez miasto ślad prowadzi mnie na zbudowaną pewnie z 20 lat temu ścieżkę rowerową. Najlepiej z tej ścieżki wyglądają współczesne tabliczki. Zirytowany nie korzystam dalej nawet ze współczesnej ścieżki. Ruch w nocy zerowy a jednak asfalt to asfalt. Szybko opuszczam miasto.

Wkrótce na mojej trasie pojawia się kolejna przeszkoda. W poprzek prowadzącego prosto śladu pojawia się droga szybkiego ruchu (obwodnica miasta). Próbę forsowania tego rodzaju przeszkód przerabiałem już dzisiaj w lesie. Muszę wybrać inną metodę - ominąć bokiem. Tylko z której strony. W dzień, gdy cokolwiek byłoby widać, mogło by to być prostsze zadanie. Po lewej stronie mam skrzyżowanie z krajową 15-tką, po prawej biała plama na mapie. Wybieram to co pewniejsze.

Po kilkuset metrach zwężenie drogi i znak zakazu jazdy rowerem. No i co niby mam zrobić w tej sytuacji, zawrócić i wycofać się jadąc pod prąd. Jestem zdeterminowany by za wszelką cenę ominąć przeszkodę. Jadę do przodu. Wkrótce w bok odchodzi droga, która pozwoli mi wrócić na trasę. Swoją drogą ciekawe co byłoby bardziej bolesne wg taryfikatora. Przekraczanie drogi szybkiego ruchu w poprzek, czy jazda rowerem drogą krajową pomimo zakazu.

Jeszcze tylko kilkanaście kilometrów ciekawych, bo niekoniecznie asfaltowych dróg i melduję się w najdalej na wschodzie położonej miejscowości Dąbrowa Biskupia i siedzibie gminy o tej samej nazwie. Na tym można by właściwie zakończyć relację. Skończyła się przygoda, a rozpoczęło uciążliwe trzaskanie szosowych kilometrów. Przecież jak chcę pojeździć po szosie to wybieram udział w ultramaratonie. Przez długi czas nie opuszczę już dróg krajowych, a w teren będę zjeżdżał jedynie sporadycznie i to na stosunkowo krótkie chwile.

W stosunku do wcześniejszych planów na liczniku mam już o 7 km więcej. Jeżeli dodać do tego czas stracony na nieoczekiwanych przeszkodach, zakończenie pętli w preferowanym czasie nie wydaje się pewne. Zaczynam wyścig z czasem. Eliminuję (ograniczam) postoje. Chwilowo warunki do jazdy są sprzyjające. Mam lekki, głównie boczny wiatr nie przeszkadzający w jeździe. Przewidziany jest też plan awaryjny. Po pierwsze mogę skrócić trasę rezygnując z dwóch wysuniętych najbardziej na zachód gmin Wągrowiec miasto/wieś. Po drugie mogę pojechać późniejszym pociągiem i zameldować się w Łodzi 2 godziny później.

Mijam kolejne leżące koło drogi miejscowości i siedziby gmin: Gniewkowo, Rojewo, Złotniki Kujawskie, Barcin, Żnin. Niektóre to całkiem duże miasteczka, inne nie wyróżniają się spośród innym mijanych miejscowości.


Nadchodzi świt


Przy bezchmurnym niebie wyjątkowo szybko zaczyna się rozjaśniać. Z przodu mam nastrojowe widoczki chylącej się ku zachodowi wielkiej księżycowej tarczy. By zobaczyć zmieniające się zabarwienie nieba początków nadchodzącego świtu, muszę niestety odwracać się do tyłu.

Odbijam na północ od pokonywanej przez dłuższy czas trasy. Do zaliczenia mam jedną z mniejszych gmin Wapno. Niedoczas sprawia, że zagłębiam się w niej jedynie na głębokość 2,5 km. To, podczas tej wycieczki, "najsłabiej" zaliczona gmina. Jak widać nawet ustalone przez siebie wcześniej reguły można naginać. Na początku swojej przygody z gminami uznałem w podobnym przypadku jako niezaliczoną gminę Smyków w świętokrzyskim. Może uda się do Wapna wrócić przy okazji zaliczania położonych dalej na północ gmin.


Nadchodzi świt


Zjeżdżam w dół do Domasławka. W napotkanym sklepie czas na planowane uzupełnienie płynów. Nieplanowo rzucają mi się w oczy drożdżowe bułeczki. Tylko czy o tej porze są jeszcze świeże? Chwilę trwa uświadamianie sobie faktu, że pomimo pokonania 200 km jest dopiero sobotni poranek. Drożdżówki mają tę zaletę, że można je pochłonąć w czasie jazdy. Ten posiłek musi wystarczyć na kolejnych kilkadziesiąt kilometrów i kilka godzin jazdy. Na zaplanowany posiłek i pochłonięcie zabranych ze sobą zapasów przyjdzie czas dopiero kiedy będę siedział w pociągu.

Staram się wychwycić miejsca, w których można pominąć na śladzie dłuższe "skróty". Do Wągrowca wybieram drogę krajową. Chociaż powrót na czas wydaje mi się nierealny, to bez walki nie zrezygnuję. Zaliczam miejską i wiejską gminę Wągrowiec i wkrótce okazuje się, że gdzieś "zgubiłem" nadmiarowe kilometry. Jeszcze warto nadrobić trochę czasu gdyż powrót będzie pod wiatr.

Mijam kolejną gminę Mieściska. Na "przeszkodzie" do Janowca Wielkopolskiego staje kilka kilometrów gruntowej drogi. Niby nie jest to zła droga, jednak w nogach mam już kilkanaście godzin jazdy bez odpoczynku.


Gniezno w środku dnia


Zakręcam prosto na południe. Przede mną już tylko jedna gmina (Mieleszyn) i 30 kilometrów jazdy pod wiatr. Nie jest źle, mam na to 2 godziny czasu. Ignoruję proponowane odstępstwa od głównej trasy. W środku miasta gubię się w plątaninie jednokierunkowych uliczek. Na dworzec wpadam na pół godziny przed odjazdem pociągu. Jest czas by bilet kupić na spokojnie w kasie, a nie u obsługi pociągu. Na zrobienie zdjęć ilustrujących wycieczkę brakło już czasu. Postoje były ograniczone do minimum. Podczas 13 godzin spędzonych na trasie na wszelkie postoje przypadło ok pół godziny.

Trasa na RideWithGPS

STATYSTYKA:

Start: 3.11.2017 godz. 23:41
Meta: 4.11.2017 godz. 11:51
Dystans: 283,2 km
Przewyższenia - 800 m.
Czas trasy 13:10
Czas jazdy 12:41
Prędkość śr. 22,4
Prędkość max. 43,5

Nowych gmin - 20


Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót