.

Rajd IT Orient 2018


Goreń Duży, 28 lipca 2018 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót

fot. Organizator, Fundacja Słonie na Balkonie, Orientakcja 60+


Nieznane tereny leśne pomiędzy Gostyninem a Włocławkiem. Organizatorzy - znana i sprawdzona ekipa łódzkich orientalistów. Czego można wymagać więcej. Nad udziałem w tym rajdzie na orientację nie muszę się nawet zastanawiać. Powoli dochodzę do siebie po uczestnictwie w prawie 1200 km Maratonie Wisła, więc rezygnuję z dojazdu na miejsce startu rowerem. Po pracy wsiadam w pociąg do Kutna. Stąd mam zaledwie 40 km do bazy w Goreniu Dużym.

Nocleg w ośrodku i dużo czasu na rozmowy ze znajomymi. Opowiadam o trudach ostatniego startu, odcinkach trudnych lub niemożliwych do pokonania rowerem. Mam nadzieję, że moje wrażenia ze startu okażą się skuteczne i przynajmniej niektórych słuchaczy zachęcę do startu w przyszłorocznej edycji Maratonu Wisła1200.

Ustalanie trasy (fot. Orientakcja 60+)


Mapy rozdane. Przed oczyma mam 33 ponumerowane okręgi oznaczające punkty kontrolne. Jest w czym wybierać. Szczególnie kiedy startuje się na trasie MEGA lub nie pragnie zaliczyć całości. Podczas ubiegłorocznej edycji w Pęczniewie udało mi się zaliczyć całość trasy. Można powalczyć i teraz. W optymalnym wariancie w ciągu 8 godzin trzeba pokonać nieco ponad 100 km. Warunki nie wydają się wyśrubowane i niemożliwe do spełnienia.

Kilka minut dzielących moment rozdania map od komendy start wystarczają by naszkicować planowaną kolejność zaliczania punktów, na drobne i grubsze modyfikacje przyjdzie czas już w czasie jazdy. Zacznę od kilku punktów położonych na południe od bazy, później pojadę na wschód i będę zaliczał punkty (opisując to w dużym uproszczeniu) odwrotnie do ruchu wskazówek zegara.

Start. 10:20. Na początek prosty nawigacyjnie punkt 6. Być może to właśnie jego prostota zadecydowała o takim wyborze na dobry początek. Jadę jedną asfaltową drogą, skręcam w drugą. Dalej drogą przez pola i porośniętą trawą drogą przez łąki. Pierwsze, co rzuca się w oczy to pięciolitrowe butle z wodą ukryte za drzewem. Wybierając punkt nie zwróciłem uwagi, że jest tu wodopój. PK6 - kępa (godz.10:30 - 10 min.).

Najbliższy punkt znajduje się (w linii prostej) zaledwie kilkaset metrów dalej. Można przypuszczać, że organizatorzy umieszczając punkty tak blisko siebie wiedzieli, że przeprawa na krechę pomiędzy nimi jest bardzo trudna albo wręcz niemożliwa. Nie będę tego sprawdzał. Przedzieranie się przez wysokie trzciny, brodzenie przez podmokłe łąki, przeprawa przez niewielką ale być może bagnistą rzeczkę a później szukanie na ślepo punktu bez możliwości odmierzenia się. Wybieram dłuższy ale pewny objazd.

Kiedy jestem już tak blisko nie zawadzi zaliczyć innego punktu znajdującego się nad jeziorem kilkaset metrów obok asfaltowej drogi. Powolne przyzwyczajanie się do skali mapy sprawia, że muszę zawrócić. Później rower zostawiam zbyt wcześnie. Biegnę kilkaset metrów ścieżką wzdłuż brzegu jeziora. Wreszcie na skarpie powyżej widzę czerwień lampionu. PK8 - skarpa (10:44 - 14 min. od poprzedniego punktu).

(fot. "Słonie na Balkonie")


Kontynuuję objazd asfaltową drogą, skręcam w piaszczystą polną drogę. Mijam strumyczek o szerokich zabagnionych brzegach (ten sam który musiałbym pokonać idąc na skróty). Droga przez łąki kończy się na skraju lasu. Punktu nie widzę. Porzucam rower i ruszam pieszo zarastającą drogą przez las. Wśród bujnie rozrastających się tu chwastów i traw dużą część stanowią pokrzywy. Końca ścieżki nie widać. Zdaje, się że jestem już o wiele za daleko. Cóż jak widać na tym przykładzie opis punktu ma często tylko orientacyjne a nawet mylące znaczenie. Droga, czy jak kto woli ścieżka, nie kończy się wcale przy punkcie. Z jednej strony biegnie po łąkach, z drugiej przez wilgotny las.

Dopiero teraz przypominam sobie mapę na której punkt umiejscowiony jest na skraju lasu. Bieg z powrotem do pozostawionego tam roweru. Już z daleko widzę znajomą sylwetkę Radka. Kiedy jestem bliżej widzę też wiszący na krzakach lampion. Był doskonale widoczny z miejsca w którym zostawiłem rower. Wystarczyło się wtedy tylko odwrócić. PK25 - koniec ścieżki (11:01 - 17).

Wycofuję się drogami przez łąki. Po dokładnym odmierzeniu się odnalezienie charakterystycznego miejsca "w środku lasu" wydaje się być prościzną. Być może odmierzam się niezbyt dokładnie, być może określenie punktu nie jest zbyt jednoznaczne - bo niby co to jest obniżenie terenu - faktem jest, że na poszukiwaniu punktu tracę kolejne kilka minut. PK22 - obniżenie terenu (11:25 - 24).

Bez problemu docieram do pierwszego z kilku punktów umieszczonych na licznych w tej okolicy pagórkach. Rower zostawiam na zboczu obok leśnej dróżki. Ostatnie kilkaset metrów pokonuję pieszo. Mijam jedno, drugie, trzecie wzniesienie. Punkt jest na najwyższym z nich. PK19 - szczyt wzniesienia (11:43 - 18). Na wzgórzu spotykam jednego z uczestników. Czy warto było ciągnąć tu ze sobą rower? Nie jestem przekonany.

Przede mną długi chyba najdłuższy na dzisiejszej trasie kilkukilometrowy asfaltowy przejazd. Leśna dróżka. Wypadam na rozległe pagórkowate tereny obsadzone różnej wielkości młodnikiem. Nieosłonięte przed słońcem tereny sprawiają, że robi się upalnie. Nie ma co liczyć nawet na odrobinę chłodzącego wiatru. Zbliżają się godziny południowe. Chłodniej już dzisiaj nie będzie. Gdzieś przede mną znajduje się poszukiwana ambona. Jeżeli nie będę skrupulatnie kontrolował każdej mijanej, piaszczystej dróżki, każdego zakrętu mogę spędzić na poszukiwaniach wiele czasu. Udaje się. Ambonę, którą wcześniej widziałem z oddali udaje się namierzyć bezbłędnie. PK28 - ambona (12:10 - 27).

Teraz dalej na północ. Na mapie plątanina kresek. Która z nich stanowi dającą się pokonać rowerem drogę? Pagórkowaty teren omijam od wschodu. Skrupulatnie kontroluję przebyty dystans i porównuję z odległością odmierzoną na mapie. Tym razem udaje się. Jeżeli nawet nie zawsze jestem pewien gdzie się znajduję to zawsze wiem gdzie jechać by się odnaleźć swoje miejsce na mapie. Wreszcie ulga. Znajduję się na przeciwpożarowej szutrówce. prowadzącej w kierunku punktu. Pierwsza próba nieudana. Zjeżdżam w boczną drogę zbyt wcześnie. Szybko zauważam swój błąd. Pozostawienie tu roweru i bieganie po okolicznych wzniesieniach nie byłoby najlepszym rozwiązaniem. Druga, wznosząca się w górę, kręta dróżka jest tą właściwą. Stąd już tylko kilkadziesiąt metrów do punktu. PK15 - szczyt wzniesienia (12:37 - 17).

(fot. Organizator)


Jadąc dalej na północ zastanawiam się nad wykreśloną przed startem trasą. Zmieniam początkową koncepcję. Mam wrażenie, że w tej kolejności niektórych punktów nie da się logicznie zaliczyć. Takim wątpliwym punktem wydaje się być PK11 leżący na północ od niewielkiej ale bagnistej rzeczki. Leży trochę nie po drodze ale postanawiam zaliczyć go właśnie teraz. Opuszczam szutrówkę do której dotarłem po zaliczeniu poprzedniego punktu. Kiedy z niej zjeżdżam, znowu czeka mnie plątanina kresek na mapie a leśnych dróg w terenie. Skrupulatnie mierzę kierunki, odległości. Na niewiele się to zdaje. Coś się nie zgadza. Droga, którą powinienem jechać kończy się (przynajmniej ja nie widzę jej dalszego ciągu) a może nie jestem w tym miejscu. Pojawiające się mokradła omijam od północy. Na kolejnym skrzyżowaniu leśnych dróg olśnienie. To musi być tu. Identyfikuję miejsce i po kilkuset metrach zaliczam punkt jadąc do niego od północy a nie od wschodu (jak wcześniej planowałem). PK11 - kasztanowiec (13:22 - 45).

Powrót do głównej drogi. Stąd jadę prosto do punktu. Kiedy droga skręca jadę dalej prosto przez las. Na wprost znajduje się najwyższe wzniesienie i tam właśnie znajduje się lampion. Punkt zaliczam razem z Bartkiem.PK21 - szczyt wzniesienia (13:42 - 22).

Zboczem wzniesienia zjeżdżam do leśnej drogi. Kolejne dróżki doprowadzają mnie do asfaltu. Po kilku kilometrach skręcam w gruntową piaszczystą drogę przez pole. Wjeżdżam na ziemny wał wdzierający się głęboko w wody zbiornika wodnego. Tu nic nie chroni mnie przed palącym słońcem. W połowie zatrzymuję się by opłukać ręce i nogi z soli oraz zwilżyć czapeczkę i koszulkę. To samo powtórzę po zaliczeniu punktu. PK30 - koniec cypla (14:02 - 20).

Chociaż na otrzymanej mapie tego nie widać kilometr dalej na północ jest już brzeg Wisły. Trasa Maratonu Wisła prowadziła przeciwległym jej brzegiem. To tam był najdłuższy odcinek nieprzejezdnej, piaszczystej leśnej drogi. Tym bardziej nieprzejezdnej, że pokonywałem ją w ciemnościach nocy.

Tym razem dojazd do punktu nie stanowi orientacyjnego wyzwania. Proste, nie wymagające identyfikacji drogi. Trzykrotna zmiana kierunku jazdy. Wystarczy skrupulatnie odmierzyć odległość i skręcić w odpowiednią drogę by po wyznaczonej odległości zatrzymać się obok punktu. PK20 - róg ogrodzenia (14:19 - 17).

Powrót do zaznaczonej grubą linią drogi. Jej oznaczenie na mapie nie odpowiada jej jakości i przejezdności. Przez kilka kilometrów zmagam się z zalegającym, niekiedy grubą warstwą, piaskiem. Miejscami nie da się go ominąć, zakopuję się i prowadzę rower. Wreszcie skręcam i przez kilkaset metrów jadę wzdłuż rzeki. Po chwili wyjaśnia się to nad czym zastanawiałem się jadąc tutaj. Niewielka, solidnie wyglądająca kępa roślin przy brzegu. Pierwszy krok kończy się pomyślnie. Druga noga zapada się kilkanaście centymetrów poniżej poziomu wody. Tego punkt nie udaje się zaliczyć na sucho. PK14 - kępa na rzece (14:39 - 20).

Mokry but przy panujących upałach nie stanowi problemu. Po kilku minutach nie czuję już wilgoci. Po kilkudziesięciu jest tak suchy jak na starcie. Jadę do punktu znajdującego się po przeciwnej stronie rzeki. Nie wygląda na to, by nawet przy panujących warunkach warto było skracać trasę przez rzekę. W kierunku punktu prowadzą wyraźne ślady a na miejscu po raz pierwszy spotykam na raz kilku zawodników. Kilka słów z ekipą Orientakcji i biegnę w kierunku lampionu. PK18 - brzeg rzeki (14:50 - 11).

ślady na piaszczystej drodze są miłym wspomaganiem umiejętności nawigacyjnych. Oczywiście ślady to tylko wątpliwej niezawodności pomoc - mogą się w każdym, najmniej oczekiwanym momencie skończyć na twardszym fragmencie drogi. Nie zaszkodzi kontrola odległości przebytej od ostatniego rozpoznawalnego miejsca i kontrola kierunku jazdy. PK33 - brzeg jeziora (15:05 - 15).

(fot. Organizator)


Dalszy ciąg wspomagania. Jazda po śladach ochrania mnie przed złym wyborem. Planowałem wjechać przecinką prowadzącą niemal prosto do punktu. Wariant najkrótszy nie zawsze oznacza wariant optymalny. Prowadząca po pagórkowatym terenie przecinka pewnie nie wszędzie byłaby przejezdna. Jadę drogą omijającą pagórkowaty teren. Piaszczysta droga. Szału nie ma ale nawet na chwilę nie muszę zsiadać z roweru. Jeszcze właściwy wybór na rozwidleniu kilku dróg i jestem na miejscu. PK17 - paśnik (15:18 - 13).

Mijam jadących w kierunku punktu Ewę i Jarka. Przecinka, którą jadę doprowadzi mnie prosto na bufet, gdzie uzupełnię mocno uszczuplone zapasy wody. "Jadę" jest tu mocno naciąganym określeniem. ścieżka (bo tak chyba wypada nazwać to co mam pod kołami) pnie się w górę więc często prowadzę rower lub ostro opada w dół, więc też nie zawsze da się jechać. Wreszcie jest widoczny z daleka PK13 - wiata - bufet (15:29 - 11).

Chwila oddechu. Piję wodę, uzupełniam bidony, zjadam jakieś owoce i coś jeszcze. Nie ma sensu zatrzymywać się w tym miejscu ani chwili dłużej niż jest to niezbędne. Jedna prosta droga doprowadza mnie prosto do punktu. Piach tylko minimalnie przeszkadza w jeździe. PK24 - pomnik przyrody (15:47 - 18).

Nie ma nic za darmo. Łatwe punkty przeplatają się z tymi dużo trudniejszymi. Nieciekawie wyglądający na mapie punkt 16. Nie widać sensownego dojazdu z jakiejkolwiek strony. W terenie wcale nie jest łatwiej. Pomimo, że (spodziewając się trudności) skrupulatnie odmierzam odległość, sprawdzam kierunek, odliczam mijane przecinki. W pewnej chwili, gdy jestem już bardzo blisko nie mam pojęcia gdzie szukać punktu. Mam dużo szczęścia z bocznej przecinki nadjeżdża kolejny zawodnik - on wie. Zbiegam za nim z grzbietu do położonego poniżej a odległego o kilkadziesiąt metrów punktu. To nie jest punkt odnaleziony przeze mnie (ja szukałbym go z innej strony), to punkt "podarowany" przez przypadkowego bikera. PK16 - powalone drzewo (16:21 - 34).

(fot. "Słonie na Balkonie")


Zjeżdżam do leśnej obwodnicy. Chociaż jestem na północ od punktu, spróbuję go zaliczyć od przeciwnej południowej strony. Odmierzam odległości. Zjeżdżam w drogę prowadzącą w kierunku punktu i ... rowerowe ślady są ale punktu nie ma. Bo nie powinno go tu być. Dopiero przy późniejszej analizie śladu widzę, że punktu poszukiwałem o kilkaset metrów od jego właściwego położenia. Dlaczego zawiodło odmierzanie odległości? Dlaczego nie zauważyłem, że droga którą jechałem wykręciła prawie pod kątem prostym? Wyjaśnienie nasuwa się tylko jedno, zmęczenie ciężką trasą (piaski, górki) i temperatura miejscami przekraczającą 35 stopni. W tych warunkach nie da się logicznie myśleć (przynajmniej mnie przytrafiło się takie zaćmienie). (PK31) - obniżenie terenu (mijany ok. 16:50 bez zaliczenia).

W miarę szybko odpuszczam sobie poszukiwanie punktu, wracam do głównej drogi, którą pojadę teraz na zachód w kierunku punktu o numerze 10. Wtedy to wydaje się nieprawdopodobne ale po chwili po raz kolejny widzę przed sobą wiatę, pod którą umieszczony jest bufet. Zaraz, zaraz!!! Przecież wiata powinna znajdować się na północ od niezaliczonego punktu. Właściwie to kiedy ostatni raz spojrzałem na kompas (?!?) a nie wiozłem go na ręce jako wątpliwej urody ozdobę. (PK13) - bufet (17:04).

Chwila wytchnienia i ruszam dalej. Powrotu na niezaliczony wcześniej punkt PK31 nie planuję. Wybieram inny najbliższy niezaliczony jeszcze punkt. W tym przypadku nie ma szansy na popełnienie pomyłki. Czy w moim przypadku takie określenie zawsze jest zgodne z prawdą to już inna sprawa. Jadę szutrową drogę. Kiedy ta skręca w prawo ja wybieram przecinkę biegnącą w przeciwnym kierunku. Przecinka doprowadzi mnie prosto do punktu. Doprowadzi to nie znaczy, że można tam dojechać. Punkt znajdujący się znacznie wyżej, w siodle pomiędzy wzniesieniami. Piaszczyste podłoże sprawia, że kilkaset metrów prowadzę rower. PK1 - wiata (17:22 - 61). Poprzedni punkt zaliczyłem godzinę temu.

(fot. "Słonie na Balkonie")


Po przeciwnej stronie grzbietu utwardzona droga prowadząca na szczyt. Posiłkując się linijką i kompasem jadę po widocznych śladach kół. Tym razem obywa się bez jakiejkolwiek wtopy. Łatwo nie rezygnuję. Chociaż droga pnie się ostro w górę wjeżdżam tak daleko jak tylko się da. Dalej pozostaje już tylko "bieg" w górę do najwyżej położonego punktu kontrolnego. Bieganie po lesie skończyło się co najmniej kilka godzin wcześniej. Teraz pozostaje mozolne wspinanie. Roweru nie ma co ciągnąc ze sobą ponieważ będę zjeżdżał tą samą drogą. PK7 - szczyt góry (17:32 - 10).

Powoli zbliża się koniec zawodów. Do upływu limitu czasu pozostało mniej niż godzina. Gorączkowo przeliczam zaliczone dotychczas punkty. Mylę się w obliczeniach. Liczę jeszcze raz. Tu już nawet nie chodzi o zajęte miejsce. Coraz bardziej realne staje się uniknięcie kompromitacji i zaliczenie minimum punktów potrzebnych do sklasyfikowania na trasie Giga. Przede mną kilka położonych blisko siebie i łatwych punktów. Na początek punkt opisany jako drabinka. Rozjeżdżona przez rowerzystów droga. Punktu nie mogę znaleźć. Wracam do ostatniego zakrętu drogi, odmierzam się. Punkt znajduję w lasku kilkanaście metrów od skraju drogi. PK5 - drabinka (17:49 - 17). Mijam piechura Krzyśka Drożdżyńskiego, który nie omija żadnej z imprez organizowanych przez łódzkich orientalistów.

Kolejne proste punkty kontrolne. Prost nie proste, nigdy nie zawadzi odmierzyć przebytą odległość. Na wzniesieniu obok asfaltowej drogi odnajduję PK2 - platforma widokowa (17:57 - 8).

Kolejny punkt na skraju jakiegoś jeziorka. Jadę gruntową drogą będącą przedłużeniem asfaltu. Wieży widokowej nie sposób nie zauważyć. Gorzej gdy wieże są dwie. Mijający piechur szybko informuje - punkt jest przy drugiej wieży. Mam szczęście bo oszczędza mi to pokonanie kilkudziesięciu schodów prowadzących na szczyt. Gdzie dowcipni organizatorzy zostawili podobno tylko karteczkę "to nie jest ta wieża". Jadę dalej. Za zakrętem drogi, ukryta jest w krzakach inna dużo bardziej niepozorna drewniana budowla. PK3 - wieża widokowa (18:04 - 7).

Powrót na metę (fot. Orientakcja 60+)


Do mety pozostaje już tylko kilkukilometrowy powrót asfaltem. Melduję się na kilka minut przed upływem limitu. META (18:13 - 9). Na karcie startowej mam przedziurkowane 22 pola. Dodatkowym punktem jest PK25, którego potwierdzenie zajęty rozmową z Radkiem zapominam potwierdzić przy pomocy perforatora. Wszystko w rękach organizatorów. Jeżeli nie uznają tego punktu za zaliczony będę miał komplet 22 punktów na trasie Mega. Mam szczęście. Zapada pozytywna dla mnie decyzja. Kończę trasę Giga z 23 punktami. Wychodzę z założenia, że lepiej zająć ostatnie miejsce na trasie Giga niż 1 na trasie Mega. Ostatecznie kończę 11 na 17 sklasyfikowanych zawodników i zawodniczek.

Juz po zakończeniu zawodów potwierdza się, to czego domyślałem się już będąc na trasie. Zacząłem jazdę od trudniejszej części trasy (przewyższenia, piachy) i trudniejszych, rzadziej położonych punktów. Gdybym na początku pojechał na wschód trafiłbym na łatwiejsze punktu, drogi pozbawione piachów i bardziej płaski teren. Później miałbym dostatecznie dużo czasu na spokojne zaliczenie dużej ilości blisko siebie położonych punktów w środkowej części mapy. Po zakończeniu IT Orient innym okiem spojrzałem na trasę Maratonu Wisła1200. Tam po prostu było: "lekko, łatwo i przyjemnie".

Statystyka trasy:

Dystans: 90,3 km
Przewyższenie: 270 m
Czas trasy: 7 godz. 53 min.
Czas jazdy: 6 godz. 10 min.
Prędkość śr.: 14,6 km/godz.
Prędkość maks.: 36,7 km/godz.
Zaliczone punkty: 23 z 33
Miejsce: 11/17


wizualizacja przejazdu na 3drerun


Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 4
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót