.

Dendrologiczny Hawran

Rowerowy Rajd na Orientację HAWRAN


Piorunka, 10 maja 2021 r.

(relacja)

relacje z innych imprez


powrót


Powalone i ścięte drzewa, szlabany i ogrodzone pastwiska. Strome fragmenty gdzie jazda rowerem będzie trudna. Konieczność pokonywania mniejszej lub większej ilości brodów. Informacje wyczytane z komunikatu startowego brzmią jak ostrzeżenie ale również jako zapowiedź ciekawej trasy. Mnie podobnie jak większości uczestników poprzednich edycji do udziału w Hawranie nie trzeba zachęcać. Hawran to miłość od pierwszego wejrzenia. Gwarantem ciekawej imprezy są w równym stopniu osoby organizatorów, jak i interesujące (miejscami dzikie) tereny Beskidu Niskiego.

Obawy wzbudzają tylko wymienione w komunikacie brody. A co jeśli będzie padać? Prognozy nie są w tym temacie jednoznaczne. Kiedy w upalny piątek jadę z Tarnowa na miejsce startu zaliczając nieodwiedzone dotychczas gminy, mijam mocno wysuszone strumienie i rzeki. Nad horyzontem widzę jednak zbierające się ciemne chmury. Mnie opady nie dosięgną, jednak kiedy mijam Grybów widzę skutki ulewy jaka przeszła w okolicach miejsca startu. Podczas przedstartowej nocy nad bazą przetaczają się burze i opady. Co nas czeka przekonamy się po wyruszeniu na trasę.

Pierwsze co odczuwam już od rana to znaczne ochłodzenie. Upały które wykańczały mnie podczas dojazdu do bazy chwilowo odeszły w zapomnienie. Jest ciepło ale nie upalnie. Nie przeszkadza przez znaczną część czasu trwania maratonu ukryte za chmurami słońce.

Ale przejdźmy do rzeczy. Krótka odprawa. Mapy formatu A4 i rozdzielczości 1:50.000 rozdane. Do zaliczenia mamy 25 punktów kontrolnych o zmiennej wartości od 2 do 9 punktów przeliczeniowych (o wartości punktu informuje pierwsza cyfra dwucyfrowej liczby). Wśród nich są trzy punkty bonusowe, których zaliczenie wydłuża 10 godzinny limit czasowy o kolejne 30 minut. Rogaining czyli możliwość wyboru najbardziej wartościowych punktów dotyczy tylko słabszych zawodników. Dla najlepszych to klasyczny maraton na orientację na którym trzeba zaliczyć wszystkie punkty kontrolne w najkrótszym czasie.

Start. Sprawnie ogarniam mniej więcej 2/3 punktów kontrolnych szkicując kolejność ich zaliczania. Wybieram wariant pozwalający na początku zaliczyć najbardziej wartościowe punkty (w tym punkty bonusowe). Kolejność zaliczenia pozostałych punktów określę (jeżeli wystarczy czasu) dopiero podczas jazdy. 8:36 - Asfaltową drogą ruszam do jednego z punktów położonych na południe od bazy. Wkrótce mija mnie główny faworyt do zwycięstwa Zbyszek Mossoczy. Nie zastanawiając się skręcam w gruntową drogę za poprzednikiem. W miejscu obok drogi, gdzie znajduje się lampion zatrzymali się już inni zawodnicy. Punktu nie muszę więc szukać. PK35 - Złamane drzewo - 8:57.

Teraz czas na pierwszy punkt bonusowy położony w narożniku mapy. Na skrzyżowaniu leśnych dróg jadąca przede mną para skręca w lewo. Czyżby wybrali inny wariant? Nie zastanawiam się dlaczego kierunki dróg nie bardzo zgadzają się z mapą. Wpatrzony we wskazania kompasu wybieram prowadzącą +/- na północ czyli kierunku w którym powinienem jechać. Tego, że moja mapa odwrócona jest do góry nogami czyli stroną południową u góry jakoś nie zauważam. Wyjeżdżam na asfaltową drogę, której nie potrafię i nie staram się zidentyfikować. Droga przez pola w dolinę. Ponownie asfalt. Miejscowość Berest. Znajome skrzyżowanie. Na drogowskazie Czyrna. Dłużej nie można ignorować mapy.


Identyfikuję swoje położenie i nie jest to dla mnie dobra wiadomość. Podczas jazdy pomyliłem północ z południem i znacznie oddaliłem się od najbliższego celu. Pierwsza taka pomyłka zdarzyła się prawie 20 lat temu na trasie Harpagana 24 w Pucku. Wtedy można to było usprawiedliwić pierwszym startem na orientację (wtedy nawet bez kompasu). Teraz? No cóż. Widać, że przez ten czas niewiele się nauczyłem.

Nie widząc sensownej zmiany zaplanowanego wariantu jadę w kierunku, który powinienem wybrać wcześniej, czyli na południe. Asfaltowa droga w kierunku Krynicy pozwala po 40 minutach wrócić na wyznaczoną trasę. W tym czasie do pokonanego dzisiaj dystansu dołożę 9 "pustych" kilometrów. Dużo to czy mało? Biorąc pod uwagę parametry trasy (dystans i ilość punktów) tracę możliwość zaliczenia 2 dodatkowych punktów.

Nie jest dobrze ale trzeba zapomnieć o tym co było. Przede mną niemal cała trasa i na tym trzeba się skupić. Jadę najkrótszą drogą przez las. Stroma ociekająca wodą i błotnista leśna droga wymaga zachowania maksymalnej ostrożności. Miejscami podpieram się nogą. Moje obawy budzi stan nie wymienianych od nowości klocków hamulcowych. Jeżeli dalej tak będzie hamulce mogą stracić swoją funkcjonalność. Dla złapania oddechu trochę asfaltu. Zgodnie z sugestiami jakie usłyszałem na odprawie, skręcam w drogę za cerkwią. Chwilę dalej obok cmentarza rozpoczyna się porośnięte trawą zbocze. Zostawiam rower obok innych już leżących w tym miejscu i pieszo ruszam w górę. Cel to odległe o kilkaset metrów wzgórze o wdzięcznej nazwie Ostrojabec. Przez łąkę wydeptana jest całkiem porządna ścieżka. Mijam schodzących Czarnych i Andrzeja Żelazko. Dzisiaj będziemy się spotykać wielokrotnie. Wypłaszczenie. Brzozy. Lampionu brak. Istotnym szczegółem jest fakt, że oznaczenia punktów są umieszczane (chowane) po przeciwnej stronie drzewa. Wystarczy się odwrócić i jest. PK81 - Brzoza pod szczytem - 10:10.

Powrót do pozostawionego niżej roweru. Dozwolony odcinek drogi krajowej i za chwilę zaczynam wjeżdżać na położony po przeciwnej stronie doliny grzbiet. Asfaltowa droga kończy się wraz z ostatnimi zabudowaniami. Przestaje działać mój licznik rowerowy. Zaczyna się prawdziwa (nie wspomagana pomiarem odległości) jazda na orientację. W terenie odszukuję każdy szczegół widoczny na mapie (strumyk, zakręt drogi itp.). W sytuacjach wątpliwych z pomocą przychodzą ślady pozostawione przez moich poprzedników. Nocne opady okazują się tu bardzo pomocne. Opony w wilgotnym błotnistym podłożu wyraźnie odciskają się. Skręcam w jedną z bocznych leśnych dróżek. Mokra, błotnista, pełna kolein leśna droga doprowadza mnie na poprowadzony grzbietem niebieski szlak. Bez problemu zaliczam oba położone obok drogi punkty kontrolne. Do pierwszego prowadzą śladu opon. PK63 - Kikut - 10:47. Drugiego drzewa nie muszę szukać. Właśnie zalicza go kilku rowerzystów. PK62 - Sosna na skraju polany - 11:06.

Zaliczenie 2 punktów kończy się zjazdem do wsi Kamianna. Jazda kiepską leśną drogą prowadzącą przez grzbiet skłania by teraz maksymalnie wykorzystać drogi asfaltowe. Mijam Ewę i Jarka, którzy na asfaltowych podjazdach poruszają się nieco wolniej. Przełęcz osiągnięta. Szybki przyjemny zjazd przerywa tabliczka z napisem Kotów. Zdaje się, że nie tędy miałem jechać. Czeka mnie powrót i pokonanie bardziej stromego od tej strony podjazdu. Skręcam w boczną, wąską, asfaltową drogę, nie udostępnioną do ruchu, której wcześniej nie zauważyłem. Nie takiego asfaltu się spodziewałem, a brak licznika nie ułatwił mi zadania. Skręcam w żółty szlak pieszy, który po dość uciążliwym podjeździe doprowadza mnie na szczyt LUBOCZ (819 m n,p.m.). Znajduje się tu najwyżej położony punkt na trasie tegorocznego Hawrana. Pomimo wskazówek jakie otrzymałem wcześniej od jednego z zawodników odnalezienie najwyższego punktu wzniesienia i położonego kilkanaście metrów obok szlaku lampionu nie jest oczywiste. Obok ścieżki leży kilka rowerów, zawodników którzy dotarli tu przede mną. Oczy naokoło głowy, sprawdzanie każdej strony rosnących na wzgórzu drzew i po kilku minutach punkt jest mój PK45 - Szczyt - 12:04.

Od dłuższego czasu jadąc bardziej równymi kawałkami dróg, wpatruję się w mapę szukając najlepszego wariantu. Które punkty zaliczyć i w jakiej kolejności. Może już teraz warto niektóre odpuścić. Ponieważ przejezdność bocznych leśnych dróg pozostawia wiele do życzenia, stawiam na maksymalne wykorzystanie asfaltowych i głównych (być może szutrowych) leśnych dróg. Zamiast planowanej na starcie kolejności (PK 61/73/34/82) wybieram odwrotną kolejność zaliczania tych punktów. Zjeżdżam na północ do leśnego asfaltu, którym tu dotarłem. Tym razem bardzo uważna jazda, pozwala skręcić we właściwą leśną stokówkę. Uważne odliczanie każdego zakrętu drogi i wypatrywanie śladów skręcających z tej drogi w prawo. Są. Trochę jadę podmokłą drogą, trochę prowadzę rower. Kolejny raz spotykam startującego po raz pierwszy na orientację zawodnika Piotra Palkę ( mam nadzieję, że bezbłędnie tak go zidentyfikowałem). Nie mam wątpliwości, że suchy kloc znajdujący się kilkanaście metrów od ścieżki to poszukiwana lizawka. Perforuję kartę startową zaliczając w ten sposób kolejny (2-gi) punkt bonusowy. PK92 - Lizawka - 12:42. By wydłużyć limit czasowy o 30 minut, będę musiał zaliczyć jeszcze wysunięty najbardziej na północ PK71.

Zjeżdżam do asfaltowej drogi i odnajduję stokówkę po przeciwnej jej stronie. Skrupulatne liczenie każdego zakrętu drogi, wypatrywania śladów kół na odchodzącej w bok ścieżce. Obok mnie po raz kolejny pojawia się Piotr. Kiedy docieram do miejsca gdzie i tak musiałbym prowadzić rower, pozostawiam go (tzn. rower) na poboczu i ruszam pieszo. I tak muszę wrócić tą samą drogą. Na zboczu niewielkiego wąwozu pojawiają się opłukane z podłoża korzenie rosnących powyżej drzew. Na jednej ze zwisających "wiech" umieszczony jest trójwymiarowy lampion. PK34 - Korzenie - 13:15.

Obok pozostawionego kilkadziesiąt metrów powyżej roweru widzę teraz porzucone 4 kolejne pojazdy. Chociaż nie było to celowe działanie, wpuściłem w maliny, a dokładniej w las orientalistów którzy nadjechali chwilę później. Rowery są. Ich właścicieli nie widać. Przeczesują rosnący wokół drogi las. Czyżby byli wśród nich Czarni z Andrzejem, którzy wdrapywali się pod górę, kiedy ja zaliczyłem już "lizawkę"?

Wracam na stokówkę by zaliczyć kolejne położone "tuż obok" tej drogi punkty. Charakterystyczny, ostry zakręt. Pozostawiam rower na poboczu i ruszam pieszo na poszukiwania. Nie jestem tu sam. Spotykam kilku zawodników. Przechodzę koło wkopanej w ziemię dreny. Dopiero po chwili dociera do mnie, że tak wygląda poszukiwane źródełko. PK73 - źródlo - 13:30.

Staram się kontrolować kolejne zakręty drogi. Podjazd się kończy, a droga zaczyna opadać. Nabieram szybkości, a to nie sprzyja dobrej orientacji. Słyszę szczekanie psa. Zza drzew widać jakieś chałupy. Zaczynam kręcić się bezradnie. Po dłuższej chwili dociera do mnie, że miejsce w którym znajduje się punkt, minąłem kilkaset metrów wcześniej. Zawracam. Zakręt żółtego szlaku przywraca mnie do rzeczywistości i pozwala umiejscowić na mapie . Porzucone obok drogi rowery. Czarni tuż przede mną odnajdują położone na dole wąwozu miejsce. PK61 - Dwa strumienie - 14:12.

Szybki zjazd do głównej drogi Grybów-Krynica. nowu rozpędzam, mijam właściwy zjazd i atakuję punkt od przeciwnej strony. Czym jest tytułowy DESKAL? Chociaż próbuję dowiedzieć się tego od napotkanych na trasie bikerów, pytanie pozostaje bez odpowiedzi. Mam szczęście, z przeciwnej strony nadjeżdżają Ewa z Jarkiem. Odmierzyli odległość, więc zatrzymujemy się tuż obok malowidła znajdującego się na szczycie drewnianej stodoły. Deskal, czyli odpowiednik miejskiego muralu. Punkt ukryty jest za przylegającymi do budynku klatkami. PK41 - Za deskalem - 14:34.

Na asfaltowym podjeździe mijam jadącą tu wolniej parę znajomych. Po tym jak skręciłem w pnącą się na pobliskie zbocze dróżkę, pojedziemy razem do kilku kolejnych punktów. Z daleka widać samotne drzewo. To poszukiwana przez nas jabłoń. Ze zbocza rozpościera się rozległy widok na położone poniżej wioski Bindzarowa i Pereliska. Widok jest tak intrygujący, że wyciągam aparat i robię fotkę. PK46 - Samotna jabłoń - 14:55.


PK46 - Samotna jabłoń (w towarzystwie Ewy)


Bindzarowa


Przejazd przez zarośnięty grzbiet plątaniną zaznaczonych przerywanymi liniami dróżek nie wygląda zachęcająco. Jednak znajdujący się po przeciwnej stronie punkt znajduje się tak blisko, że nie warto szukać lepszego dojazdu. Po opuszczeniu lasu rozglądam się za jakimś barakiem - "ludzką budą". Okazuje się, że tym razem opis punktu oznacza dokładnie to z czym kojarzy się określenie BUDA czyli psia buda. Jarek z Ewą znajdują niewielką konstrukcję porzuconą w narożniku lasu. PK72 - Buda - 15:20.

Równie intrygujący jest opis czekającego na zaliczenie punktu. Nawet nie próbuję domyślać się czego szukać i czego się spodziewać. Przed nami ostry zjazd w dolinę rzeki Białej. Na dystansie niespełna 1,5 km tracimy ponad 200 m wysokości. Droga jest o niebo lepsza od śliskich, błotnistych leśnych ścieżek, którymi zjeżdżałem do tej pory. Gruntowa droga (już zdążyła obeschnąć) szybko zamienia się kolejno w szuter i asfalt. Znajdujące się po drugiej stronie Białej szambo, to po prostu duży walcowaty metalowy zbiornik wewnątrz którego odnajdujemy lampon punktu kontrolnego. PK55 - Szambo - 15:30.

Limit czas upływający dokładnie za 3 godziny oznacza, że czas na decyzję. Jechać na najbardziej oddalony od bazy punkt czy zdecydować się na szybszy powrót i zaliczenie większej ilości mniej wartościowych punktów w pobliżu bazy? Decyzję na NIE sugeruje niezachęcający widok drogi prowadzącej w kierunku punktu i liczne gęsto położone poziomice oznaczające stromy podjazd. Za podjęciem decyzji na TAK przemawia: 1) fakt, że zaliczenie 3-go punku bonusowego wydłuży limit jazdy o 30 minut; 2) wartość punktu (7 punktów przeliczeniowych) i możliwość zdobycia kolejnych 9 na PK91. Kiedy oczekiwanie na decyzję Ewy i Jarka wydłuża się, samotnie ruszam na łowy.

Na prostej opadającej w dół asfaltowej drodze nie jest łatwo odnależć (bez odmierzenia odległości - licznik w dalszym ciągu nie działa) niepozorną drogę prowadzącą na drugą stronę rzeki. Zatrzymuje mnie dopiero most na Białej. Widoczne dalej zabudowania to Grybów. Zjechałem zbyt daleko. Dla pewności, że nie ominę właściwego mostu na drugą stronę rzeki, korzystam z pieszej kładki. Wkrótce docieram na właściwą trasę. Asfaltowa droga ostro wspina się po stromym zboczu otaczajacym rzekę Biała. Po towarzyszącym nocnym burzom i opadom ochłodzeniu nawet takie podjazdy pokonuję bez zatrzymywania się. Przy wczorajszych upałach nie byłoby to takie oczywiste.

Na podjeździe mija mnie Piotr. Wkrótce zatrzymujemy się na zakręcie drogi. Piotr, dla przyomnienia, początkujący orientalista ma wątpliwości. Pewności nie ma ale czuję, że to musi być właściwy kierunek. Jeżeli obok napotkanych dalej zabudowań znajduje się polna droga to znaczy, że jesteśmy na właściwym tropie. Jest droga i ślady innych rowerzystów. Jeszcze chwila wspinania i zjeżdżam na polanę w poszukiwaniu odpowiedniego drzewa. wbrew oznaczeniom na mapie wielka czereśnia znajduje się tuż obok drogi. PK71 - Czereśnia na polanie - 16:12.

Mój pierwotny wariant zaliczenia jednego z dwóch najbardziej wartościowych puntów przewidywał zjazd w dolinę i dojazd asfaltami w pobliże punktu. Wariant może i przyjemny ale wymagający nadłożenia wielu kilometrów. Wpatrując się w czasie jazdy w mapę widzę, że jest dużo lepszy najkrótszy, chociaż w większości terenowy wariant. Jadąc w ten sposób nie traci się też całej zdobytej wcześniej wysokości.

Znalezienie dalszego ciągu polnej drogi po drugiej stronie polany to połowa sukcesu. Asfaltowy przerywnik z widokiem na porośnięty lasem Chełm (to byłoby doskonałe miejsce na postawienie punktu dla masochistów). My nie będziemy tam wjeżdżać. Na podziwiane widoków nie mam czasu. Musze się maksymalnie skupić, by bezbłędnie odnaleźć kolejny dendrologiczny twór przyrody. Kiedy z fragmentu szutrowej drogi skręcam w niewyraźnie przetartą ścieżkę/drogę, zaczynam się zachowywać jak pies tropiący. Z nosem (przepraszam ze wzrokiem) utkwionym w podłożu przed przednim kołem roweru, tropię niewyraźne ślady na zarastającej roślinnością drodze. Opłacało się. Jadę, prowadzę rower, zatrzymuję się dopiero u podnóża skarpy kamieniołomu. Drzewo znajdujące się kilka metrów wyżej wygląda na to najbardziej wygięte. Przekonam się dopiero gdy będę na miejscu. PK91 - Wygięte drzewo - 16:43.

Chwilę później spotykam Ewę i Jarka, którzy chociaż wcześniej tego nie planowali, postanowili zaliczyć ten punkt. Poszukują go kilkadziesiąt metrów od właściwego miejsca. Niżej, już na asfaltowej drodze spotykam Piotra, który odłączył się podczas jazdy między punktami. Poinstruowany chyba, bez błądzenia odnalazł punkt. Ilość dostępnego czasu pomimo bonifikaty zmniejsza się do 2 godzin. Spoglądam na kartę startową i najcenniejsze, jeszcze nie zaliczone, punkty. Pozostaje jedna 60-tka i trzy 50-tki (o wartości odpowiednio 6 i 5 pkt przeliczeniowych). Na zaliczenie położonego nieco z boku PK53, który stanowi jednocześnie punkt żywnościowy, raczej braknie czasu ale pozostałe są w moim zasięgu.

Z małym, szybko naprawionym błędem docieram do ukrytej za lasem polany. Wbrew temu co widzę na mapie prowadzi tam wyraźna droga las. W narożniku polany odnajduję chyba jedyny, nie ukryty po przeciwnej stronie drzewa lampion. PK52 - Na skraju łąki - 17:11.

Jadąc dalej w kierunku bazy niejako po drodze, zaliczę kolejne punkty. Asfaltowa droga przez Wawrzkę kończy się. Kilkaset metrów dalej powinienem skręcić w drogę, na przedłużeniu której powinienem odnaleźć punkt. Widząc jadącego przez łąki rowerzystę, skręcam wcześniej. Teraz to ja sam wpuściłem się w maliny. Pytam nadjeżdżającego z przeciwka Piotra "Masz punkt?". Razem ruszamy na dalsze poszukiwania. Sprawdzam najbliższy zadrzewiony cypel. Dębu tu nie ma. Jest za to jar i płynąca dołem strużka. Miejsce zlokalizowane na mapie. Teraz trzeba odnaleźć odległy od tego miejsca skraj polany. Metodą prób i błędów docieram do oddzielonej wąskim pasem drzew drugiej polany. Szeroka utworzona przez poprzedników ścieżka pewnie prowadzi do celu. PK64 - Dąb na rogu polany - 17:37.

Stromy zjazd wyprowadza mnie na skraj lasu. Przede mną szeroki na kilkanaście metrów nurt rzeki Biała. Konsternacja. Próbuję wycofać się. Widok podmokłej stromej drogi skutecznie zniechęca do tej wersji wydarzeń. Spoglądam na bród prowadzący na drugi brzeg. Zdejmuję buty i skarpetki. Po chwili zakładam je z powrotem. Tej części garderoby dzisiaj nic już nie zaszkodzi. Przede mną w nurt rzuca się Piotr, a później Ewa i Jarek. Podwijam jeansy do kolan. Na początek wpadam w miękkie ilaste podłoże, później są już równe betonowe płyty. Woda nigdy nie sięga powyżej kolan. Prawdopodobnie wczoraj można było pokonać tą przeszkodę po szerokich kamieniach nie mocząc nawet butów.

Asfaltowa droga na przeciwnym zboczu doliny doprowadza nas w pobliże znajdującego się tam punktu. Jeszcze kawałek łąki i docieramy do widocznych z daleka sosen. Jedna z nich jest tą właściwą. PK51 - Sosnowy zagajnik - 18:09. Opuszczając punkt i spotykam Czarnych. Oni nie zdążą wrócić na metę w wyznaczonym limicie.

Do zakończenia rajdu pozostało jedynie 50 minut. Bogate plany zaliczania kilku punktów w pobliżu bazy pozostaną niespełnionym życzeniem. Czasu wystarczy jedynie na powrót do bazy i ewentualne zaliczenie ostatniego znajdującego się tuż obok drogi punktu. Wznosząca się łagodnie w górę asfaltowa droga nie ułatwia szybkiej jazdy. Na polnej drodze do bazy jest jeszcze gorzej. Mam szczęście. Miejsca, w którym znajduje się ostatni punkt nie muszę szukać. Z krzaków na skraju łąki wychodzi Piotrek Banasziewicz. Ścieżka wydeptana wśród bujnej roślinności prowadzi prosto do pochylonego nad strumieniem drzewa. Ciekawie położony punkt dla trasy rodzinnej. PK21 - Pochyłe drzewo - 18:42.

Na tym kończy się dendrologiczny Hawran. Z 19 zaliczonych punktów ponad połowa miała w opisie jakieś drzewo. Do mety pozostało niespełna 2 km i kilkanaście minut czasu. Nie śpiesząc się docieram do bazy i oddaję kartę startową. Meta - 18:53.

STATYSTYKA:

Dystans 101 km
Przewyższenie 2500 m
Czas trasy 10h 23 min
Śr. 13,2 km/godz.
Max 64,0 km/godz.
Punkty 196/25
Punkty przeliczeniowe 106/127
Miejsce 19/44

trasa na RWGPS



Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 9
e-mail: wiki256@gmail.com

powrót