Podwójna klęska żywiołowa

XLII EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 42"
Elbląg, 14-16.10.2011 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

Harpagan wraca do Elbląga - miejsca jednego z pierwszych moich startów w tym rajdzie. Jadąc pociągiem czytam napisaną wtedy relację i wspominam fantastyczne tereny Wyżyny Elbląskiej i nieco zdziczałe popegeerowskie tereny na wschód od niej. Jako nowicjusz orientacyjny zająłem wtedy - pomimo wielu błędów jakich się nie ustrzegłem - najwyższe 5 miejsce w historii startów, pomimo zaliczenia jedynie 15 punktów kontrolnych.

Z okien mogę obserwować nasilające się - w miarę jazdy na północ - nawałnice z intensywnym deszczem. Widzę wodę zbierającą się na polach nie wchłaniających kolejnych porcji wody. Z relacji wyłuskuję mało pokrzepiający fragment: "Dalej przejedzie tylko traktor albo samochód terenowy - okropne koleiny wyschniętej gliniastej drogi. Strach pomyśleć jak wygląda to po deszczu".

Deszcz bębniący o dach sali gimnastycznej próbuje utulić mnie do snu. Perspektywa jazdy w tych warunkach nie ułatwia zasypiania. Jeszcze kilkakrotnie w ciągu nocy budzą mnie kolejne, krótkie ale intensywne opady.

Pierwsze sygnały telefonów komórkowych budzą mnie ze snu. Leniwe szykowanie do startu. Czasu jest tak dużo, że specjalnie się nie śpieszę. Dopiero kiedy zbliża się czas startu ustawiam się w długiej kolejce do przechowalni rowerów. Obsługa dwoi się i troi ale i tak na placu startowym melduję się kilka minut po rozdaniu map. Podczas gdy pierwsi bikerzy wyruszyli już na trasę ja muszę jeszcze, przynajmniej przez chwilę, spojrzeć na punkty umieszczone na mapie. Podobnie jak poprzednio postanawiam pojechać prosto na północ. Gdzieś z przodu w ciemności migają światełka grupki rowerzystów, którzy opuścili bazę przede mną. Nie udaje mi się do nich zbliżyć, co wychodzi mi nawet na dobre, mijają bowiem drogę na Próchnik w którą planowałem skręcić. Razem z napotkanym bikerem upewniamy się co do kierunku jazdy zasięgając języka u napotkanego tubylca.

Droga zupełnie nie przypomina tej, którą jechałem na poprzednim Harpie, by zaliczyć umieszczony nieco dalej punkt kontrolny. W miejsce niewielkich krzaków rosnących na skraju pól teraz pojawił się szpaler wysokich drzew, w miejsce bruku, wąski pasek asfaltu. To, że jestem na właściwej drodze potwierdza dopiero charakterystyczne rozwidlenie dróg, na którym wtedy umieszczony był punkt kontrolny.

Zmiany jakie zaszły w ciągu ostatnich 8,5 lat będę mógł obserwować przez cały czas trwania imprezy. Z jednej strony w miejscu gruntowych i brukowanych dróg powstały równiutkie asfalty, na miejscu starej poniemieckiej autostrady z betonowych płyt powstała nowoczesna droga szybkiego ruchu, z drugiej strony niewielkie zarośla zastąpiły kępy drzew a wiele bocznych, polnych dróg zarosło trawą, chwastami, krzakami lub po prostu przestało istnieć.

Odmierzam starannie setki metrów dzielące mnie od zakrętu i polnej drogi, którą powinienem pojechać w kierunku pierwszego mojego punktu na dzisiejszej trasie. Droga zanikła, a to co widzę nie budzi najmniejszego zaufania. Rezygnuję z niepewnego skrótu i przyłączam się do nadciągającej z dołu kolejnej grupy zawodników. Jazda przez Próchnik oznacza dodatkowe 5-6 km. - na szczęście - głównie asfaltowego objazdu. Kiedy dojeżdżam do polnej drogi prowadzącej do punktu zastaję ruch jak na maratonie MTB. Niektórzy zjeżdżają na punkt, inni go opuszczają. Stan rozjeżdżonej setkami kół błotnistej drogi wskazuje, że większość zawodników punkt już zaliczyła. Dopiero w świetle dnia widzę, błąd jaki popełniłem planując dojechać na punkt od zachodu. Dużo szybciej, krócej i wygodniej można go było zaliczyć dojeżdżając do tego miejsca prosto ze startu. Masakrycznie śliski, błotnisty zjazd, podmokła ciężko przejezdna leśna droga nie ułatwiają szybkiej jazdy. PK8 Krasny las, południowa strona bagna - godz. 7:40 czyli 1 godz. 10 minut od startu.

Przede mną równie trudny powrót do asfaltowej drogi. Szybko i najkrótszą drogą ruszam do kolejnego punktu. Pomimo, że mapa jest niewyraźna, a obszar Parku Krajobrazowego dodatkowo zakreskowany, mam wrażenie, że widzę od wschodu jakąś drogę. Skręcam w las, trochę jadę, trochę prowadzę rower. Nie jestem tu sam, mijam Sławka Putreszę, później spotykam kolejnych zawodników zdążających w tym samym kierunku. Grzbietem prowadzi nawet całkiem przyzwoita, twarda leśna dróżka. Niestety wkrótce droga zanika, grzbiet kończy się i ostro schodzi w dół ograniczony rozwidleniem wąwozu i dwoma płynącymi strumieniami. Zaczyna się prawdziwy hardcore. Posuwam się wzdłuż strumienia, omijam lub przekraczam powalone drzewa, zapadam powyżej kostek w pokrytym liśćmi błocie, przeskakuję z jednego brzegu na drugi, asekuruję kolanami ślizgając na mokrych brzegach. Wkrótce przekraczanie strumienia przestaje być jakimkolwiek problemem - buty i spodnie do kolan i tak mam kompletnie mokre.

W poszukiwaniu lepszej drogi z desperacją wdrapuję po stromym namokniętym wodą zboczu parowu. Pokonanie tak stromego zbocza pieszo to bardzo trudne, a z rowerem niemal niewykonalne zadanie. Odrzucam możliwość wpychania czy ciągnięcia roweru. Rower niesiony na ramieniu tylko by mnie ściągał w dół. Stosuję metodę przetestowaną już wcześniej. Zapieram się nogami, wypycham rower maksymalnie do przodu, zaciskam hamulce i korzystając z tak niepewnego punktu podparcia wciągam swoje zwłoki dwa kroki wyżej, zapieram się i . . . - powtarzam czynność aż do skutku czyli do osiągnięcia wypłaszczenia terenu. Z góry rozciąga się niesamowity widok na płynący w głębokim jarze strumyk i kolorowe figurki przedzierających się w dół bikerów. Spodziewanej drogi nie ma ale przynajmniej jest twardo i bardziej sucho.

Niezbyt długo cieszę się swoim osiągnięciem. Ten obszar Wyżyny Elbląskiej pocięty jest siatką głębokich jarów (tylko skąd ma o tym wiedzieć przyjezdny - z mapy to wcale nie wynika). Kolejne rozwidlenie strumyków, grzbiet opada w dół, szybko tracę tak mozolnie osiągniętą wysokość. Sprawdzam odległość pokonaną od opuszczenia asfaltu i z niepokojem czytam opis punktu "polanka na potokiem Kamienica" - posuwamy się wzdłuż strumienia - a co jeżeli poszukiwana polanka znajduje się powyżej, niewidoczna z dołu? Wreszcie słychać krzyk radości, tych którzy jako pierwsi napotykają wiatę, namiot i obsługę punktu. PK 15 Próchnik, polanka nad potokiem Kamienica - godz. 8:52 - 1h 12 min od poprzedniego punktu.

Teraz szybki zjazd w dół do asfaltu - prowadzi tędy przyzwoita i utwardzona droga. Mija 2,5 godziny od startu, mam zaliczone jedynie 2 punkty i z rezygnacją ruszam na dalszą część trasy. Niby wiem, że to dopiero początek rajdu i nie wszystko jeszcze stracone, że być może inni też błądzą i będą błądzić ale . . . Z trudem próbuję wykrzesać odrobinę optymizmu i woli walki.

Nauczony doświadczeniami z poprzedniego elbląskiego Harpa omijam uciążliwy odcinek głównej drogi poprowadzonej przez grzbiet Wyżyny Elbląskiej, wtedy podjazd mocno dał mi się we znaki. Jadąc dołem do Kadyn mam nadzieję na jakąkolwiek asfaltową drogę chociaż wcale tego na mapie nie widać. Rzeczywiście asfalt wkrótce się kończy. Jadę kolejno kiepską, choć pomimo opadów twardą gruntową drogą, wyboistą wąską ścieżką, wreszcie w poprzek miękkiej łąki. Objazd zakończony. Czy się opłacało zjechać z asfaltowej drogi, sam nie wiem. Razem z kilkoma napotkanymi zawodnikami ruszam na poszukiwanie wieży widokowej. Tubylec pracujący przy domu potwierdza wybrany przez nas kierunek. PK 16 Kadyny, wieża widokowa - 9:26 (- 34 min.

Dołączam do opuszczających punkt Marcina Nalazka i Łukasza Drażana. Podobnie jak ja fatalnie oceniają swoje dotychczasowe osiągnięcia - tylko, że oni mają zaliczony 1 punkt kontrolny (5 punktów przeliczeniowych) więcej ode mnie. Mijamy Tolkmicko i jedziemy dalej czerwonym szlakiem. Nad morze, do kamienia prowadzi rozjeżdżona przez poprzedników droga. Mijamy powracającego z punktu Wigora. PK20 święty Kamień 9:57 - 31 min. Na usta ciśnie się wprost pytanie: dlaczego punkt zalicza się na brzegu, kilkanaście metrów od zanurzonego w morzu głazu?

Przy tak trudnej trasie odpuszczamy małowartościowe punkty kontrolne. Najbliższy cel to kolejny punkt na wschodzie. Ruszamy wydawałoby się najwłaściwszą i najkrótszą drogą, po torach nieużywanej od dawna kolejki wąskotorowej. Dobra ścieżka wzdłuż torów wkrótce się kończy. Jazda po torach staje się coraz trudniejszą. Stopniowo zarastają chwastami a pomiędzy podkładami pojawiają się coraz głębsze dziury. Kiedy dalej nie da się już normalnie jechać, korzystając z nadarzającej się okazji skręcamy w las. Droga którą od dłuższego czasu jedziemy, wg Marcina, zbyt długo prowadzi na północ. Moi koledzy decydują się zawrócić ja jadę dalej nawet gdyby miało to oznaczać długi objazd asfaltami. Na tą chwilę mam kompletnie dość torów i leśnych miękkich dróg.

Mam szczęście, kilkadziesiąt metrów dalej, za krótkim podjazdem droga skręca na wschód, a później rozgałęzia się. Bingo!!! Jadę na wschód. Opuszczam las. Chociaż na mapie nie ma zaznaczonej żadnej drogi - wyżłobione w rozmokłym trawiastym podłożu rowerowe koleiny pozwalają żywić nadzieję, że droga przez łąki doprowadzi mnie do szosy na Frombork. Mijam miasto i pomimo obaw ślady pewnie doprowadzają do PK10 Frombork, wiata przy stawkach - 10:57 - 1:00. Opuszczając punkt spotykam nadjeżdżających kilka minut po mnie Marcina i Łukasza. Podobnie będziemy się mijali na kolejnych punkatach.

Ponieważ minęło już sporo czasu od startu, nadszedł czas na analizę pozostałych i wybór optymalnej trasy. Wstępnie decyduję się zaliczyć najdalej od bazy oddalony PK11 a następnie wszystkie najbardziej tłuste punkty: PK14, PK13 (PK12, 17, 18 - w nieokreślonej jeszcze kolejności) i PK19.

Mijam kolejne miasto na północy - Braniewo. Zjeżdżam z asfaltu, skręcam w polną drogę. To jedyny możliwy dojazd na punkt od północy omijający zakreśloną przez organizatorów (niedostępną dla rowerów) drogę szybkiego ruchu. Chociaż są pojedyncze ślady rowerowych kół już początek nie wygląda zachęcająco. Droga sporadycznie użytkowana zarosła trawą. Później jest jeszcze gorzej, pojawiają się krzaki a rolnicy jeżdżą skrajem pola. Jadę po utworzonych tam koleinach. Dalej jest juz tylko wycięta w zarastających drogę krzakach ścieżka. Jedzie się trudno ale wciąż jedzie. Jak się zaraz okaże to najłatwiejsza część tej drogi. Nad stawem ścieżka kończy się.

Przedzieram się przez las. Przenoszę rower nad ściętymi gałęziami, szukam przejścia między gęstymi krzakami. Wychodzę na pola. Miejsce w którym przebiegała droga wskazuje zielony pas drzew i krzaków pomiędzy mokrymi polami. Drzewa, krzaki tarniny, sięgająca ramion roślinność - nawet nie próbuję tam wchodzić. Prowadzę rower po ociekającym wodą polu, omijam zagłębienia wypełnione wodą. Szczęśliwie jest na tyle twardo, że nie zapadam się po kostki ale o tym aby spróbować jazdy nawet nie myślę. Mam wrażenie, że pole nie ma końca, dopiero gdzieś na horyzoncie zielona ściana lasu i biegnąca niżej "zabroniona" autostrada. Dopiero teraz kojarzę pokonaną przeze mnie drogę, z tą o której wspominał w rozmowach przedstartowych Paweł Brudło. Szkoda, że nie przykładałem wagi do tego by poznać jej położenie.

Przekraczam drogę szybkiego ruchu i napotykam liczne ślady tych, którzy żadnymi zakazami jazdy się nie przejmowali. Nieco dalej przy drodze pojawia się namiot, jest obsługa punktu, a wkładając kartę czipową do stacji dokującej można usłyszeć charakterystyczne "pi-pi". PK11 Szyleny, przy drodze 12:12 - 1:15 . "Jadę" tu równie długo jak do pechowego PK15.

Wobec dotychczasowych doświadczeń obiecuję sobie uważnie omijać wszelkie boczne drogi korzystając z dłuższych objazdów. Zgodnie z tą zasadą jadę okrężną drogą przez Płoskinię i Dąbrowę. Tu po dłuższym namyśle skręcam na pobliski ale mało wartościowy PK6. Pamiętam, że gdzieś w pobliżu również podczas Harpagana w 2003 r. znajdował się punkt kontrolny. PK6 Dąbrowa, wiata 12:56 - 44.

Na asfaltowych równych drogach powoli rozkręcam się. Pomimo, że od startu pokonałem ponad 100 km jedzie się coraz lepiej, bez względu na niewielkie pagórki i wiatr (nawet nie wiem z której strony wieje). Do upływu limitu czasu pozostaje ponad 5 godzin. Prowizoryczne przeliczenie możliwych jeszcze do zaliczenia punktów wskazuje na 52 punkty przeliczeniowe. Odżywa nadzieja na przyzwoity wynik.

Szybki i asfaltowy przelot do kolejnych punktów kontrolnych. PK14 Chruściel, wiata przy ścieżce przyrodniczej 13:31 - 35. Nieco odległy, ukryty w lesie PK13 Słobity, przepust 14:39 - 1:08.
Wbrew wcześniejszym planom odbijam nieco w bok na bliski i prosty PK3. Pochylony nad mapą niemal mijam zjazd w kierunku punktu. Na właściwą drogę kieruje mnie wyjeżdżający z lasu biker. Dzięki. To chyba dobre miejsce na punkty, ponieważ w pobliżu były punkty kontrolne podczas Harpagana 25 oraz Liro Unreal Challenge. PK3 Młynary, ławeczka przy drodze 15:1 - 36 .

Na trasie pozostają do zaliczenia 4 najbardziej wartościowe punkty:12: 17, 18 i 19. Leżą w tak bliskiej odległości, że odnalezienie ich w ciągu 3 godzin nie powinno stwarzać problemu. Tylko w jakiej kolejności je zaliczy? Decyduję się na maksymalne wykorzystanie tych lepszych - zakreślonych na mapie podwójną lub grubą linią - dróg. Na początek wybieram PK12. To już druga część rajdu więc na wzgórze prowadzą liczne ślady moich poprzedników. Koleiny rozwidlają się, jednak konsekwentne kierowanie się na zachód doprowadza mnie do miejsca skąd widać już kolorowy biwak na kolejnym z pagórków. PK12 Kwietnik, szczyt górki 15:59 - 44 .

Teren łagodnie opada w kierunku szosy ułatwiając powrót do cywilizacji. Nadjeżdżającej grupce bikerów wskazuję początek dojazdu na szczyt. Dalej nie powinni już mieć problemu. Przeskakuję na drugą stronę drogi szybkiego ruchu. Początkowo jadę podmokłą, polną drogą. Później teren wznosi się, a na miejsce wody pojawia się mokry i pomimo opadów puszysty piasek. Niezależnie od posiadanych opon nie pozostaje nic innego jak prowadzić rower - jechać się nie da. Długi i dość skomplikowany ale teraz bezproblemowy dojazd do 17-ki. Podziwiam pierwszych zawodników, którzy musieli ten punkt odnaleźć samodzielnie. PK17 Zajączkowo, za górką na wschodzie 16:43 - 44 .

Po raz pierwszy od dłuższego czasu spoglądam na zegarek. Z dużego - wydawałoby się - zapasu czasu pozostało niewiele ponad 1,5 godziny. Przede mną trudny wybór pomiędzy krótkim dojazdem i być może dużymi trudnościami z odszukaniem PK19 lub prostym dojazdem na odległy PK18. Jako przeciętny orientalista decyduję się na jazdę. Mocno naciskam na pedały. Dobry asfalt psuje się by wreszcie zmienić w śliską polną drogą. Mijam nadjeżdżającego po zaliczeniu punktu Tomka Koniecznego. Usiłuję możliwie szybko ale bezpiecznie zjechać w dół po śliskim błotku. Z trudem asekuruję się przez upadkiem wjeżdżajšc w rosnące obok drogi krzaki.

Chociaż zaczynam mieć obawy czy zdążę z powrotem wycofanie na 100-200 m przed punktem pozostawiłoby niedosyt i byłoby większą klęską niż ewentualne spóźnienie na mecie. Chyba jako ostatni zaliczam PK18 Weklice, wodospad 17:43 - 1:00.

Rozpoczyna się wyścig z czasem - na pokonanie kilkunastu (a właściwie prawie 20) kilometrów pozostało jedynie 45 min. Zadanie wykonalne przy jeździe asfaltową drogą, mnie dzieli od niej kilka kilometrów łagodnego podjazdu i kiepskiego asfaltu. (później dowiem się, że od asfaltowej drogi tuż poniżej otrzymanej mapy dzieliło mnie zaledwie 1,5 km - ale żeby o wym wiedzieć trzeba być miejscowych lub znającym teren zawodnikiem). Pomimo chęci na tym odcinku nie mogę przyśpieszyć. Wszystko stawiam na jedną kartę, wskakuję na wcześniej "pogardzaną" drogę szybkiego ruchu. Pomimo, że rozpędzam się powyżej 30 km/godz. czas nieubłaganie kończy się podczas przejazdu przez miasto. Znaną drogą od dworca przedostaję się do szkoły.

Meta. Bezskutecznie próbuje zatwierdzić swoje przybycie kolejno na obu stacjach dokujących. Wreszcie udaje się to komuś z obsługi. Stracone w ten sposób 1 czy 2 minuty wobec faktu przekroczenia limitu czasu nie stanowią już problemu. Zaliczam 13 punktów kontrolnych zdobywając 45 punktów przeliczeniowych. 10 karnych punktów za 10 minut spóźnienia spycha mnie z miejsca 14 na 60.

Tegoroczny Harpagan to wg zgodnych opinii startujących w nim zawodników jeden z najtrudniejszych w historii tego rajdu. Do ciekawej i trudnej trasy wyznaczonych na mocno nieaktualnych mapach przez Bartka Bobera swoje trzy grosze dorzuciła pogoda. Ta podwójna "klęska żywiołowa" to stanowczo zbyt dużo jak na jedną imprezę. Jedna z klęsk byłaby wystarczającym utrudnieniem by zaliczenie całej trasy nawet dla najlepszych było nieosiągalne. Do zwycięstwa wystarczyło odwiedzenie 15 punktów kontrolnych i zgromadzenie 49 punktów przeliczeniowych. Tyle punktów udało się zgromadzić jedynie miejscowym zawodnikom przyprowadzonym na metę przez Darka Korsaka. Gratulacje!!!

Statystyka:

Dystans - 200,45 km
Czas trasy - 12:09:03
Efektywny czas jazdy - 11:16
Przestoje - 54 min.
Prędkość średnia - 17,77 km/godz.
Prędkość maksymalna - 53,8 km/godz.
Punkty kontrolne - 13
Punkty przeliczeniowe - 45
Punkty karne - -10
Miejsce - 60

Łódź, 2011r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki)
e-mail: wiki256@gmail.com


powrót