Kto nie ma w głowie ...

XXIX EKSTREMALNY RAJD NA ORIENTACJĘ "Harpagan 29"
Sierakowice, 17-19.04.2005 r.

(relacja)

relacje z innych imprez
powrót

Na mój kolejny szósty Harpagan wyruszam bez większych emocji. Jadę na imprezę, w której udział nieodmiennie sprawia mi wielką przyjemność. Wynik? W zasadzie nieważny. Chociaż gdzieś w głębi duszy, po cichu myślę: może tym razem, może teraz ... Pamiętając o doświadczeniach z H27 w Bytowie - gdzie do bazy musiałem wracać pod silny wiatr - już dzień wcześniej planuję kierunki ewentualnego startu. Po zapoznaniu się z mapą wyruszam na północny-wschód do PK2. Dalej objazd trasy i "zmiatanie" kolejnych punktów odbywać się będzie w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara.

Trasa prowadząca do punktu wydaje się oczywista. Jednak mój zmysł orientacji jeszcze się nie obudził. Przy zachmurzonym tego ranka niebie, mój słabnący ostatnio wzrok również szwankuje. Nie jestem w stanie odczytać szczegółów z leżącej na kierownicy mapy. Zatrzymuję się sprawdzam mapę. Mijają mnie jadący z tyłu zawodnicy. Ruszam za nimi, wyprzedzam i znowu studiuję mapę. Wreszcie rezygnuję z samodzielności i jadę dalej grzecznie z tyłu. Przede mną nr-y 776, 805, 806: Bartosz Adamski, Mariusz Gieryk i Aleksander Greczka. Błotnistą leśną drogę docieramy do PK2 - Jezioro Bukowskie.

Punkty 11 i 18 zostawiam na razie z boku. Na ich zaliczenie przyjdzie, być może, czas pod koniec maratonu. W kierunku kolejnego PK5 prowadzi bezproblemowa (jak na razie) leśna droga. Przekraczam asfalt, osiągam brzeg jeziora, mijam je. Tu stwierdzam (nie wiem dlaczego), że to błędny kierunek, skręcam w lewo w jakąś przecinkę. Ta nagle się kończy. Przedzieram przez las, zbiegam między drzewami w dół i idę wzdłuż strumyka spływającego do jeziora. Spotykam wracających brzegiem jeziora bikerów. Oni przerobili już ten kierunek. Po bezsensownych 3 km jestem z powrotem w punkcie wyjścia - na wschodnim skraju jeziora. Teraz już bez dalszych problemów docieram do PK5 - Jezioro Kamienne.

Dalej - z wiatrem - wygodnymi asfaltowymi lub utwardzonymi drogami przez Głodnicę, Kobylasz i Linię. Zjeżdżam w polną drogę i po niewielkim błądzeniu zaliczam PK13 - Niepoczołowice.

Wyjazd w kierunku kolejnego PK3 to "poezja orientacji" w moim wykonaniu. Dojeżdżam do torów, jadę wzdłuż i zgodnie z mapą wybieram drogę w kierunku Bukowiny. Kiedy zza chmur wyłania się słońce ze zdziwieniem stwierdzam, że jadę w kierunku północnym, czyli zupełnie przeciwnym do planowanego. Moje wyczucie kierunku w plątaninie leśnych dróżek zawiodło kompletnie. Kompas? Niestety pozostał w domu. Niby do czego może być potrzebny ten przyrząd podczas imprezy na orientację?!?

Jestem już na tyle daleko na północ, że odpuszczam sobie PK3 i kieruję się bezpośrednio na PK9. Jadę przez Zakrzewo, Łebunie, Cewice. W dalszym ciągu wiatr wieje w plecy. Szybko i bez problemu docieram na PK 9 - Cewice. Podobnie jest z kolejnym punktem. Dojazd do pobliskiego PK20 - Mikorowo zajmuje mi niespełna pół godziny.

Do następnego punktu wybieram "skrót" przez las. Bez problemu mijam pierwszą asfaltową drogę. Po dalszej jeździe drogą na wprost wystarczy wybrać odpowiednią drogę by skręcając w prawo dojechać do asfaltu w pobliże PK16. Słowo "odpowiednią" jest tu kluczowe (niby jak mam ją znaleźć). Z lasu wyjeżdżam nieoczekiwanie obok leśniczówki w Kozinie. Nie zauważam błędu jaki popełniłem, przeskakuję na drugą stronę asfaltowej drogi i zagłębiam się w las w poszukiwaniu punktu. Po przejechaniu kilku kilometrów mogę stwierdzić tylko jedno: nie mam najmniejszego pojęcia gdzie jestem. Jazda lasem bez celu jest nawet bardzo przyjemna podczas niedzielnej wycieczki, ale nie podczas imprezy na orientację jaką jest niewątpliwie Harpagan. Wracać nie ma już sensu. Jadę prosto by jak najszybciej znaleźć się w miejscu rozpoznawalnym w terenie jak i na mapie. Wreszcie jest asfalt i miejscowość Rokitki. Nieoczekiwana wycieczka przez las "kosztuje" 8 dodatkowych kilometrów. Pojawienie się kolejnych zawodników pomaga w szybkim obraniu poprawnego kierunku do PK16 - Gliśnica. Punkt osiągam z zupełnie przeciwnej od zamierzonej strony po 81 minutach - to jeszcze nie kres moich "możliwości" nawigacyjnych.

Teraz znajduję się na najbardziej zatłoczonym odcinku trasy. To nadjeżdżają ci, którzy wybrali kierunek przeciwny do mojego, zaczynając od PK1 - tak pojechała większość uczestników. Wśród wielu zawodników na punkcie rozpoznaję jedną z nielicznych dziewczyn na trasie Anię świrkowicz. Wracając do szosy widzę nadjeżdżających z przeciwka Andrzeja Choraba i Daniela śmieję. Coś takiego? Przecież nigdy razem nie jeździli!!! Później nadjeżdża Darek Korsak na czele przykrótkiego w tym roku "tramwaju".

Po trudach orientacyjnych związanych z PK16 dla odmiany bezproblemowy przejazd i zaliczenie PK7 - Zawiaty. Po drodze zatrzymuje mnie Marek "Diablo" Szymelis. ..... Tak. Oczywiście - z mojej sakwy z rzeczami "zbędnymi" podczas Harpagana wygrzebuję pojemnik ze smarem do łańcucha. Już w pobliżu punktu mijam, jadących z przeciwka kolejnych zawodników. Słyszę swoją odpowiedź - TAK a dopiero ułamek sekundy później pytanie - Jedziesz z siódemki?. Sorry. To pośpiech a nie złośliwa próba wprowadzenia w błąd.

Droga do PK17 to - na mapie - dwie proste kreski. Najpierw dojazd do Jerzkowic. Później prościutko na południe w dół mapy. Rzeczywistość nieco odbiega od tego idyllicznego obrazu. Na dawnym pegeerowskim terenie główne drogi prowadzą prosto na pola. W pewnej chwili widoczna na mapie droga na wprost po prostu znika nieużywana. Jadę tą używaną obecnie. Po kolejnych minutach znikają też ślady rowerowych kół. Czyżby kolejna "wycieczka" przez las. Korzystając z wyglądającego zza chmur słońca staram się skorygować pokonywaną trasę. Wreszcie są. Na kolejnej leśnej drodze pojawiają się wyjeżdżone w piasku koleiny. W dalszym ciągu nie mam pojęcia gdzie jestem ale już wiem - Nasi tu byli. Wystarczy podążać po śladach. Mimo chwil niepewności PK17 Łupawsko zaliczony w dobrym czasie 32 minut.

Nie ma sensu zatrzymywać się tu na dłużej. Ruszam, pilnie wypatrując w piaszczystym terenie śladów rowerowych kół. Ta taktyka wydaje się być pewniejsza od śledzenia niewyraźnej dla mnie i nieaktualnej mapy. Już w duchu zaczynam narzekać na twarde podłoże i asfalt nie pozwalający na pozostawianie śladów. Asfaltową szosą zmierzam w górę mapy nad jezioro Jasień. Stąd do PK12 wiedzie kolejna "prosta" linia na mapie. Ja w dalszym ciągu skupiam się na śladach. Jest ich coraz mniej, wreszcie na kolejnym skrzyżowaniu dróg nikną ostatnie z nich. Nie wiem czy stały się niewidoczne na twardym podłożu, czy zawodnicy jadący tędy zawrócili. Nie lubię powrotów z raz obranej drogi więc jadę starając się utrzymać dotychczasowy kierunek. Zagłębiam się w mocno "górzysty" odcinek leśny. Ciężki podjazdy, po piaszczystych leśnych drogach. Jeszcze się nie poddaję. Wjeżdżam na nie korzystając z nieużywanej od nowości małej przedniej tarczy i największego trybu z tyłu. Za jedną pokonaną górką wyłaniają się następne. Po raz pierwszy w historii rowerowych startów na Harpaganie siada psychika. Dopada ogólny kryzys. Moim marzeniem jest zatrzymać się, usiąść, odpocząć z pół godziny, dojechać (doprowadzić rower) do najbliższego asfaltu i powoli, nóżka za nóżką, wrócić do bazy. Dlaczego tego nie robie?

Nie zatrzymuję się. Nie odpoczywam. Powoli i bez przekonania wlokę się do przodu przez kolejne piaszczyste pagórki. Jedyną nagrodą za wysiłek jest widok brodzących w leśnym bajorku żurawi. W przeciwieństwie do pokazujących swoje tyłki saren nie zwracają na mnie uwagi. Nie spodziewają się żadnego niebezpieczeństwa w miejscu tak odległym od cywilizacji.

Każda droga kiedyś się kończy. Wyskakuję na asfalt. Nie ulega wątpliwości, jestem gdzieś na szosie między Chośnicą a Parchowem. Nie wiem w którym miejscu tej drogi się znajduję więc wybieram najbezpieczniejszą opcję zjazd w kierunku Słupi. Mam dziwne wrażenie, że kiedyś już tu byłem. Po kolejnych kilometrach przez las jestem na upragnionym od dłuższego czasu (przejazd zajął prawie 1,5 godziny) PK12 - Sucha.

Punkt opuszczam w kierunku południowo-wschodnim i jadę drogą przez Nowe Pole. Nie jest to najkrótsza droga ale po dotychczasowych doświadczeniach nie mam ochoty na jakiekolwiek eksperymenty. Na wyjątkowo wrednych piaskach i pagórkach zostawiam z tyłu napotkanego na punkcie Leszka Bulskiego. Teraz przyjemną, bo asfaltową, drogą przez Sulęczyno i dalej do PK14 - Opoka. Pozdrawiam piechurów idących na (lub z) wspólnego dla wszystkich punktu. Od mojego pieszego jesiennego Harpagana rozumiem ich bardziej niż kiedykolwiek dotąd.

Zjeżdżam do prostych orientacyjnie Mściszewic i rozpoczynam niewytłumaczalne dla mnie zwiedzanie terenów na południe od tej miejscowości, przeskakuję z jednej polnej drogi na drugą. Wreszcie rozumiem swój błąd, zawracam i wybieram prawidłową drogę na wschód. Mijam, zdziwionego nieco tym faktem Leszka i niebawem jestem na PK6 - Bulwerg. Większość zawodników potrzebowało na pokonanie tego krótkiego odcinka 20-25 minut - ja dwa razy tyle.

Teraz przejazd na odległy PK19 - Ostrzyce. Od Kamienicy przez Borucino, Brodnicę i Ostrzyce przez cały czas drogami asfaltowymi. Jedyne utrudnienie to wiejący z przeciwnej strony wiatr. Wyciągam z namiotu znudzoną obsługę punktu - nie zagląda tu zbyt wiele osób i niepewnie spoglądam na mapę i okolice PK15.

Najbliższe okolice Ostrzyc to najbardziej znany mi teren na Kaszubach. Tu spędzałem ubiegłoroczny urlop. Pewnie jadę drogą wiodącą przez pola do Smętowa. Dalej nie zjeżdżając z asfaltu nie mieszczącą się już na mapie drogą do miejscowości Kosy. No cóż na dostarczonej przez Organizatorów mapie nie widać, ze podchodzi aż do przedmieść Kartuz.


Jadę przez pola otaczające Kosy i zagłębiam się w lesie. Mijam jadącego na PK19 Daniela. Zgodnie z mapą skręcę w prawo, jeszcze kilometr i będę na punkcie. Na świeżo rozsypanym żwirku wyraźnie widać ślady kół moich poprzedników. Jednak ślady znikają (czyżby zawrócili?). Po 10 godzinach jazdy nie mam ochoty na powrót i powtórne przedzieranie się po miękkim osuwającym piachu. Jadę z uporem do przodu. 1, 2 ... 4 km punktu nie ma. Z drogi oplatającej chyba całe pasmo skręcam w dół w lewo i szczęśliwie osiągam asfalt. Teraz już z prawidłowej strony zaatakuję PK15.

Jeszcze niepewny swego skręcam w boczną asfaltową drogę. Widok nadjeżdżających z przeciwka zawodników (Jerzy ścibisz i Robert Stanek) upewnia mnie, o prawidłowym wyborze drogi. Potwierdza to wkrótce widoczny z daleka zamek. Z tej strony zaliczenie punktu jest trywialne. Z przeciwnej wyjątkowo trudne. Na trzech różnych mapach drogi prowadzące przez ten fragment lasu (Kosy-Łopalice) wyglądają zupełnie odmiennie.

Szybko zaliczam mój ostatni tego dnia PK15 - Łapalice. Jest godzina 17:22 do zakończenia imprezy pozostało niewiele ponad godzinę. Nie ma najmniejszych szans na zaliczenie jakiegokolwiek kolejnego punktu. Ruszam w pogoń za grupą zawodników, którzy byli tu moment przede mną. Jadą w niej Leszek Pachulski, Szymon Ciarkowski, Darek Korsak, Jarek Mydlarski, Jarek Warda, Arek Podhorodecki. Później dołącza wracający z PK8 Andrzej Chorab. Jadąc z wiatrem z przyjemnością podkręcam do 30-40 km/godz. Na mecie melduję się o 18:14 czyli na 16 minut przed upływem końcowego czasu.

Statystyka trasy:

Dystans - 212,8 km
Czas od startu do mety - 11 godz. 44 min.
Rzeczywisty czas jazdy - 10 godz. 38 min.
Prędkość średnia - 20,32 km/godz.
Prędkość maksymalna - 58,9 km/godz. (na ostatnim zjeździe spod zamku)

Wszystko to imponujące dla mnie wartości. Gorzej jest z ostatecznym wynikiem. Zaliczone 13 z 20 punktów i zdobycie 44 z 60 punktów wagowych. Wstępnie wystarcza to do zajęcia odległego - jak dla mnie - 23 miejsca.

Zaliczone PK:
(kolejno: numer punktu, czas zegarowy i czas przejazdu od poprzedniego punktu).

Start - 6:30
PK2 - 6:59 (29 min.)
PK5 - 7:42 (43)
PK13 - 8:21 (39)
PK9 - 9:20 (49)
PK20 - 9:49 (29)
PK16 - 11:10 (81)
PK7 - 11:42 (32)
PK17 - 12:21 (37)
PK12 - 13:47 (88)
PK14 - 14:34 (47)
PK6 - 15:21 (47)
PK19 - 16:11 (50)
PK15 - 17:22 (71)
Meta - 18:14 (46)

Niezaliczone PK: 1, 3, 4, 8, 10, 11, 18


W związku z powyższym moja kondycję oceniam na dobry z plusem, orientację na dostateczny z minusem (w końcu jednak wróciłem na czas do bazy).

Podsumowanie jest chyba oczywiste: kto nie ma w głowie ... to i najlepsze nogi mu nie pomogą. A o kompasie z pewnościa już nigdy nie zapomnę


Łódź 19-26.04.2005r.

Krzysztof Wiktorowski (wiki) - nr 745
e-mail: wiki@bg.am.lodz.pl

powrót